Arek ma 49 lat. Jest przedsiębiorcą. Firma dobrze prosperuje, ma duży, komfortowo wyposażony dom, sportowe auto i młodą partnerkę. Dużo młodszą od niego. Mogłaby być jego córką.
- Z pierwszą żoną mi nie wyszło - mówi. - Ewa miała zupełnie inne wyobrażenie o naszym wspólnym życiu, domu i relacjach między nami
Chciała być zbyt niezależna, z poczuciem dużej tolerancji wobec niej. Dość szybko się rozstaliśmy. Bez żalu, pretensji. Wyjechała za granicę. Czasami dzwonimy do siebie. Przez kilka lat był sam. Miał przygodne partnerki, ale z żadną nie związał się na stałe. Na jednej z imprez poznał Justynę. W jego wieku. Rzucała się w oczy. Wysoka, zgrabna, z długimi, rudymi włosami. Jak miedź. I brązowe oczy.
- Zauroczył mnie jej głos - mówi Arek. - Cichy, spokojny, miał jakąś przyciągającą moc. Była dziennikarką, pisała książki, scenariusze. Inteligentna, oczytana. Dobrze nam się razem rozmawiało.
Zaczęli się spotykać. Beż żadnych zobowiązań; dzwonili do siebie, jeśli ktoś miał ochotę na spotkanie. - Justyna była osobą, która podobnie jak Ewa ceniła sobie niezależność - dodaje Arek. - Szanowałem to. Nie wchodziłem butami w jej życie. Ona też nie wypytywała mnie o moją przeszłość. Wiedziała jedynie, że jestem rozwodnikiem.
Pewnego wieczoru Justyna zwierzyła mu się, że była zaręczona z kolegą ze studiów. Byli ze sobą od liceum. Tydzień przed planowanym ślubem zdradził ją na wieczorze kawalerskim. Sam jej się do tego przyznał. Nie wybaczyła mu. Rozstali się. Długo była sama. - Z czasem zaczęła u mnie zostawać na noc - mówi Arek. - Najczęściej w weekendy. Miała też stąd bliżej do redakcji. Cieszyłem się; jak była dłużej, bo zawsze coś fajnego upichciła.
Justyna była jedynaczką. Ojciec był wojskowym, mama nauczycielką. Obydwoje już nie żyją. Zginęli w wypadku, kiedy Justyna była na studiach. Musiała sobie radzić sama. Rodzice wychowywali ją w surowej dyscyplinie. Zwłaszcza ojciec dużo od niej wymagał. Dzięki temu była jednak samodzielna od dziecka. Nawet do szkoły - w przeciwieństwie do innych dzieciaków - robiła sobie sama kanapki.
- Była bardzo związana ze swoją babcią - dodaje Arek. - To ona nauczyła ją tak wspaniale gotować. Justyna uwielbiała pracę w kuchni. Potrafiła z niczego zrobić przepyszne danie. To była jej pasja. Lubiła także eksperymentować z nowymi daniami. Rozpieszczała mnie.
Z czasem w końcu zamieszkała u Arka. Długo się opierała przed tą decyzją, ale doszli do wniosku, że tak będzie lepiej. - Jak się nie widzieliśmy, to i tak dzwoniliśmy do siebie i gadaliśmy godzinami przez telefon - mówi Arek.
Nie rozmawiali o przyszłości. Mieszkali razem, spali, robili wspólnie zakupy. Tyle. Żadnych zobowiązań, planów. Luźny związek
- Cieszyłem się, że jak wracałem późno z pracy, to w domu czekała na mnie zazwyczaj wymyślna kolacja albo spóźniony obiad - mówi Arek. - Jak przychodzili do nas goście, to nie mogli się nachwalić jej kulinarnych popisów. Była mistrzynią gotowania.
Dwa, trzy w roku wyjeżdżali razem na urlop. Najczęściej all inclucive. Polubili też piesze wędrówki. - Dobrze nam było ze sobą - podkreśla Arek. - Justyna zajęła się domem, odpadło mi wiele obowiązków związanych z praniem, gotowaniem, robieniem zakupów. Była bardzo zaradna, ogarnęła to wszystko bardzo szybko. Pilnowała terminów, kiedy i za co trzeba było płacić rachunki.
W czasie pandemii Justyna pracowała zdalnie. Kończyła też kolejną książkę. - Dom lśnił czystością, Justyna była osobą pedantyczną - podkreśla nasz bohater.
