62-latek, ojciec Darka buduje drogi i mosty. Inżynier z wykształcenia. Był na budowach na wszystkich kontynentach oprócz Australii i Antarktydy. Dwadzieścia lat temu wyjechał na kontrakt na Bliski Wschód. Żałuje tego do dziś.
- To wtedy zaczęły się poważniejsze problemy z synem - zaczyna opowiadać swoją historię. - Częściej był z moją żoną, Lucyną niż ze mną. Ja byłem wiecznie w pracy, często w delegacjach, na różnych kontraktach. Kiedy wracałem na krótko, starałem się nadrobić ten stracony czas i zabierałem Jacka na wycieczki, chodziliśmy na mecze, do kina. Z żoną nie układało mi się najlepiej. Chciała, żebym bywał częściej w domu, a nie wiecznie w rozjazdach. Tłumaczyłem, że dzięki mojej pracy żyjemy na bardzo przyzwoitym poziomie. Miała nowy samochód, mieszkaliśmy w dużym, nowoczesnym domu jednorodzinnym i mieliśmy sporo pieniędzy na koncie. Jackowi też niczego nie brakowało. Chodził do prywatnej szkoły, na 18. urodziny dostał nowego volkswagena. Był rozpieszczonym jedynakiem, ale nieźle się uczył, z Lucyną miał też dobry kontakt.
Na Bliskim Wschodzie miał być czternaście miesięcy. Wrócił wcześniej.
- Zacząłem mieć problemy z sercem - mówi. - Arytmia. Do tego zaczął mi dokuczać kręgosłup. Lekarze zalecili mi odpoczynek. Wrócił po pół roku.
W tym czasie odebrał od Lucyny kilka niepokojących telefonów. Skarżyła się, że Jacek coraz częściej opuszcza zajęcia na studiach, że zdarza mu się nie wracać na noc z imprezy i do tego wszystkiego doszedł alkohol
- Kiedy wróciłem, przeprowadziłem z nim męską rozmowę - mówi Jacek. - Darek obiecał, że nadrobi zaległości, weźmie się do nauki. A alkohol?
- Tata, ty w moim wieku nie imprezowałeś? - spytał. - Nie przesadzajcie z mamą. Młodość ma swoje prawa.
Nieco uspokoił ojca. Jacek przypomniał sobie studenckie lata, kiedy nieraz "piwkowali" do rana, przespali się dwie godziny i szli na zajęcia.
Jacek kurował się dwa miesiące. Przeszedł zabieg, potem miał rehabilitację. Dużo wypoczywał - tak jak zalecili lekarze. Sporo czasu spędzał też z synem.
- Darek był już przecież dorosłym mężczyzną, ale wolał często ze mną przebywać niż z kolegami - wyjaśnia Jacek. - Fajnie nam się gadało; często przy piwie
Rzeczywiście nadrobił zaległości, zdał egzaminy, pozostała mu jedynie do napisania praca magisterska. Byłem o niego spokojny.
Dwa miesiące szybko minęły i Jacek znów wyjechał do pracy. Tym razem Skandynawia. Mieli drążyć tunel na budowie krajowej drogi.
- Z Lucyną nie dzwoniliśmy zbyt często do siebie - mówi Jacek. - Chyba, że zdarzyło się coś ważnego. Tak samo z Darkiem.
Któregoś wieczoru zadzwonił syn. Nigdy nie dzwonił ot tak, żeby tylko pogadać. Coś musiało się wydarzyć.
- Po głosie od razu poznałem, że był po alkoholu - opowiada Jacek. - Nie na tyle jednak, żeby bełkotać. Coś tam zaczął opowiadać o studiach, że ma problem z pracą, potem że był u dentysty, a w końcu zaczął coś o mamie.
Nie bardzo rozumiałem o co mu chodzi, ale w końcu wykrztusił ze złością, że "siedziesz sobie w tej Norwegii, a matka ci takie świństwa robi". Nic więcej nie udało mi się z niego wyciągnąć. Rozłączył się
Jacek oddzwonił do niego. Nie odebrał. Podobnie jak Lucyna. Następnego dnia kilka razy wybrał numer żony. Nie odpowiadał. Wieczorem jednak zadzwoniła do niego.
