Często mówimy o sąsiadach...ten z naprzeciwka...lub ten z dużego, białego domu. Nie znamy jego nazwiska ani imienia. Czasami nie wiemy nawet jak wygląda, ponieważ przez ścianę gęsto posadzonego żywopłotu niewiele widać. Nieraz tylko wścibska sąsiadka mieszkająca po drugiej stronie ulicy a która wie wszystko o wszystkich, coś nam naopowiada, często zresztą niezgodnego z prawdą. Tak więc bywa, że mijamy się w pośpiechu na schodach, albo spotykamy się w windzie i wymieniamy zdawkowe... dzień dobry, krótko aby tylko nie podtrzymywać rozmowy. Czy tak musi być i czy tak było zawsze?
Pamiętam swoich sąsiadów z dzieciństwa. Mając dwa lata zamieszkałem z rodzicami w domu, w którym mieszkam do tej pory. Całe dzieciństwo spędziłem na podwórku naszym, albo podwórkach sąsiedzkich. Na naszym stała olbrzymia huśtawka, która oblegana była przez dzieciaki, jak to się mówi, z całej dzielnicy. Z kolei u jednych sąsiadów było wybrukowane podwórko, na którym dobrze grało się w piłkę, u jeszcze innych był tajemniczy ogród, gdzie można było się bawić w chowanego. Nie tylko my, dzieci znaliśmy się jak łyse konie, ale i nasi rodzice często przysiadali wspólnie na ławce przed domem i rozmawiali o niezrozumiałych dla nas sprawach. Często pożyczali od siebie szklankę cukru, mąki albo jajko, chociaż sklep był kilka domów dalej, ale już był pretekst do pogadania. Właściwie, kiedy wychodziło się z domu, nie trzeba było drzwi zamykać na klucz. Sąsiadka, gdy zobaczyła kogoś obcego w pobliżu, od razu zadawała pytanie...a pan szanowny kogo tutaj szuka? Bramy i furtki były, ale kto by je zamykał, a zresztą często nie dawały się zamknąć ponieważ poopadały na zawiasach. Sąsiada o pomoc nie trzeba było prosić, sam przychodził i bez pytania wspomagał nas przy wciąganiu nowej belki na dach.
Jak jest teraz ? Ano starzy sąsiedzi pomarli, sprowadzili się nowi, nie do końca chętni na zapoznanie się. Owszem, dzień dobry tak, ale poza tym nic więcej. Ogrodzenia szczelne, że kot musi górą przełazić, gęste żywopłoty, płoty z OBI. Jeżeli ktoś obcy pokaże się na terenie, każdy siedzi zamknięty u siebie i nie interesuje się tym, co dzieje się u sąsiada.
Z jednej strony dobrze, bo każdy ma swoją prywatność, ale z drugiej nikt nie zareaguje na wołanie o pomoc. No i wolnoć Tomku w swoim domku, zasada która stała się obowiązującą w szerokim znaczeniu tego powiedzonka.
Wiem, ze generalizuję temat, bo przecież dobrze znamy swoich sąsiadów. Przeważnie młode mamy wspólnie wychodzą na spacery ze swoimi pociechami, albo spotykają się na placu zabaw. Czasem blondyna z naprzeciwka nas poprosi, żeby potrzymać jej drabinkę, kiedy będzie wymieniała spaloną żarówkę, albo musi sięgnąć głęboko do pawlacza. Pomoc sąsiedzka jest niezbędna i wręcz pożądana przez każdego z nas. Więc zapoznawajmy się i pomagajmy sobie wzajemnie. Podlewajmy kwiaty sąsiadowi w czasie jego nieobecności, wieczorem zapalajmy światło, żeby obserwator myślał, ze ktoś jest w mieszkaniu. Wyprowadzajmy mu psa na spacer i dokarmiajmy kota. A jeżeli będzie w potrzebie, kupmy mu chleb i mleko, flaszkę sobie niech sam kupi jak wyzdrowieje. I przede wszystkim bądźmy dla siebie ludźmi. Każdy z nas ma wady i zalety. I jeżeli je zaakceptujemy u siebie nawzajem, to będzie dobrze.
Henryk Sadurski