- Czasami aż mnie korci, żeby co niektórych skierować dla żartu na dalsze konsultacje do "dr. Google" - mówi lekarz z Lublina z 30-letnim stażem. - Ale przecież jestem po to, żeby leczyć, a nie prawić pacjentom morały.
Znajomy medyk przyjmuje chorych w państwowej przychodni na dużym osiedlu. Są dni, kiedy ma nawet 30 pacjentów. Wśród nich jest wielu, którzy przed wizytą dokładnie się do niej przygotowują. Siedzą godzinami w internecie przeglądając różnego rodzaju portale medyczne.
- Pal licho, jak są to popularne strony, gdzie rzeczywiście jest dużo przydatnych informacji - podkreśla lekarz. - To dobrze, że pacjenci coraz więcej wiedzą o profilaktyce, chorobach, ale gorzej, jeśli sami się diagnozują i to często w oparciu o np. fora internetowe. W takich przypadkach pacjent wchodzi do gabinetu i już w drzwiach mówi co mu jest i co mam mu przepisać. Jeśli ich "diagnoza" się nie potwierdzi, to zdarza się, że idą do innego specjalisty. Nie wierzą, że forum internetowe nie może być wiarygodnym i miarodajnym źródłem wiedzy. Czasami bardziej ufają opinii anonimowego internauty niż lekarzowi. To jest już niebezpieczne.
I podaje przykład - nie tak dawno zgłosił się do niego starszy już wiekiem pacjent, który koniecznie chciał skierowanie do onkologa. Był już po nie po raz kolejny. Wyczytał w internecie, że ma nowotwór przełyku. I tego się trzymał.
- Rzucał nawet łacińskie nazwy - mówi lekarz. - Nie dał sobie wytłumaczyć, że najpierw musi zrobić badania, jakie mu zleciłem. Twierdził, że ma klasyczne objawy raka. Przyznał się, że codziennie przez kilka godzin wertuje internet, czyta wpisy na forach internetowych. Podawał przykłady, nazwy leków, specjalistyczne jakieś metody leczenia. Za wszelką cenę chciał mnie przekonać, że jest poważnie chory. Znalazł nawet jakąś zagraniczną stronę, gdzie krok po kroku wpisuje się objawy, a na końcu - po dokonaniu przelewu - komputer stawia "diagnozę". Na całe szczęście udało mi się go namówić na wykonanie badania. Tak jak przypuszczałem, miał w gardle siedlisko powszechnie występujących bakterii. Udało się je zwalczyć antybiotykiem. Mój pacjent do samego końca jednak nie był jednak przekonany do mojej diagnozy. Bo przecież "dr Google" wie lepiej...