Od trzech lat jest na emeryturze. Nie mógł się jej doczekać.
- Prawie czterdzieści lat przepracowałem w jednym zakładzie pracy - mówi Jacek. - Ostatnie lata były niezwykle nerwowe w pracy. Firma nie była w najlepszej kondycji finansowej, co rusz mówiło się o zwolnieniach, redukcjach etatów. Nikt nie był pewny jutra. Kiedyś był to jeden z największych pracodawców w mieście. Ale to były wtedy inne czasy.
Jacek odetchnął, kiedy wkroczył w tzw. okres ochronny. Emeryturę wyliczyli mu na całkiem przyzwoitym poziomie - niewiele mniej niż miałby na etacie.
- Maria, moja żona była już kilka lat na rencie - mówi. - Miała poważne problemy z gardłem i biodrem. Była nauczycielką. Choroba zawodowa. Na rencie jeszcze dorabiała jako korektorka. I czekała na mnie, kiedy wreszcie i ja nie będę musiał się zrywać rano do pracy.
Rok przed jego emeryturą "pozbyli się" syna z domu. Kuba wreszcie się ożenił
- Baliśmy się z Marią, że Kuba zostanie starym kawalerem - mówi Jacek. - Zawsze był cichy, spokojny i nieśmiały. Miał co jakiś czas nowe koleżanki, ale nie były to nigdy jakieś trwałe związki. Z każdą nową dziewczyną Kuby wiązaliśmy nadzieje, że może to wreszcie ta "jedyna".
Lata mijały, a ich jedyny syn wciąż pozostawał kawalerem. Jego koledzy już dawno założyli rodziny, wychowywali dzieci, dorabiali się.
- Nie naciskaliśmy z żoną na Kubę, ale marzyły nam się już wnuki - przyznaje Jacek. - Obydwoje lubiliśmy dzieci i często z zazdrością słuchaliśmy znajomych, którzy opowiadali o swoich wnukach, chwalili się ich zdjęciami, pokazywali filmiki, jak maluchy mówią wierszyki, śpiewają piosenki. Brakowało nam tego.
Basia miała odmienić ich życie. To koleżanka z pracy Kuby. Zaczęli się spotykać. Syn przyznał im się, że już kiedyś byli razem przez krótki czas, ale wówczas nie "zaiskrzyło". Teraz było inaczej
- Basia była dużo młodsza od Kuby - mówi Jacek. - Kiedy syn przyprowadził ją po raz pierwszy do nas do domu, to powiem szczerze: szału nie było. Basia nie zrobiła na nas najlepszego wrażenia. Krzykliwa, pewna siebie, bardzo dziecinna. Owinęła sobie Kubę wokół palca. Nie było widać "chemii" między nimi.
Jacek z Marią początkowo sceptycznie podchodzili do tego związku. Tłumaczyli sobie, że to jednak Kuba ma być szczęśliwy. To jego życie i jego wybór. W głębi serca nie byli jednak zachwyceni przyszłą synową.
- Kuba już po pół roku bycia razem z Basią zadecydował, że wezmą ślub - mówi Jacek. - Trochę nas to zaskoczyło. Syn zazwyczaj nigdy nie podejmował szybko tak ważnych decyzji. Zawsze wszystko dokładnie analizował, długo się zastanawiał zanim coś postanowił. Tym razem było inaczej. Pocieszaliśmy się, że był zawsze rozsądnym dzieckiem i szanowaliśmy jego decyzję o ślubie.
Basia podpadła im już na weselu. Nie dosyć, że przesadziła z alkoholem, to pokłóciła się ze swoją najlepszą przyjaciółką
Poszło o głupotę. Magda niechcąco przewróciła kieliszek z winem i poplamiła Basi sukienkę. Zdarza się.
- Synowa jednak wydarła się na nią, że zepsuła jej imprezę i że nigdy jej tego nie daruje - opowiada ojciec Kuby. - Potem przepraszała za swoje zachowanie, ale niesmak pozostał.
Po ślubie zamieszkali u Basi. Miała własne, duże mieszkanie. Do tego ogromny taras.
- Kiedy Kuba się wyprowadził, to na początku było nam trochę smutno, jakoś tak pusto się zrobiło w mieszkaniu, ale po tygodniu odkryliśmy uroki mieszkania tylko we dwoje. W pokoju Kuby urządziliśmy sobie sypialnię, wstawiliśmy tam telewizor, duże łóżko. Po raz pierwszy poczuliśmy się w pełni swobodni we własnym mieszkaniu. To nie tak, że Kuba nam przeszkadzał; wręcz przeciwnie. Jak trzeba było przynieść coś z piwnicy czy pomóc w zakupach, to zawsze można było na niego liczyć. Natomiast nigdy z Marią nie odczuliśmy dotychczas, jak to jest być samemu w domu. W pewnym wieku chyba każdy odczuwa taką potrzebę spokoju i pewnej intymności. Doceniliśmy to bardzo szybko.