- Powiedziałem jej o tym telefonie od Darka - przyznaje 62-latek. - Dłuższą chwilę milczała, po czym stwierdziła, że nasz syn nie dosyć, że nie napisał pracy magisterskiej, to rzucił studia, od tygodnia nie trzeźwieje i podobno ma jakieś długi. Tego wszystkiego dowiedziała się akurat tego dnia.
To nie był koniec złych informacji. Jacek czuł, że nie wszystko mu powiedziała. Spytał o jej "świństwa", o których wspomniał Darek.
- Nie oszczędzała mnie - mówi nasz bohater. - Bez ogródek przyznała, że ma innego faceta
Spotyka się z nim od półtora roku. Jest z nim szczęśliwa, bo ma ma go na co dzień. Tak powiedziała. I że ma dosyć małżeństwa na odległość. Tak jak ze mną. Dodała, że miała mi o tym powiedzieć jak wrócę, ale uznała, że sprawy zaszły tak daleko, że może to też zrobić przez telefon.
Dwa tygodnie po tej rozmowie Jacek był już w domu. Nie mógł wcześniej. Zerwanie kontraktu było związane z dużym odszkodowaniem. Udało mu się to załatwić bez większych konsekwencji.
Wieczorem usiadł z Lucyną przy stole. Była smutna, zamyślona, ale konkretna.
- Oznajmiła, że odchodzi ode mnie i chce rozwodu - mówi Jacek. - Ze swoim partnerem planowali wyjechać do Austrii. Tak, mój następca był Austriakiem. Poznali się u Lucyny w biurze. Była architektem.
Nie chciała rozmawiać o pieniądzach, podziale majątku. Mówiła, że kiedyś do tego wrócą. Mieli ważniejszą sprawę do omówienia. Darek.
- Lucyna zaczęła mi opowiadać, że nasz syn wpadł w jakieś złe towarzystwo, podobno jakaś mafia narkotykowa - mówi Jacek. - Darek miał mieć jakieś duże długi, nie chciał jej o tym opowiadać. Stwierdził, że to jego problem i że sobie z tym poradzi.
Był też inny problem. Jego picie.
- Z tego, co opowiadała Lucyna, to już nie były niewinne, młodzieńcze imprezy - przyznaje Jacek. - Nasz syn miał już ciągi alkoholowe
Potrafił pić non stop przez kilka dni. Od rana. Lucyna znajdowała potem w jego pokoju nie tylko butelki po piwie, ale i po mocniejszych alkoholach. Mnóstwo.
Następnego dnia Lucyna wyjechała. Na razie na dwa tygodnie. Zostawiła Jacka samego z całym tym "bałaganem".
- Z jej odejściem się pogodziłem - mówi. - Już od dawna w naszym małżeństwie była pustka. Nie było już między nami uczucia. Musiałem jednak walczyć o jedynego syna. To, co mi Lucyna opowiedziała o nim, to był sygnał alarmowy.
Na Darka czekał jeszcze dwa dni. Kiedy wrócił do domu, Jacek na jego widok się załamał.
- Był opuchnięty od alkoholu - mówi. - Brudny, śmierdzący, wyglądał jakby spał na wysypisku śmieci. Alkohol czuć był od niego z daleka
Darek nic nie mówił. Patrzył na ojca niemym wzrokiem. Ledwo stał na nogach. Jacek kazał mu iść do łazienki, umyć się i przebrać.
- Kiedy wyszedł, długo zastanawiałem się, jak zacząć rozmowę - przyznaje Jacek. - Nie znam się na alkoholikach, nie wiem, jak z nimi rozmawiać, ale wiedziałem, że mój syn ma z tym ogromny problem. Nie chciałem się wymądrzać i prawić mu kazań. Powiedziałem mu najpierw o mamie i o tym, że się rozchodzimy. Nic nie odpowiedział.