Po świętach Arek musiał służbowo wyjechać na tydzień. Chodziło o podpisanie ważnego kontraktu w Niemczech.
- Znałem niemiecki - kontynuuje Arek. - Nie na tyle jednak, żeby negocjować szczegółowe warunki kontraktu. To była zbyt poważna sprawa. Musiałem znaleźć tłumacza. Pomógł mu kolega. Dał mu numer telefonu do Moniki.
Kiedy zadzwonił do niej, nie sądził, że będzie to początek znajomości, która zmieni wiele w jego życiu
Przede wszystkim nie sądził, że Monika zawróci mu tak w głowie. - Chciałem z nią omówić szczegóły wyjazdy - mówi. - Umówiliśmy się w moim biurze. Kolega mnie ostrzegał, że to niezwykle atrakcyjna kobieta, ale puściłem to mimo uszu. Nie jestem typem kobieciarza. Kiedy Monika weszła do jego gabinetu, to poczuł się onieśmielony. Kolega miał rację. To była wyjątkowo piękna, młoda kobieta. Wyglądała jak nastolatka. Wspaniała figura, wyraziste usta i długie blond włosy. Krótka spódniczka nie była w stanie ukryć w całości długich nóg.
- Nie było chyba mężczyzny, który nie zwróciłby na nią uwagi - tłumaczy Arek. - Była przy tym bardzo naturalna, zdawała sobie chyba sprawę z tego, jakie robi wrażenie na facetach.
Arek bez mrugnięcia oka przyjął jej stawkę. On pokrywał oczywiście wszystkie koszty pobytu, w tym wyżywienia. Zaproponował kawę, ale odmówiła. Śpieszyła się gdzieś. Za trzy dnia miał ją odebrać spod domu. Dała mu adres i oczywiście numer telefonu. - Jak tylko ruszyliśmy, zaproponowała, żebym mówił jej po imieniu - mówi Arek. - Zgodziłem się oczywiście, żeby również do mnie tak mówiła. Podczas jazdy opowiedziała Arkowi nieco szczegółów ze swojego życia. Jej ojciec był Niemcem. Mieszkała trochę w Polsce, trochę w Saksonii. Tam zrobiła maturę. Język znała perfekt. W domu rozmawiali po niemiecku. Rodzice się rozwiedli, kiedy była na studiach. Mama została w Polsce, często do siebie dzwonią. Ma też dobry kontakt z ojcem. Z doskonałą znajomością języka i taką aparycją miała mnóstwo pracy jako tłumacz. Była też zafascynowana niemiecką literaturą. Przetłumaczyła nawet kilka książek.
- Mieszkaliśmy w małym pensjonacie - mówi Arek. - Ona na piętrze, ja na parterze. Dotarliśmy dosyć późno, zmęczeni podróżą poszliśmy od razu spać. Następnego dnia, od rana mieli kilka spotkań.
Arek nie mógł nie zauważyć zachwyconych spojrzeń swoich niemieckich kontrahentów, którzy przełykali ślinę na widok Moniki. Wyglądała rzeczywiście olśniewająco
Przez pierwsze trzy dni mieli tyle pracy, że nie mieli czasu na chwilę relaksu. Wracali późno do pensjonatu i szli od razu do swoich pokoi. - Monika wiedziała, że jestem z Justyną - mówi Arek. - Kilka razy rozmawiałem z nią przez telefon przy Monice. Wiedziała też, że nie jesteśmy małżeństwem. Rozmowy o interesach okazały się owocne. Udało się podpisać ważny i intratny kontrakt. Tego dnia, wieczorem Arek postanowił to uczcić. Zaprosił Monikę do restauracji na uroczystą kolację. Miał być także jego biznesowy partner z żoną. Okazało się jednak, że Birgit dopadła jakaś grypa i na kolacji byli sami.
- Było super - mówi Arek. - Monika powiedziała, że to był jeden z najfajniejszych jej wyjazdów jako tłumaczki. Jedzenie było super, sporo też wypiliśmy. Śmieliśmy się do rozpuku. Monika rozgadała się. Dużo mówiła o sobie.
Dowiedziałem się m.in., że panicznie boi się pająków i że nigdy nie nauczyła się gotować. Śmiała się, że nawet jajecznicy nie potrafi zrobić. Też się śmiałem. Bo przecież nawet dzieci to potrafią...
