Marta zmieniła się dopiero po ślubie. To wtedy stała się chytra i zazdrosna.
- Przykro mi to mówić o własnej żonie, ale niestety – to już nie jest ta sama Marta sprzed 23 lat, kiedy się żeniliśmy – mówi Adam. - Czasami jej nie poznaję. Nie wiem, co sprawiło, że z tej wrażliwej, skromnej i mądrej życiowo kobiety stała się gderliwą i mającą o wszystko pretensje babą?
Poznali się na imprezie. Było to tuż po studiach
- Mieliśmy wspólną koleżanką – mówi Adam. - To ona zaprosiła Martę do siebie. Na początku nie zwróciłem na nią uwagi. Była cicho, siedziała w kącie i niewiele mówiła. Wiedziałem tylko, że razem studiowały geografię.
Za dwa tygodnie spotkał ją przypadkowo na ulicy. Szła akurat ze sklepu. Pomógł jej nieść siatkę. Była piękna pogoda, gorąco. Usiedli na chwilę na ławce i tak przegadali godzinę.
- Pracowała w szkole jako nauczycielka – mówi Adam. - Okazało się, że nadajemy na tych samych falach. Nie była może osobą bardzo otwartą i spontaniczną, ale fajnie się nam rozmawiało. Umówiliśmy się na spotkanie. I tak się zaczęło.
Po trzech latach znajomości wzięli ślub.
- Marta wychowała się na wsi – kontynuuje Adam. - Miała liczne rodzeństwo
Sama kiedyś opowiadała, że nie mieli w domu lekko. Ojciec pił, awanturował się, w domu nie mieli bieżącej wody ani toalety. Wyrwała się z domu jak najszybciej. Średnią szkołę kończyła w mieście. Mieszkała w internacie. Potem poszła na studia.
Młodzi po ślubie zamieszkali w mieszkaniu po dziadkach Adama. W starej kamienicy, z dużym balkonem. Drugie piętro.
- Powoli się dorabialiśmy. Marta była oszczędna, ale dobrze gospodarowała naszym domowym budżetem. Co miesiąc udawało jej się trochę odłożyć i mieliśmy oszczędności. Nie wiem, jak to robiła. Nie mieliśm yżadnych długów ani kredytów.
Mieli dwie córki. Rok różnicy między nimi.
- Marzyłem o synu, ale córki naprawdę się nam udały – mówi Adam. - Nie wiadomo, kiedy urosły.
Obydwoje mieli wielu znajomych. Marta na studniach tańczyła w zespole ludowym i do dzisiaj utrzymuje kontakty ze znajomymi z tańców. Spotykają się nawet kilka razy w roku z okazji różnych uroczystości. Wielu znajomych odwiedzało ich też u nich w mieszkaniu.
- Zdarzało się, że na imprezie było nawet kilkanaście osób. Mieliśmy stałe grono przyjaciół. Razem też wyjeżdżaliśmy na wakacje, byliśmy też na kilku wspólnych wycieczkach. Znaliśmy się jak łyse konie i wiedzieliśmy o sobie wszystko. Nawet o tym, że jakieś małżeństwo z naszej paczki przechodzi kryzys. Zdarzało się, że jeden drugiego ratował finansowo – jeśli była taka potrzeba.
Adam bjest z wykształcenia budowlańcem. Skończył politechnikę. Zajmował się szacowaniem szkód oraz robił kosztorysy. Miał też uprawnienia jako kierownik budowy. Zarabiał całkiem przyzwoicie. Na tyle, że wspólnie z żoną wyremontowali mieszkanie, kupili nowy samochód i z czasem działkę pod miastem.
- To była akurat okazja – mówi Adam. - Znajomy wyjeżdżał na stałe z Polski i potrzebował szybko pieniędzy. Długo się nie zastanawialiśmy. Mieliśmy te swoje 16 arów jako lokatę. Nie myśleliśmy wtedy o budowie domu.
Adam wśród swoich zdajomych miał wielu biznesmenów i sporo też tzw. ludzi ze świecznika
Niektórych znał jeszcze ze szkoły czy studiów, innych poznał w pracy. Szybko powiększyli grono ich dobrych znajomych. Wzajemnie się spotykali. Zapraszali też do siebie. O większości z nich można było powiedzieć, że się w życiu dorobili.
- Marta nie ukrywała, że imponuje jej to, do czego doszli – mówi. - Była zachwycona niektórymi domami, tym, że stać ich na wakacje w Chinach czy Indiach, że ktoś akurat kupił sobie wypasione auto za pół miliona lub zainstalował na tarasie jacuzzi. Ja też im tego zazdrościłem, ale byłem realistą. Wychodziłem z założenia, że kto się w pewnym wieku miał dorobić, to się już dorobił. Wiedziałem też, że niektórzy z moich kolegów czy znajomych, których odwiedzaliśmy z Martą, już na studniach mieli ułatwiony start do kariery. Mieli np. bogatych rodziców. Mój najbliższy kolega, jeszcze z czasów szkolnych miał ojca, który był cenionym okulistą. Pracował w klinice, miał do tego prywatny gabinet w centrum miasta. Przyjeżdżali do niego pacjenci niemal z całej Polski. Wizyta kosztowała jakieś absurdalnie duże pieniądze, ale zaczynał przyjmować już o 6 rano – jeszcze przed pracą w klinice. I potem jeszcze po południu.
