- Ta działka była ojcowizną – mówi Stefan, dzisiaj 62-latek. - Do spółki z bratem mieliśmy na niej postawić bliźniak. Jego jednak ciągnęło do Warszawy. Ustaliliśmy, że spłacę jego część. Tak też zrobiliśmy. W sumie to dobrze się stało, bo działka była niewielka – raptem 10 arów. Gdyby stanął bliźniak, to zostałby jedynie skrawek działki.
Kiedy zaczynali budowę, to z Marią mieli 3-letniego syna, a drugie dziecko było w drodze.
- Wszyscy namawiali nas na duży, okazały dom – żeby każde z dzieci miało swoje piętro – mówi Stefan. - Nie jesteśmy wyjątkiem, takich domów „na wyrost” jest u nas mnóstwo
Dom stanął na skraju działki. To był już pomysł Marii. Uparła się, że może kiedyś któreś z dzieci będzie chciało dobudować bliźniak. Taki też projekt domu wybrali. Z jedną ścianą bez okien. Też jej nie otynkowali. Skoro ma być wykorzystana kiedyś do dobudowy.
- Na samym początku wykończyliśmy jedynie sam parter – mówi Stefan. - Miał ponad 80 mkw. i w zupełności nam wystarczał.
Zamieszkali w czwórkę – z dwoma synami. Na dole mieli sypialnię, dwa pokoje, niewielką kuchnię i łazienkę.
- Paliliśmy węglem - mówi Stefan. - Gaz miał być dopiero za kilka lat. W zimie było ciężko nadążyć z paleniem. Jedna ściana nie była w ogóle ocieplona, podobnie jak poddasze i mury zaczęły przemarzać, mimo że ogrzewanie było włączone – na górze na minimum. Węgiel znikał w zastraszającym tempie.
Stefan co roku wykańczał kolejne pomieszczenia na piętrach
- Jak było trochę pieniędzy, to brałem miejscową ekipę i powoli udało się wykończyć pierwsze piętro. Zamontowałem też tam kominek z rozprowadzeniem, bo wtedy drewno było tanie i chciałem porządnie ogrzać górę. Zresztą wtedy zaczął się duży bum na ogrzewanie kominkowe.
Kiedy starszy syn dorósł, to przeniósł się na pierwsze piętro. Wcześniej wykończyli mu łazienkę.
- Miał w zasadzie samodzielne mieszkanie z oddzielnym wejściem – mówi Stefan. - W przyszłości mieliśmy zamiar zrobić mu też kuchnię. Wszystkie podłączenia były już wcześniej gotowe. Tak samo jak na drugim piętrze. Nawet poddasze można było w każdej chwili zaadoptować na oddzielne mieszkanie. To wszystko zrobiliśmy z myślą o tym, że kiedyś tu zamieszkają dzieci.
Gaz założyli jako jedni z pierwszych w okolicy. Cieszyli się jak dzieci. Zdążyli się podłączyć do sieci jeszcze jesienią – przed sezonem grzewczym. Radość szybko minęła, kiedy dostali pierwszy rachunek za gaz.
- Fakt, że to był wyjątkowo zimny miesiąc – przyznaje Stefan. - Ale zużyliśmy gazu aż za 1200 złotych. I wcale nie mieliśmy kaloryferów nastawionych na maksa. Piętro dogrzewaliśmy też drewnem w kominku. Na drugim piętrze kaloryfery było ledwo ciepłe.
W kolejnych miesiącach nie było wcale lepiej. Żeby chociaż trochę zaoszczędzić na gazie, to zmniejszyli temperaturę i chodzili wtedy po domu w grubych swetrach.
- Wtedy młodszy syn się zbuntował – mówi nasz bohater. - Jaki to ma sens, żeby za 800 złotych marznąć? - spytał. - To już nie lepiej dołożyć trochę i normalnie funkcjonować? - spytał.
