Ma 43 lata. Wygląda na dużo starszego. Zgarbiony, w wytartych dżinsach i adidasach raz za razem nerwowo zaciąga się papierosem. Wrócił do palenia rok temu. Po piętnastu latach przerwy.
- To z nerwów - tłumaczy.
Jest bankrutem. Po dawnej firmie nie ma nawet śladu. Poza pismami od komornika
- Staram się jakoś wyjść na prostą - mówi. - Zostałem sam jak palec. Wszyscy znajomi się ode mnie odwrócili. Najlepsi przyjaciele nie odbierają ode mnie telefonów. Boją się, że poproszę ich o pomoc.
Zapala kolejnego papierosa. Drżą mu ręce. Nie potrafi tego opanować.
- Po studiach poszedłem w ślady ojca - zaczyna opowiadać. - Zająłem się budownictwem. Był wtedy bum na budowanie domów. Znałem się na tym. Ojciec miał od dawna firmę wykończeniową, często mu pomagałam, umiałem kłaść terakotę, glazurę, znałem się też na murarce. Z czasem nie było dla mnie tajemnic w tej branży - łącznie z hydrauliką i elektryką.
Ojciec wyjechał z Polski. Poznał inną kobietę. Ułożył sobie z nią życie w Anglii. Zostawił Kacprowi narzędzia, maszyny i przede wszystkim kontakty
- Na brak zleceń nie narzekałem - mówi. - Zatrudniałem trzy, potem już sześć osób. Firma się rozrastała. Nigdzie się nie musiałem reklamować. Brałem z czasem tylko większe prace. Przydały się też kontakty ojca. Dzięki nim udało mi się wygrać kilka dużych przetargów. I to w różnych zakątkach Polski.
Rodziny nie założył. Nie miał na to czasu. Nie był jednak sam. Jeśli już - to na krótko. Partnerki zmieniał jak rękawiczki. Kobiety lgnęły do niego. Nie dosyć, że mógł się podobać - wysoki, dobrze zbudowany, o ciemnej karnacji - to do tego miał pieniądze. Dużo. I nie skąpił ich na przyjemności. Nic dziwnego, że niejedna chciała go "usidlić".
- Nie byłem gotowy na trwalszy związek, nie mówiąc o małżeństwie - mówi. - Czerpałem życie pełnymi garściami. W weekendy potrafiłem wydać nawet kilkanaście tysięcy na zabawę. Jak mi się jakaś dziewczyna podobała, to jechałem z nią hotelu, najczęściej takiego z górnej półki i szastałem kasą na lewo i prawo. Śniadanie do łóżka, oblewanie się szampanem, narkotyki i przede wszystkim seks. Było wszystko. Stać mnie było na to. Chciałem w ten sposób odreagować cały tydzień pracy.
Firmy jednak nie zaniedbywał. Z czasem miał już tylu podwykonawców, że mógł sobie pozwolić na naprawdę duże kontrakty. Także zagraniczne
- Miałem farta w tej branży - przyznaje Kacper. - Czego nie dotknąłem, to zarabiałem na tym duże pieniądze.
Tak jak na budowie nowoczesnego hotelu w Austrii. Inwestorem był jego kolega. Niemiec, którego poznał kiedyś na targach w Berlinie.
- To było przypadkowe spotkanie - mówi Kacper. - Zastawił mnie swoim samochodem na parkingu, że nie mogłem wyjechać. Zostawił jednak za szybą kartkę z numerem telefonu. Sympatyczny, starszy gość. Wieczór spędziliśmy w barze przy whisky. Frans żalił się, że ma problem z kolejną ekipą na budowie tego jego hotelu w Austrii.
Za miesiąc na placu budowy była już ekipa Kacpra. Dokończyli budowę. Przed terminem, za co - zgodnie z umową - Kacper dostał więcej za prace. Obydwaj byli zadowoleni ze współpracy.
W Polsce miał w tym czasie mnóstwo znajomych i przyjaciół. Nic dziwnego, imprezy w jego domu były zawsze huczne. Nie brakowało dobrego alkoholu i jedzenia. Prowadził otwarty dom.
- Czasami budziłem się w sypialni z dwoma czy trzema dziewczynami i zastanawiałem się, skąd się tutaj wzięły - przyznaje. - Dawałem im potem na taksówkę, żeby się zmyły. Chciałem też od czasu do czasu mieć czas dla siebie
Pomagał finansowo. Często dzwonili do niego znajomi, których nie widział od lat. Zaczynali od tego, że muszą się spotkać, powspominać stare lata, przypominali jakieś historie sprzed lat, a potem - na koniec, mimochodem prosili o jakąś pożyczkę czy wsparcie.
- Czasami była to jakaś drobna kwota, a czasami chodziło o większą pożyczkę - wyjaśnia nasz bohater. - Niektórzy oddawali i dziękowali, inni udawali potem, że mnie nie poznają na ulicy. Takie życie. Kilka razy się sparzyłem.
Kacper dużo wydawał, ale i dużo inwestował. Zwłaszcza w nieruchomości. I się pewnego razu "przejechał"
- Chodziło o grunty rolne - mówi. - Ponad hektar pola. Wiedziałem, że ma to być przekształcone w działki budowlane. Okazało się jednak, że nie będzie to takie proste, a poza tym, że nie tak szybko. Zamroziłem sporo gotówki.
