Pan Daniel nie należy do żadnej partii. Przez wiele lat był lokalnym dziennikarzem. Poznał politykę, wprawdzie przez małe "P", ale od podszewki. W końcu spróbował samemu w tej polityce zaistnieć jako kandydat do rady miasta. Dostał 137 głosów. O wiele za mało, żeby zostać radnym.
Nie czuje się pan zawiedziony? To marny wynik...
- I tak dostałem najwięcej ze wszystkich kandydatów niezależnych. Czuję się usatysfakcjonowany, bo startowałem nie ze swojego okręgu, nie chodziłem tu do szkoły, nie znam tu zbyt wielu osób.
Głosował pan na siebie?
- Nie, bo nie byłem na "swoim" terenie.
A gdyby pan był, to na kogo pan głosował?
- Oczywiście, że na siebie. Do kogo, jak do kogo, ale do siebie mam zaufanie.
Dużo pan wydał na kampanię wyborczą?
- Jakieś 2500 zł. To m.in. 30 banerów, do tego plakaty, ulotki.
Nie szkoda?
- Nie. Spróbowałem, zobaczyłem jak to wygląda z tej innej strony, sporo się nauczyłem.
To jak te wybory pan ocenia?
- Ludzie głosowali na partie, a nie na konkretnych kandydatów. To nie jest dobre.
Można wygrać bez pieniędzy?
- Raczej ciężko. Jednak partie dostają ogromne subwencje finansowe i łatwiej im wypromować swoich kandydatów. Ja nie miałem pieniędzy, żeby sfinansować kosztowne spoty reklamowe, czy wykupić płatne reklamy w mediach. Nie lubię się chwalić, mówić o sobie, obiecywać. Może to błąd.
Co pana najbardziej zbulwersowało w tych wyborach?
- Przede wszystkim hejt. Wyciąganie jakiś brudów, absurdalna krytyka kontrkandydatów. Śmieszyło mnie też, że niektórzy z moich konkurentów chodzili w niedziele dwa razy do kościoła - rano i wieczorem. Mogę się tylko domyślać, żeby jak najwięcej wyborców doceniło ich pobożność.
Pan nie hejtował?
- Nie, ale i tak zostałem pozwany. Chodziło o mój wpis w sieci. Wiele plakatów - w tym moje - zostało zniszczonych poprzez np. domalowywanie wąsów czy opasek na oczy. Zauważyłem, że tylko plakaty jednej z kandydatek nie ucierpiały. I to napisałem. A rano miałem telefon z sądu. Pozew został jednak oddalony. Był absurdalny.
A jak było z wieszaniem banerów? Nikt pana nie przepędził?
- Raz tylko, w nocy zaczepił mnie jakiś mężczyzna. Był ciekawy, dlaczego się wstydzę robić to w dzień. Zdziwił się, kiedy usłyszał, że w dzień to nie mam na to czasu, bo pracuję. Swoją drogą, to dopiero teraz dowiedziałem się, jakie paradoksy towarzyszą kampanii wyborczej. Jeśli ktoś - bez mojej wiedzy - powiesi mi na płocie swój plakat czy baner, to w świetle prawa nie mogę go zerwać czy zdjąć, bo jego właściciel może mnie oskarżyć o jego zniszczenie. Powinienem zadzwonić na policję lub do tego, kto widnieje na plakacie. To jest chore.
Przed ciszą wyborczą było spokojnie?
- Na pewno śmiesznie. Tablice wyborcze były obstawione przedstawicielami komitetów. Po co? Pilnowali plakatów, żeby ich nie zaklejać. Na przyszłość trzeba to zmienić, żeby nie było absurdalnych wojenek. Albo takich scen, kiedy jeden ze startujących został oblany wiadrem kleju.
Będzie pan startować w kolejnych wyborach?
- Kto wie. Nie wykluczam. Nie czuję się zniechęcony.