To kuzyn ze strony ciotki Marka. Z drugiego małżeństwa. Po raz ostatni i jedyny, Marek widział go dziesięć lat temu. Kiedy w lutym ubiegłego roku Jacek zapukał do ich drzwi, to nie poznał go.
- Dopiero jak się przedstawił, to coś mi zaświtało w głowie - przyznaje Marek. - Zawsze byliśmy z żoną i jesteśmy wciąż blisko związani z rodziną; ucieszyliśmy z tej niezapowiedzianej wizyty. Jacek zaczął się usprawiedliwiać, że miał zamiar ich uprzedzić o przyjeździe, ale rozładowała mu się komórka.
Do Warszawy przywiózł go kolega. Akurat wracał z domu do stolicy po weekendzie.
- Jacek spytał, czy mógłby się zatrzymać kilka dni u nas - mówi Marek. - Twierdził, że chce studiować zaocznie i chciał się rozejrzeć za pracą. Chętnie się zgodziliśmy.
Okazał się miłym sympatycznym chłopakiem. Mieszkamy w dużym domu z ogrodem, miejsca jest dosyć dla wszystkich
Nasze chłopaki są już dorosłe i kilka lat temu wyprowadzili się na swoje.
Jacek dostał pokój po starszym synu - na parterze, gdzie miał też swoją łazienkę i bezpośrednie wyjście na ogród.
Przez pierwsze dwa-trzy dni ich gość wypoczywał. Kiedy wracali z pracy, siedział w salonie ze smartfonem w ręku. Jedli obiad, rozmawiali, potem Jacek szedł do "siebie" do pokoju, a Marek z Edytą zazwyczaj sprzątali, gotowali na następny dzień, wspólnie oglądali telewizję.
- Jacek potrafił siedzieć przed telewizorem nawet do drugiej w nocy - przyznaje jego przybrany wujek. - Nie przeszkadzało nam to, ale po kolejnych kilku dniach pobytu okazało się, że młody większość czasu spędza właśnie przed ekranem.
Minął tydzień. W tym czasie Jacek jeden, jedyny raz wyszedł z domu. Mówił, że umówił się z kolegą w sprawie pracy. Wrócił późnym wieczorem, kiedy już spali. Rano nie wstał na śniadanie, a oni go nie budzili.
Po południu jak zwykle zastali go w salonie. I jak zwykle z pilotem w ręku
- O pracy w ogóle nie wspomniałby, gdybyśmy go o to nie spytali - mówi Marek. - Stwierdził, że kolega obiecał mu coś załatwić. Ale jak przyznał, o pracy za dużo nie rozmawiali. Śmiał się, że trochę mu jeszcze w głowie szumi, bo przeholowali z piwem. Po czym wrócił do oglądania swojego ulubionego serialu. Kolejne dni nie różniły się od poprzednich. Młody kuzyn wciąż zachowywał się tak, jakby przebywał na wczasach. Zaczęło nas to powoli już irytować.
W kolejny weekend mieli zaplanowaną imprezę w domu. Marek z Edytą zaprosili znajomych, którzy akurat wrócili z wycieczki po Ameryce Południowej. Wieczorem mieli oglądać zdjęcia przy oryginalnej tequilli.
- Wiedzieli, że mamy gościa - mówi Marek. - Uprzedziliśmy ich. Mieliśmy nadzieję, że wieczorem może gdzieś Jacek wyjdzie.
Wyszedł. Kiedy tylko posłyszał gości. Przywitał się, po czym zasiadł za stałem w salonie. Marek z trudem hamował irytację.
- Zaczął jak gdyby nigdy nic rozmawiać z naszymi znajomymi, wypytywać ich o wycieczkę, po czym stwierdził, że też chętnie spróbowałby oryginalnej tequilli - dodaje Marek
- Myślałem, że mnie coś trafi. Zero wyczucia. Siedział z nami z godzinkę, a kiedy zabrakło drewna do kominka, to poprosiłem go, żeby przyniósł z drewutni. I wówczas przegiął. Powiedział, że przyniesie, tylko dokończy oglądać zdjęcia. Ogień przygasł, nie chciałem od nowa rozpalać w kominku i sam poszedłem po to drewno. Miałem ochotę mu coś powiedzieć, ale jakoś się pohamowałem. Kiedy skończyliśmy oglądać zdjęcia, Jacek na szczęście szybko stracił zainteresowanie rozmową, bo zaczęliśmy wspominać z przyjaciółmi stare lata. Poszedł do siebie. Kiedy wyszedł, znajomi nie mogli się nadziwić, że taki młody, układny, miły. Już nie chciałem im tłumaczyć, że mamy go na głowie zdecydowanie za długo.
Następnego dnia Marek zaczął dopytywać Jacka o jego plany dotyczące pracy, studiów. Był zszokowany tym, co usłyszał.
- Okazało się, że on nawet palcem nie kiwnął, żeby zainteresować się czy to nauką, czy też pracą - mówi Marek. - Sądziłem, że do tej pory to przynajmniej wysłał gdzieś swoje CV. A on mi z rozbrajająca miną zaczyna tłumaczyć, że czeka na telefon od tego swojego kolegi. Tyle zrobił w tym kierunku.