Nie to było jednak najgorsze. Kacper podpisał trzy duże kontrakty. W tym jedno na budowę mini-osiedla. W umowie były wszystkie najważniejsze szczegóły. Poza jednym - kosztorys nie uwzględniał inflacji, która miała wkrótce nadejść. Były za to kary umowne za opóźnienia.
- Zależało mi na tej inwestycji - mówi. - Poszedłem na minimalne stawki robocizny. Okazało się, że przesadziłem. Wszystko tak poszło do góry, że zaczęło się robić niewesoło. Raty leasingu, kredytów zmieniały się z miesiąca na miesiąc. Moi zleceniodawcy zaczęli też odczuwać kryzys. I odbiło się to czkawką.
W firmie Kacpra z tygodnia na tydzień było coraz gorzej z płynnością finansową
- Sam jestem sobie winny - przyznaje. - Nie wytrzymałem tej presji. Do tej pory nigdy nie miałem najmniejszych problemów finansowych. Kiedy jedna, potem druga firma opóźniła przelewy, złapałem zadyszki. Nie chciałem brać nowych kredytów, żeby mieć na bieżące zobowiązania. I się podłamałem. Siadła mi psychika. Do tej pory sądziłem, że jestem twardzielem, a okazało się, że się myliłem.
Wyszedłbym z tych tarapatów, gdyby nie alkohol i narkotyki. To w nich szukał ratunku. Poszedł na całość. I szybko dotknął dna
- W ponad pół roku straciłem wszystko - mówi. - Próbowałem ratować firmę, spłacałem najważniejsze długi, ale kiedy mi księgowy powiedział któregoś razu, że najlepszym rozwiązaniem będzie ogłosić upadłość, to pękłem. Nawet nie pamiętam dokładnie, jak do tego doszło. Miałem jeszcze jakieś oszczędności, jak byłem w miarę na chodzie to posprzedawałem maszyny, zwolniłem ludzi, jednym zapłaciłem ostatnią pensję, inni odeszli z kwitkiem. Nie wiem, ile w tym czasie przepuściłem pieniędzy. Jak nie brałem prochów, to myślałem o samobójstwie. Raz nawet poszedłem do lasu ze sznurem, ale stchórzyłem.
Nikt mu nie pomógł. Najbliżsi koledzy się od niego odwrócili. Oprócz jednego. Maciej, jego najlepszy przyjaciel mu "pomógł".
- Kupił ode mnie mój dom - mówi Kacper. - Nie pamiętam nawet dokładnie w jakiej kancelarii notarialnej podpisywaliśmy umowę. Wcześniej przez dwa tygodnie nie trzeźwiałem. Maciek był wtedy bardzo często u mnie. Przynosił mi też alkohol. I dał mi za mój dom 150 tysięcy. To jakaś jedna szósta rynkowej ceny. Ja wtedy jednak nie byłem w stanie racjonalnie myśleć.
Pieniędzy nie starczyło mu na wszystkie zaległości wobec ZUS-u i skarbówki. Resztę zabrał bank.
- Ja sam wylądowałem w szpitalu - mówi. - Ledwo mnie uratowali. Miałem udar, zabrali mnie z ulicy. Kiedy po tygodniu wyszedłem ze szpitala, to musiałem co dziesięć metrów przystawać, bo nie miałem siły iść.
Pomógł mu brat cioteczny. Od kilku miesięcy Kacper mieszka u niego
- Po tym szpitalu dotarło do mnie, że nie mam się gdzie podziać - mówi. - Zadzwoniłem do kilku kolegów. Albo nie odbierali albo obiecali, że za jakiś czas oddzwonią. Żaden nie oddzwonił. Przypomniałem sobie wtedy o Jurku. Przyjechał po mnie. Do tej pory mieliśmy luźne kontakty. Kiedy moi rodzice żyli, spotykaliśmy się na jakiś rodzinnych uroczystościach. Mieszkał sam. Żona zmarła mu kilka lat temu. Jest nauczycielem w miejscowym liceum. Powiedziałem mu, że nie mam gdzie mieszkać. O nic nie wypytywał, nie robił wymówek, nie prawił kazań. Zabrał mnie do siebie. W domu powiedział mi, że mogę zostać u niego dotąd, dopóki nie stanę na nogi. Ale miał jeden warunek: terapia i żadnych używek.
Na razie słowa dotrzymuje. Chodzi na terapię, zalicza regularne wizyty u psychiatry. Nie pije, trzyma się z daleka od wszelkich używek. Poza papierosami.
- Nie analizuję przeszłości - mówi. - Zrobiłem tyle głupot, że staram się o tym nie myśleć, bo bym zwariował. Najbardziej mi żal tego hektara ziemi, który też sprzedałem za śmieszne pieniądze. Też mnie namówił do tej sprzedaży kolega. Co będzie dalej? Niedługo idę do pracy. Jako glazurnik. Chcę zarobić na bilet do Anglii. Ojciec obiecał, że mi pomoże. Przynajmniej na początku. Chcę zacząć od nowa.