Kuba jeszcze przez dłuższy czas wywoził swoje rzeczy do Basi. Wpadał na krótko, zawsze uprzedzał kiedy będzie. Maria wiedziała wtedy, że tego dnia syn ucieszy się z ulubionej zupy mamusi lub drugiego dania. Czasami brał też "na wynos" - dla Basi.
Z czasem syn przychodził do nich coraz częściej. Bez powodu. Wcześniej zazwyczaj zaraz się śpieszył, tłumaczył że Basia czeka, że mają gdzieś razem iść, ale po pewnym czasie wizyty w rodzinnym domu robiły się coraz dłuższe
Kuba - było to widać gołym okiem - nie śpieszył się już do domu. Czasami siedział do późna w nocy. Zazwyczaj tłumaczył się, że Basia poszła do koleżanki czy też ma nadgodziny w pracy.
- Widać było jednak, że coś go gryzie - przyznaje Jacek. - W końcu Maria nie wytrzymała. Spytała go wprost, czy u nich jest wszystko w porządku.
To, co usłyszeli, zmroziło ich. Kuba wreszcie się przełamał. Musiał się wyżalić. Stwierdził, że z Basią od samego początku mu się nie układa. Okazało się, że ona ma zupełnie inne wyobrażenie o małżeństwie. Zupełnie nie chciała rezygnować z dotychczasowego stylu życia. Co kilka dni spotykała się na pogaduchach z koleżankami, wychodziła na typowo damskie imprezy - bez mężczyzn. Nie interesowało jej od początku, czy i gdzie Kuba zje obiad. Żyła tak jak wcześniej, kiedy była panną.
- Kuba żalił się, że poza seksem, to nic ich więcej nie łączyło - mówi Jacek. - W ogóle nie brała pod uwagę zajścia w ciążę. Twierdziła, że jest za młoda na to, żeby otoczyć się "bachorami".
Poza tym, to co dało Kubie wiele do myślenia, to fakt, że Basia za bardzo lubiła alkohol. Zazwyczaj po pracy siadała wieczorem przed telewizorem z drinkiem w ręku. Nawet jak wracała od koleżanki czy z ich "babskich" imprez, to pierwsze kroki w mieszkaniu kierowała do barku i nalewała sobie kolejnego drinka.
Kuba wytrzymał z nią zaledwie rok. Po tym czasie doszedł do wniosku, że jego małżeństwo nie ma racji bytu. Nic ich nie łączyło. Basia sprawiała wrażenie, że jest jej wszystko jedno, czy będzie z Kubą czy bez niego. Coraz częściej sięgała też po alkohol. O wiele za często i o wiele za dużo.
- Kuba wrócił do nas - mówi Jacek. - Wszystko było jak dawniej. Po rozwodzie trochę się podłamał. Sparzył się na tym małżeństwie. Liczyliśmy z żoną, że jakoś się pozbiera, otrząśnie i będzie chciał się usamodzielnić. Ale gdzie tam. Dalej się gnieździmy na 55 metrach kwadratowych w naszym czteropokojowym mieszkaniu z maleńkim balkonikiem. Nie mamy już swojej sypialni. Jest tam znowu pokój Kuby.
Od rozwodu minęły już prawie dwa lata. Czterdziestoletni syn Jacka i Marii wydaje się być pogodzony z losem. W tym czasie nie poznał żadnej nowej kobiety. Chyba nawet nie próbował
Codziennie rano wychodzi do pracy, wraca punktualnie o 16. Czasami się spóźnia kilka minut. Nawet w weekendy niechętnie wychodzi z domu. Uwielbia domowe jedzenie, wspólne oglądanie telewizji z rodzicami, nawet chodzi z nimi do ich znajomych na imprezy.
- To nie jest normalne - przyznaje Jacek. - On nie ma w zasadzie swojego towarzystwa. Prawie żadnych znajomych. Nikt go nie odwiedza, on też stał się domatorem. Nie powiem mu przecież "synu, jesteś już w takim wieku, że to wstyd mieszkać z rodzicami". Z jednej strony żal mi go, że mu się tak w życiu nie ułożyło, ale z drugiej obawiam się o jego przyszłość. Wprawdzie nie pije, nie pali, jest naprawdę do rany przyłóż, ale nie ma w nim żadnej chęci do jakiejkolwiek zmiany. Tak się przyzwyczaił do domowych pieleszy. Obawiam się, że jak nie pozna odpowiedniej kobiety i nie zakocha się, to będziemy go mieli na głowie do końca życia. Kiedyś Maria mu powiedziała, żeby nie dokładał się do mieszkania i zakupów, tylko zbierał pieniądze na mieszkanie dla siebie. Nic nie odpowiedział, ale od tego czasu chyba rzeczywiście odkłada pieniądze, bo na życie nam nie daje. Fakt, że często robi zakupy za swoje pieniądze. Boję się jednak, że nie doczekam się przed śmiercią jak uskłada na te swoje cztery kąty...