Nic dziwnego, że Piotrek już na studiach jeździł drogim samochodem, miał własne mieszkanie, a po studiach za pieniądze ojca otworzył trzy apteki.
Po wielu takich spotkaniach, gdzie ich znajomi opowiadali, co ostatnio zwiedzali „w świecie” lub ile zapłacili za szampana w drogiej rastauracji w Paryżu, coś się między Adamem i Martą zepsuło.
- Kiedy wracaliśmy do domu, była już w taksówce markotna – mówi Adam. - Wzdychała, że my to całe życie będziemy mieszkać w starej kamienicy, a citroenem jeździć jeszcze z dziesięć lat. Tłumaczyłem jej, że na świecie są zawsze bogatsi i biedniejsi. Zawsze tak było i będzie. Zauważyłem, że żona robi się coraz częściej uszczypliwa w stosunku do mnie. - mówi. - Co jakiś czas wbijała mi szpilkę, że na kolejną rocznicę ślubu chciałaby, żebym zabrał ją na Kubę lub Hawaje, albo marzyła o prezencie, jaki dostała żona naszego znajomego od męża: nowiutkiego kabrioleta stojącego na podjeździe z przepasaną ogromną wstęgą.
Marta zrobiła się także złośliwa. Kiedy pewnego razu stwierdził, że nie stać ich teraz na większy telewizor (taki widziała u znajomych) za 10 tys. zł, to odparła, że za mało zarabia
Nie pozostał jej dłużny.
- Od słowa do słowa wybuchła potężna awantura – mówi. - Marta wyrzuciła wszystkie swoje żale sprzed nawet kilku lat. To była nasza największa kłótnia od początku małżeństwa. Niektóre jej pretensje były tak absurdalne, że nie chciałem uwierzyć, że padają z jej ust. Okazało się – według niej – że z naszych córek wyśmiewają się w szkole, bo nie mają jakiś wypasionych, drogich komórek. Najgorsze, że dzieci to wszystko słyszały z sąsiedniego pokoju.
Po tej kłótni było już tylko coraz gorzej. Przyszły ciche dni. Marta chodziła wciąż nadąsana, dzieci do Adama rzadko się odzywały.
- Podpatrywały matkę – mówi z żalem Adam. - Ona nie musiała ich buntować przeciwko mnie.
Naśladowały jedynie jej zachowanie. A Marta zaczęła mnie traktować jak nieudacznika. Co rusz słyszałem, że inni to mogą się cieszyć życiem, a nas na to nie stać, żeby chociaż zabrać córki na jakąś wakacyjną, egzotyczną wyprawę, żeby się mogły pochwalić przed koleżankami.
Nie przekonywały ją argumenty, że w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby się chwalić przed koleżankami, ale o to, żebyśmy spędzili wakacje jak zwykła, kochająca się rodzina z dorastającymi córkami. A to można zrobić nawet na Mazurach pod namiotem. Wyśmiała mnie.
- Ty jesteś tak naiwny, że mi cię szkoda – usłyszałem. - Teraz są inne czasy. Tak mogłeś sobie wypoczywać ze swoimi rodzicami.
- Wtedy nie wytrzymałem. Miałem ochotę jej wygarnąć, że ona w wieku naszych córek myła się jeszcze w miednicy, chodziła się załatwiać do toalety na dworze, a teraz nagle chce udawać wielką panią z jakiegoś Pcimia. Ugryzłem się jednak w język.
- Wiedziałaś przed ślubem, że nie jestem Rockefellerem – powiedziałem. - Mam pracę taką jaką mam, jestem z niej zadowolony i nie chcę niczego zmieniać. Dziewczyny się dobrze się uczą, kocham je, daję na ich utrzymanie tyle, na ile mnie stać, ale nie zamierzam wypruwać sobie żył na jakieś fanaberie typu telefon za 5 tysięcy. Dorosną, to niech sobie zarobią na takie gadżety. Dodałem, że dla mnie najwazniejsze jest to, że wszyscy jesteśmy zdrowi i nie musimy – odpukać – organizować np. zbiórki pieniądzy na jakąś kosztowną operację czy leczenie.
Od tej rozmowy minęły dużo czasu. Dziewczyny ukończyły już liceum. Starsza już jest po maturze. Dostała się na studia w Warszawie
Z Martą mają poprawne stosunki. - Szału nie ma, ale dużo rzadziej się kłócimy – mówi Adam. - Niedawno sprzedaliśmy działkę, którą kiedyś okazyjnie kupiliśmy. Nie będziemy się budować, bo nawet Marta doszła do wniosku, że i tak za parę lat będziemy sami mieszkać, to nie ma sensu porywać się na budowę. Zmieniliśmy samochód, byliśmy wszyscy w Chorwacji. Moje panie chyba zrozumiały, że w życiu trzeba być realistą. Właśnie w tej Chorwacji usiłowałem im powiedzieć, że pieniądze są ważne w życiu, ale nie najważniejsze. Ameryki nie odkryłem, ale akurat tego dnia dowiedziałem się najnowszych plotek: że ten mój znajomy od aptek właśnie się rozwodzi, bo okazało się, że obydwoje się zdradzali przez te lata, a mają trójkę dzieci i teraz jest kłótnia, z kim zostaną. A dzień później zadzwonił mój przyjaciel. On z kolei był prezesem dużej firmy medycznej. Dowiedział się, że ma raka z przerzutami. Widziałem, że się bardzo tym przejęły. Znają Jacka od wielu lat.