Chorego, 87-letniego ojca zabrał po świętach do domu. Odpadły mu dojazdy. Mieszka na drugim końcu miasta. Ma go teraz na oku.
- Dobrze, że tata ma częściowy niedowład tylko jednej strony - mówi Jarek. - Dużo rzeczy potrafi koło siebie zrobić. Nie trzeba go też prowadzić do toalety. Sam się załatwi. ale kilka razy musiałem go już myć, bo nie zdążył dojść do łazienki.
Raz zrobił to przy Adamie. Starszy brat akurat przyniósł jakieś papiery do podpisania. Zadbał, żeby wynająć mieszkanie rodziców. To było dla niego najważniejsze.
Kiedy zobaczył, że ojciec narobił w spodnie, to o mało nie zwymiotował. Zaraz uciekł
- Taki z niego wrażliwy synek tatusia - mówi z przekąsem Jarek. - Całe życie taki był.
Bracia nigdy się nie dogadywali. Może w dzieciństwie. Jarek pamięta jedynie, że jego starszy o dwa lata brat był zawsze w domu na pierwszym miejscu. On za nim.
- Może dlatego, że urodził się chorowity i tak mu zostało do dzisiaj - mówi Jarek. - Zawsze to wykorzystywał. Jak była jakaś cięższa praca w domu, to rodzice go oszczędzali. Najczęściej to ja trzepałem dywany, bo Adaś mógł się zgrzać i przeziębić.
Chodzili do jednej szkoły. Jarek nie mógł jednak liczyć na swojego brata
Nie zareagował, kiedy pod szkołą oberwał od starszych kolegów. A stał niedaleko i widział to.
- Takie rzeczy pamięta się przez całe życie - mówi Jarek. - Kiedy byliśmy już dorośli, wypomniałem mu to przy jakiejś okazji. Stwierdził, że nic takiego nie pamięta. Ja z kolei doskonale.
Rodzice stawiali starszego brata za wzór dla Jarka. Bo się dobrze uczy, bo sprząta po sobie, bo jest grzeczny. Przeciwieństwo młodszego syna.
- Byłem zawsze żywym dzieckiem - mówi nasz bohater. - Nie pieściłem się ze sobą jak brat. Jak kiedyś przewrócił się na rowerze, to darł się tak, jakby go ze skóry obdzierali, a zdarł sobie jedynie trochę łokieć. Poleciał od razu z płaczem do domu. Tak mu zostało do dzisiaj. Byle skaleczenie to dla niego jak zawał serca.
Rodzice nie byli zbyt bogaci. Nie klepali też biedy. Żyli tak, jak wtedy większość. Dwupokojowe mieszkanie opalane węglem, wspólny pokój z bratem, czarno-biały telewizor.
- Ojciec pracował w zaopatrzeniu na kolei - mówi Jarek. - Mama z kolei była urzędniczką. Byliśmy przeciętną rodziną, pamiętam, że wiele rzeczy rodzice kupowali na raty. Pomagali im dziadkowie. Ze wsi często przywozili ziemniaki, mięso, jajka.
Jarek nosił często ubrania po starszym bracie. Tak jak prawie wszyscy wtedy. To było normalne
- Pamiętam, że kiedyś dostaliśmy paczkę od rodziny ze Stanów - mówi Jarek. - To było przed świętami. Słodycze, jakieś zabawki i dolary w kopercie. Nie wiem dokładnie, ile tego było. Miałem wtedy może 12 lat. Zaczęła się wtedy moda na spodnie ze sztruksu. Marzyłem z bratem o takich. Można je było kupić w Peweksie. I rodzice kupili. Jedną parę. Dla Adasia. Bo zasłużył - miał same piątki na świadectwie. Przez wiele lat miałem straszny żal o to do rodziców.
W szkole średniej nie chodzili już do sąsiednich klas. Adam poszedł do liceum, a Jarek do technikum.
- Zawsze mnie ciągnęło do samochodów, majsterkowania, techniki - mówi młodszy brat. - Adam do dzisiaj chyba nie umie wbić gwoździa. Jest typowym humanistą, który zawsze żył w swoim własnym świecie.