Rano pojechali do Jacka kolegi. Był psychologiem. Zajmował się m.in. uzależnieniami. Darek przez całą drogę się nie odzywał. Wyglądał jak otumaniony. Zgodził się na wizytę bez szemrania. Po dwóch godzinach odebrał syna z gabinetu.
- Wyglądał jeszcze gorzej - mówi Jacek. - Nie ciągnąłem go za język, tak jak mi doradził kolega psycholog. Czekałem, aż Darek sam się otworzy.
Nic takiego nie nastąpiło. Ani tego dnia, ani następnego.
Darek spał całymi dniami, nigdzie nie wychodził, brał przepisane leki
- Nosiłem mu jedzenie do pokoju - mówi Jacek. - Próbowałem rozmawiać, ale zamknął się w sobie.
Po dwóch tygodniach Jacek musiał wrócić do pracy. Wcześniej ustalił z szefem, że do końca roku będzie pracować na miejscu. Znali się wiele lat i przyznał mu się, że musi zająć się synem. Zrozumiał to.
- Po pracy od razu wracałem do domu - mówi. - U Darka widać było z czasem niewielką poprawę. Zaczynał ze mną rozmawiać, nawet zaczął czytać książki, słuchać muzyki. Chodził też na terapię.
Z Lucyną, która nas odwiedziła po przyjeździe z Austrii, rozmawiał jednak niechętnie. Jacek uprzedził ją, żeby go też - tak jak on - nie ciągnęła za język.
- Był zamulony po tych lekach - mówi ojciec Darka. - Ale najważniejsze, że nie pił.
Na wszelki wypadek wyniosłem z domu wszystkie butelki z alkoholem. Schowałem nawet kieliszki, żeby mu się nie kojarzyły z piciem
Wydawało się, że wszystko wraca do normy. Darek unikał towarzystwa kolegów, kiedy Jacek spytał go o te jego długi, to stwierdził, że wszystko jest załatwione. Wiedział, że syn sprzedał samochód. Wiedział już teraz, na co przeznaczył pieniądze ze sprzedaży. Nie robił mu jednak wymówek.
Po dwóch miesiącach Darek "pękł". Rano wyszedł do sklepu, miał kupić ziemniaki na obiad. Wrócił wieczorem kompletnie pijany.
- Następnego dnia rano od razu zawiozłem go do ośrodka - mówi Jacek. - Tak, jak mi radził kolega. Darek jednak nie chciał niczego pospisywać, żadnej zgody na leczenie, badanie, był agresywny, wyzywał wszystkich od najgorszych. Nie było wyjścia i zabrałem go do domu.
Lucyna nie odwiedza ich już od kilku miesięcy. Od czasu, kiedy Darek rzucił w nią popielniczką. Omal nie trafił matki w głowę. Uciekła przestraszona
- Na mnie ręki jeszcze nie podniósł - przyznaje Jacek. - Teraz nie byłby w stanie nawet tego zrobić. Skóra i kości.
Jacek nie traci jednak nadziei, że uda mu się wyciągnąć syna z nałogu.
- Wcześniej, jak wychodziłem do pracy, to zamykałem go w pokoju - mówi. - Bałem się jednak, że coś sobie zrobi i dałem sobie spokój. Raz zgodził się na leczenie, ale po dwóch dniach zrezygnował. Muszę pracować, żeby nie zwariować. Kiedy wracam do domu, to zawsze boję się, co zastanę. Nie mogę przecież go przez całą dobę pilnować. Zawsze znajdzie kogoś, kto się nad nim ulituje i da mu na piwo czy wino. On już dużo nie może wypić. Czasami po puszce piwa ma dosyć. Sąsiedzi mi pomagają jak mogą. Kiedy Darek leżał pijany pod klatką, to zabierali go do środka i dzwonili do mnie. Zdarza się, że potrafi załatwić się w rogu pokoju. Zaciskam wtedy zęby i sprzątam po nim. To przecież mój syn. Jedyny i kochany. Serce mi się kraje, kiedy widzę, jak Darek niknie w oczach przez ten cholerny alkohol. Nie dam się jednak złamać. Dotąd będę mu pomagać, aż wyzdrowieje.