Dwupiętrowy dom, który zbudowali okazał się po latach zupełnie niefunkcjonalny i energochłonny
- Dzisiaj dopiero widzę, jakie błędy popełniłem przy jego budowie – przyznaje Stefan. - Szkoda mi było wtedy wydać więcej pieniędzy na lepsze okna czy drzwi i teraz do dzisiaj mi się to czkawką odbija. Ale tak się kiedyś - zwłaszcza na wsi - budowało. Tradycyjnie. Nikt wtedy nie przejmował się zbytnio oszczędzaniem na ogrzewaniu. Węgiel był tani, przez wiele lat drewno można kupić po 50 złotych za metr sześcienny. Ekipy budowlane to byli najczęściej znajomi, którzy od lat budowali jedną metodą, oszczędzali na czym się dało i też często nie przykładali się do roboty. To się potem wszystko mści. Dużo się też zmieniło w samej technologii budowania, są inne, lepsze materiały. Nie ma nawet co porównywać. Dzisiaj już nikt nie ociepla wełną mineralną. A wtedy była powszechnie używana. Już nawet nie wspominam o fotowoltaice czy pompach ciepła. Wtedy nikt o tym nawet nie słyszał.
Dwupiętrowy klocek z pustaków Stefana ma już prawie 40 lat. Na górnych piętrach hula przysłowiowy wiatr.
- Nasze plany już dawno wzięły w łeb – mówi z żalem Stefan. - Starszy syn wyprowadził się już 8 lat temu, a młodszy nie mieszka z nami od trzech. Założyli rodziny, mają własne mieszkania, pracują w mieście, dorabiają się, a my zostaliśmy tu sami jak palec.
Kilka lat temu Stefan ocieplił ścianę – to ta, do której miał być dobudowany bliźniak. Żaden z synów nie był zainteresowany budową
- Mówiłem im, że może chociaż dla wnuków by było, ale usłyszałem, że „tata, tak się już dzisiaj nie buduje, kogo będzie stać na utrzymanie takiego wielkiego domu”. I mieli tu niestety rację. Z żoną mieszkamy na samym dole. Teraz, jak ściana i w ogóle cały dom jest już ocieplony, to na górze da się wytrzymać, ale nawet tam nie wchodzimy. Bo po co? Ja mam problem z kolanami, żeby łazić po schodach, a żona z kolei ledwo chodzi, bo tak jej dokucza zwyrodnienie kręgosłupa. Kiedyś budowaliśmy ten dom z myślą, że będzie w nim zawsze pełno dzieci, wnuków, a zostaliśmy sami na prawie 300 mkw. łącznie z poddaszem. Jak wybuchła wojna na Ukrainie, to baliśmy się, że za gaz zapłacimy krocie. Piec nastawiliśmy na 19 stopni, ale rachunki nie były aż tak straszne. Fakt, że i dużych mrozów nie było. Jak dzieci do nas przyjeżdżają, to nastawiamy na 22 stopnie, ale i tak mówią, że im zimno. Przyzwyczaili się do wyższych temperatur. Starszy mówi, że ma w mieszkaniu kaloryfery nastawione na minimum, a i tak ma 23-24 stopnie. Nie dziwię się, że u nas nie zdejmują swetrów.
Stefan idzie czasami na samą górę sprawdzić, czy chociażby dach nie przecieka, wyjdzie na balkon
- Żal mi, że wszystko niszczeje – mówi. - Przydałoby się to odmalować, odświeżyć, ale dla kogo? Nikt tu nie będzie mieszkać. Czasami z żoną zastanawiamy się, jak to będzie dalej. Myśleliśmy, żeby ten dom może sprzedać. Kupić sobie małe mieszkanie na parterze z tarasem albo dużym balkonem, ale żal nam się rozstać z tym miejscem. Tu spędziliśmy najpiękniejsze lata naszego życia. Tu wychowali się nasi synowie, mamy wspaniałe wspomnienia. To jest też ojcowizna.
Stefan nie tak dawno pytał nawet znajomego, który pracuje w agencji nieruchomości, tak z ciekawości, ile mógłby dostać za taki duży dom.
- Panie Stefanie, czterdzieści lat temu, to by pan przebierał w chętnych na kupno, dzisiaj takie domy ludzie omijają szerokim łukiem. Po co komuś dwupiętrowy, drogi w utrzymaniu klocek? - usłyszał.
Myślał też o wynajmie piętra. Syna dał nawet ogłoszenie. Nie znalazł się ani jeden chętny.
- Pamiętam jak dziś, kiedy mnie wtedy i ojciec i cała rodzina, znajomi namawiali na duży dom – dodaje Stefan. - Kto mógł przypuszczać, że to się wszystko tak zmieni?