Na studia poszedł jedynie starszy. Jarek stwierdził, że matura mu na razie wystarczy
- Nie miałem wtedy planów na przyszłość - mówi Jarek. - Chciałem się przede wszystkim wyrwać z domu. Rodzice nawet mnie nie namawiali na studia. Uczyłem się przyzwoicie. Nie byłem może prymusem, ale nie miałem w szkole żadnych problemów. Miałem wrażenie, że rodzicom zależało na tym, żeby to jedynie Adam został magistrem, a może i w przyszłości profesorem.
Starszy brat, kiedy przyjeżdżał do domu już jako student, wyciągał od rodziców tyle pieniędzy, ile się dało. Nawet te, które były przeznaczone na prawo jazdy dla Jarka
- Tak ich wtedy przekabacił, że musi mieć na jakiś wyjazd naukowy, że dali mu i te pieniądze - mówi Jarek. - Prawo jazdy zrobiłem dopiero za swoje, kiedy poszedłem do pracy.
Każdy przyjazd Adama do domu był dla rodziców prawdziwym świętem. Dzień wcześniej było generalne sprzątanie, mama gotowała dla starszego, ukochanego syna rosołki, krupniczki, piekła jego ulubione ciasteczka
- Przyjeżdżał wieczorem, jadł kolację i szedł zaraz spać - mówi Jarek. - Następnego dnia wyjeżdżał po obiedzie. Nie pamiętam, żeby się pytał rodziców, jak się czują, nie pytał mnie o plany, zresztą ze mną to raczej nie rozmawiał. Bardziej interesowało go, ile wyciągnie pieniędzy od rodziców, ile zabierze ze sobą wałówki. Nie lubiłem tych spotkań, bo rodzice byli wpatrzeni w niego jak w obrazek. Nie było to fajne. Zwłaszcza, kiedy nie zwracali na mnie w ogóle uwagi, traktowali jak powietrze.
Zaraz po maturze Jarek spakował walizkę i wyjechał. Bez żalu.
- W wakacje pomagałem na budowach i odłożyłem trochę pieniędzy - mówi. - Dołożył mi też dziadek.
Chciał najpierw spędzić miesiąc nad morzem. Odpocząć. Potem pójść do pracy. Miał już wszystko "zaklepane". Etat w dużych zakładach produkcyjnych. Jako kierowca-mechanik.
Obydwaj ułożyli sobie życie. Może nie do końca udane. Adam skończył biologię. Został naukowcem. Pracuje w dużym instytucie. Za dwa lata chce odejść na emeryturę. Nie ma dzieci, jest rozwodnikiem
- Jak pracowałem w tych zakładach raptem dwa lata - mówi Jarek. - Jak się tylko trafiła okazja, wyjechałem do Niemiec. Tam pracowałem u kolegi. Przygotowywałem używane samochody do sprzedaży. Zarobiłem trochę pieniędzy i po ośmiu latach wróciłem. Kupiłem mieszkanie, ożeniłem się, dorobiłem się dwójki synów. Dzisiaj to już dorośli mężczyźni. Mam też dwie wnuczki.
Z bratem przez te wszystkie lata miał sporadyczne kontakty. Czasami to Adam do niego dzwonił.
- Zawsze wtedy, kiedy coś chciał - mówi Jarek. - Po śmierci dziadka zadzwonił po raz pierwszy od kilku miesięcy. Od razu na wstępie spytał, czy będę zainteresowany schedą po nim. Chodziło o gospodarstwo - stary dom i stodołę. "Bo jak nie chcesz, to ja zrobię tam siedlisko, zawsze będziesz mógł tam spędzić jakiś weekend". Nie chciałem. O tym to pamiętał, ale że akurat tego dnia, jak zadzwonił, były moje urodziny, to już zapomniał.
Kilka razy, całą rodziną w komplecie spotkali się podczas świąt. Brat był już po rozwodzie. Żona wytrzymała z nim kilkanaście miesięcy.