Wieczorem Marek zadzwonił do ciotki. Tej od Jacka. Dotychczas sporadycznie rozmawiali ze sobą.
- Ciotka była dosyć specyficzną osobą - mówi Marek. - Po śmierci wujka funkcjonowała od mszy do mszy. Żyła w swoim własnym świecie. Fizycznie trzymała się doskonale, ale była zupełnie oderwana od rzeczywistości. Zawsze taka była. Zacząłem z nią rozmawiać o Jacku. Dowiedziałem się jedynie tyle, że jest nam wdzięczna za pomoc, że go przygarnęliśmy i się rozłączyła. Zdążyła jeszcze dodać, że nas wkrótce odwiedzi w Warszawie. Aż mi skóra ścierpła. Wyobraziłem sobie, że wkrótce na głowie będziemy mieli jeszcze ciotkę.
Jacek zupełnie się przejmował, że Marek z Edytą mogą mieć go już dosyć
Nie dostrzegał, albo udawał, że nie widzi, jak zmieniło się ich nastawienie do niego.
- Edyta dłużej ode mnie próbowała go jakoś usprawiedliwiać, bronić - podkreśla Marek. - Tłumaczyła mi, że to młody chłopak, chce trochę odpocząć, żeby na niego tak nie naciskać. Ale już nasi synowie zaczęli się irytować. Arek, najstarszy syn, stwierdził, że Jacek przegina. Że rozumie gościnność, rodzina, ale bez przesady. Przez miesiąc mógłby już coś sobie znaleźć. Nawet zaoferował swoją pomoc. Mówił, że jego kolega ma firmę transportową i może spytać, czy nie zatrudniłby Jacka. Ten łaskawie się zgodził, że ok. Niech spyta.
Atmosfera robiła się coraz gorsza. Doszło do tego, że przestali się czuć jak u siebie w domu
- Edyta nie czuła się najlepiej, często bolała ją głowa, wtedy najchętniej kładła się w salonie na sofie i oglądała telewizję - mówi Marek. - Jak miała wolne, to potrafiła w pidżamie przeleżeć tam cały dzień, takie miała migreny. Teraz salon był najczęściej zajęty przez młodego. Może gdybyśmy mieli inny charakter, to któreś z nas powiedziałoby mu coś, ale cały czas liczyliśmy, że wreszcie pozbędziemy się uciążliwego gościa.
Pewnego dnia pojawiła się taka nadzieja. Jacek spytał rano, czy Marek nie podrzuciłby go po drodze do jednej z firm. Kolega zadzwonił do niego wieczorem, że szukają tam kogoś do magazynu.
- Zawiózłbym go nawet na koniec Polski, żeby wreszcie się wyprowadził - mówi Marek. - Zresztą Jacek od samego początku mówił, że jak tylko znajdzie pracę, to zaraz coś sobie wynajmie. Na to z żoną najbardziej liczyliśmy.
Wieczorem, kiedy Jacek wrócił do domu autobusem, spytali o tę pracę w magazynie. Jacek tylko machnął z rezygnacją ręką.
- Szukają frajerów - powiedział. - Za takie pieniądze, to mi się nawet nie opłaca wstawać z łóżka.
Marek nie wytrzymał. Gdyby nie Edyta, wyrzuciłby go chyba z domu. Żona jednak wykazała się opanowaniem.
- Jestem pełen podziwu dla niej - przyznaje. - Spokojnym, opanowanym głosem stwierdziła, że owszem, cieszymy się, że możemy go gościć, ale jednocześnie że jesteśmy zmęczeni tą całą sytuacją. Dodała, że nie braliśmy pod uwagę tak długiej gościny.
Jacek zaczął najpierw nam dziękować za pomoc, potem przepraszać za kłopot i że się nam kiedyś odwdzięczy. Ale żadnych konkretów, obietnic. Nic. Tak, jakby mieszkanie u nas było dla niego czymś oczywistym.
Marek w końcu stwierdził, że byłoby super, gdyby się określił, jak długo zamierza jeszcze u nich mieszkać. Jacek poprosił o kilka dni. Nie wyglądał jednak na zachwyconego takim postawieniem sprawy.
- Kilka dni później Edyta miała wolne - mówi Marek. - Kiedy wróciłem z pracy, oznajmiła triumfalnie, że Jacek się wyprowadził. Zjadł z nią śniadanie, po czym poszedł do pokoju, wziął spakowaną już walizkę, pocałował Edytę na pożegnanie, kazał mnie pozdrowić i tyle. Bez żadnych podziękowań, tłumaczeń.
Od tego czasu minął już rok. Miesiąc temu, zupełnie przypadkowo dowiedzieli się, że Jacek wyjechał wtedy do pracy do Holandii. Znajomy go tam ściągnął. I miesiąc temu był w Warszawie. To wiedzą od ciotki. Wiedzą też, że był niedaleko ich domu. Nie odwiedził ich.
- Może i dobrze - kończy Marek. - Już się przyzwyczailiśmy, że nikt nam się po domu nie plącze. Swoją drogą, to trochę nam przykro, że nawet na święta nie wysłał głupiego SMS-a z życzeniami. W końcu trochę nam zawdzięcza.