Jak zostałeś tłumaczem filmów?
- To był zupełny przypadek. Skończyłem germanistykę na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Swoje plany zawodowe wiązałem z tłumaczeniem literatury. Kiedyś organizatorzy festiwalu filmowego o tematyce żydowskiej szukali chętnego ze znajomością języka niemieckiego, który podjąłby się tłumaczenia filmu. Jako wolontariat. To było dla mnie nowe doświadczenie. Spróbowałem i spodobało mi się to.
Jaki to był film?
- „Hitler's People”, czyli „Ludzie Hitlera” – dwuczęściowy dokument realizowany na wzór filmów Bogusława Wołoszańskiego. To historia żołnierzy alianckich, którzy znaleźli się w Berlinie tuż po zakończeniu wojny.
Które zlecenie było dla Ciebie najtrudniejsze?
- Z całą pewnością były to listy dialogowe dla jednego z seriali Netflixa. Chodziło o kulinarny „talent show” – sześć odcinków po pół godziny każdy. Wcześniej nie sprawdziłem, o co w tym dokładnie chodzi. Każdy odcinek był o innej tematyce związanej z wypiekami, kuchnią, gotowaniem. Musiałem się sporo natrudzić, bo kuchnia nie jest akurat moją najmocniejszą stroną.
Co przysparza najwięcej kłopotów w trakcie tłumaczenia?
- Gra słowna, żarty i piosenki. Język angielski jest wieloznaczeniowy. Nie wszystko można jednoznacznie przetłumaczyć. Trzeba kombinować, żeby oddać w miarę wiernie treść. Przykładem jest wspomniane wcześniej „talent show”. W jednym z odcinków, który dotyczył Chanuki, prowadząca mówi w pewnym momencie: „Let’s do it, my dears”, na co jeden z uczestników odpowiada: „Maybe let’s Jew this?” To gra słów, która bazuje na fonetycznym podobieństwie obu zwrotów. Ja zaproponowałem: - Z życiem, kochani; - A może z Żydem? Ocenę pozostawiam widzom. Są momenty, kiedy podczas pracy się „zawieszam”. Robię wtedy przerwę. Idę na spacer albo na basen. Wtedy zazwyczaj coś wymyślę. Nie robię natomiast tak, że przeskakuję jakiś fragment filmu, żeby do niego później wrócić. To błąd. Potem przychodzi termin oddania tekstu, czyli deadline, a nagle się okazuje, że mamy luki w tłumaczeniu. I czekamy na wenę twórczą, która wcale nie musi w tym momencie nadejść. Trudne do tłumaczenia są również teksty piosenek. Trzeba zachować sens, rymy, a najlepiej też rytm.
Dlaczego przetłumaczone tytuły często różnią się od oryginału lub nie są w ogóle tłumaczone?
- Jako tłumacz dostaję bardzo często wytyczne od zleceniodawcy, czy dany tytuł ma pozostać w oryginale, czy nie. Nie do mnie należy decyzja. Moim zdaniem, tytuły powinny pozostać w oryginale, bo później dochodzi do kuriozalnych sytuacji. Film „Hangover” został przetłumaczony jako „Kac Vegas”. Ciekawa gra słów. Problem w tym, że akcja drugiej części dzieje się w Bangkoku, więc w polskiej wersji mamy „Kac Vegas w Bangkoku”.
Ile filmów do tej pory możemy oglądać dzięki Twoim listom dialogowym w języku polskim?
- Nie liczyłem dokładnie, ale na pewno ponad sto. Wśród najbardziej znanych to na pewno jeden z odcinków znanego serialu „Lucyfer”. To było zresztą moje pierwsze, płatne zlecenie. Efekty mojej pracy są dostępne na takich platformach jak m.in. Netflix, Amazon Prime czy Disney.
Dużo płacą agencje za taką pracę?
- Nie mogę ujawnić dokładnych stawek. Grożą za to kary finansowe. Mam podpisaną umowę z agencją zagraniczną. Dostaję wypłatę w dolarach. Mogę jedynie powiedzieć, że za minutę tłumaczenia filmu można zarobić – w przeliczeniu na złotówki – od kilku do kilkunastu złotych. Nie ukrywam, że lubię długie filmy…
Najlepszy film, jaki oglądałeś, to…
- „Before Sunset”, czyli „Przed zachodem słońca” Richarda Linklatera. To druga część niesamowitej trylogii. Niskobudżetowy film, w którym właściwie nie ma żadnej akcji, bohaterowie tylko rozmawiają, ale dialogi i scenariusz są świetne.
A najgorsza produkcja?
- Mnóstwo tego było. Ale największą porażką w mojej ocenie było reality show „Żony z Beverly Hills”. Znam, bo tłumaczyłem. Tego się nie da oglądać. Odradzam. Szkoda czasu.
Przyjąłbyś zlecenie przetłumaczenia polskiego filmu dla np. niemieckiego widza?
- Nie, bo myślę, że powinno się tłumaczyć wyłącznie na język ojczysty.
Tłumaczyłeś filmy pornograficzne?
- Takiego zlecenia jeszcze nie miałem. Gdybym dostał – z pewnością bym się podjął. Tutaj jednym z prekursorów w tłumaczeniu filmów pornograficznych był Michał Figurski. Podobnie jego tłumaczenia czytał nieżyjący już Tomasz Knapik. Ale za to tłumaczyłem kilka odcinków „Simpsonów”, robiłem też korekty list dialogowych do wielu bajek.
Czy ten zawód ma przyszłość? Coraz częściej mówi się o sztucznej inteligencji, są elektroniczne translatory…
Z pewnością tak się stanie, że zawód tłumacza zaniknie. To jest kwestia czasu. Zdarzyło mi się robić już korekty list dialogowych przetłumaczonych przez sztuczną inteligencję. To od razu widać. Jeszcze to nie funkcjonuje idealnie, ale na pewno ta branża będzie zdominowana przez sztuczną inteligencję. Musi tylko „nauczyć się”, jak przekazywać emocje, radzić sobie z idiomami czy żartami.
Jak już sobie poradzą, to zostaniesz bez pracy?
- Tłumaczenia nie są moim jedynym źródłem utrzymania. Z zawodu jestem germanistą, skończyłem także psychologię na Uniwersytecie SWPS w Warszawie. Teraz pracuję w marketingu. Poradzę sobie.
fot. OV Reklama