Nigdy go o to nie pytał, ale słyszał kiedyś rozmowę rodziców, że była straszną bałaganiarą, a Adam od dziecka prasował nawet swoje majtki. Był pedantem
- Był i jest egoistą - podkreśla Jarek. - Zawsze chciał brylować w towarzystwie. Na rodzinnych spotkaniach było podobnie. Opowiadał tylko o sobie. Jaki jest mądry, jakie ważne badania prowadzi, z kim się spotyka. Rodzice byli wniebowzięci. Ich Adaś jadał przecież lunche z wiceministrem.
Kiedy nagle zachorowała ich mama, Jarek po pół godzinie był już w szpitalu. Adam obiecał, że oddzwoni. I oddzwonił. Wieczorem, kiedy lekarz wypisał już akt zgonu. Serce. Leczyła się na nie od lat.
- Pogrzeb był na mojej głowie - mówi Jarek. - Przyjechał w przeddzień. Tłumaczył się, że nie mógł wcześniej. Myślałem, że po pogrzebie zostanie trochę dłużej. Ojciec był w kiepskim stanie, załamał się psychicznie. Znów jednak tłumaczył się pilną pracą i zostawił mnie samego ze starym, schorowanym ojcem, który nie chciał się w żaden sposób pogodzić ze śmiercią mamy. Prosił nawet Adama, żeby chociaż został dzień dłużej, ale ten już stał ubrany w przedpokoju.
Ojciec ich nigdy już nie wrócił do równowagi psychicznej. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Nie chciał wychodzić z domu, siedział całymi dniami w pokoju albo wychodził na balkon
- Tato nie był nigdy zbyt wylewny, ale od pogrzebu mamy zamknął się w sobie zupełnie - podkreśla Jarek. - Dzwoniłem do brata, żeby przyjechał, porozmawiał z nim, że może jego posłucha. Był kilka razy, tata się wtedy bardzo ożywił, ale co z tego, skoro zaraz wyjeżdżał. Mówił, że mu przejdzie i żeby się czymś zajął. Żebym mu znalazł zajęcie. Dziękuję za takie rady.
Ojcu nie przeszło. Nie chciał jeść, przyjmować leków. Jarek codziennie przyjeżdżał do niego po pracy. Często robiła to też Ela, jego żona. W końcu doszli do wniosku, że muszą zatrudnić opiekunkę, bo z ojcem było coraz gorzej.
- Adam powiedział przez telefon, że emerytura ojca powinna wystarczyć na pensję dla opiekunki - mówi nasz bohater. - Jak nie, to on oczywiście się dołoży.
Rok temu ojciec miał wylew. Na szczęście dużo objawów ustąpiło. Ojciec wymaga jednak stałej opieki
- Robię z żoną wszystko, żeby mu niczego nie brakowało - mówi Jarek. - W końcu zabrałem go do siebie, żeby już nie jeździć. Adama interesowało jedno: co z jego mieszkaniem.
- Bo wiesz, szkoda, żeby stało puste, może je wynająć? - to były jego pierwsze słowa.
Ma żal do brata, że ten rzadko odwiedza ojca.
- To jest raptem półtorej godziny drogi - mówi. - Tato często pyta o niego. Męczy mnie, żebym zadzwonił do niego. a Adam odbierze albo nie. Kiedy był ostatnio, to zrobił wielkie oczy ze zdumienia, że przy ojcu jest tyle roboty. I że czasami trzeba mu nawet podetrzeć tyłek.
Tak jak wczoraj. Kiedy pomagał mu w końcu wstać z deski klozetowej, to zauważył w jego oczach wdzięczność. I miłość.
- O tych spodniach sztruksowych, których mi rodzice wtedy nie kupili, tylko bratu, to już teraz nie pamiętam - mówi. - Robię to, co powinien każdy syn dla ojca. I cieszę się, że swoich synów tak wychowałem. Młodszy kilka dni temu też przebierał dziadka. Adam by zwiał.