Kolację skończyli w łóżku. Najpierw się kochali namiętnie, potem dokończyli szampana. Otworzyli go jeszcze na ulicy, czekając na taksówkę. - Jeszcze w restauracji czułem, że to tak się skończy - mówi Arek. - Monika mnie przez cały czas prowokowała. Robiła to - jak potem się przyznała - zupełnie nieświadomie. Wystarczyło jednak, że pogładziła mnie po dłoni, potargała za włosy - ot, tak, po przyjacielsku - a ja już całkiem zgłupiałem. A jeszcze jak spojrzałem jej głęboko w dekolt, to byłem gotowy na wszystko. Mieli wyjechać z samego rana. Zaspali.
Kiedy się obudzili, Arek nie mógł się powstrzymać widząc jej ponętne ciało. Z łóżka wstali dopiero koło południa
- W drodze rozmawialiśmy o wszystkim oprócz tych kilkunastu ostatnich godzinach - mówi Arek. - Tak jakby się nic nie zdarzyło. Ale nie była to prawda. Obydwoje czuliśmy, że jest między nami wyjątkowa "chemia". Zaczęło padać, droga się dłużyła. Monika, znużona jazdą, usnęła. Arek obserwował z czułością od czasu do czasu jej twarz. - Czułem, że jest dla mnie kimś wyjątkowym - mówi. - Zacząłem rozmyślać o Justynie. Dobrze nam było razem, ale to nie było to samo co z Moniką. Nigdy z nią nie rozmawiałem o uczuciach. Nigdy nie zapewniałem o swojej miłości. Podobnie jak ona. Bo to chyba nie była miłość. Dobrze nam było i tyle. Nic więcej.
Justyna po kilku dniach po powrocie Arka domyśliła się, że kogoś poznał. Kobieca intuicja.
- Może usłyszała, jak do niej dzwoniłem - mówi. - A być może wyczuła, że myślami jestem przy Monice. Nie kłamał, nie kręcił. Nigdy dotąd nie oszukał Justyny. Ani ona jego. Nie robiła Arkowi najmniejszych zarzutów, nie było żadnych scen, płaczu. Spakowała się, zabrała swoje rzeczy i wyszła
- Nie miej do mnie żalu - powiedział jej na pożegnanie.
Nic nie odpowiedziała. Smutno się uśmiechnęła, kiedy po raz ostatni stanęła w drzwiach jego mieszkania. Z Moniką spotkał się dopiero po dwóch tygodniach, kiedy ta wróciła z Niemiec. Wyjechał po nią na lotnisko. Najpierw pojechali do niej. Po drodze powiedział jej o Justynie. Że się rozstali.
- Nie mówiłem jej o tym przez telefon - przyznaje Arek. - Nie chciałem stawiać jej w niezręcznej sytuacji. Monika nigdy mi nie powiedziała, że chce ze mną być. To była moja decyzja. W samochodzie nie odezwała się na temat jego rozstania. Weszli razem do jej mieszkania. Postawił jej walizkę w przedpokoju. Monika nad czymś intensywnie myślała. - Wezmę prysznic u ciebie - powiedziała jak gdyby nigdy nic.
Od czterech miesięcy są razem. Szczęśliwi. Tego dnia, kiedy po raz pierwszy przyjechała do niego, rzeczywiście wzięła prysznic. Razem z Arkiem siedzieli w łazience prawie godzinę. Spragnieni siebie, namiętni, nie mogli się sobą nacieszyć.
Rano Monika chciała zrobić śniadanie. Jajecznicę. Arek nie chciał jej robić przykrości. Prawdziwą jajecznicę robiła Justyna. Na masełku, dobrze doprawioną. Kiedy Monika na chwilę wstała od stołu, dyskretnie wypluł małe skorupki z jajka. Musiały wpaść do jajecznicy. - Wiem, że Monika się stara - kończy Arek. - Czeka na mnie czasami z obiadem. Czyta o gotowaniu w internecie. Czasami jednak zupa ma dziwny posmak. Ostatnio zauważyłem, że w wyszukiwarce szukała porady, jak uratować przesoloną zupę. Próbowała też robić sernik, ale zapomniała, że mąka ziemniaczana różni się jednak od pszennej. Nie powiem jej jednak, że czasami jak nie widzi, to wyrzucam dyskretnie zawartość talerza do śmieci. No dobra, przyznam się. Często chodzę głodny. Ale na szczęście na dole pod blokiem mamy lokal z kebabem. Mówię wtedy, że zapomniałem coś zabrać z samochodu. Człowiek jak głody, to szybko zje...