Ula różni się od innych. Ma zmienioną fizjonomię twarzy. Widać to od razu. Małgosia nieraz musiała bronić się przed chorą ciekawością tych, którzy bez żadnego skrępowania wpatrywali się uważnie w twarz Uli. Bo to przecież takie ciekawe...
- Kiedyś stałam w kolejce z Ulą na ręku – wspomina Gosia. - Jakaś kobieta przede mną co rusz gapiła się na nią. W końcu się odwróciła i wpatrywała się to na nią, to na mnie. W końcu nie wytrzymałam. „Przepraszam, coś mam na twarzy?” - spytałam. Speszyła się.
Podobnie było na spacerze. Niania Uli siedziała z nią na ławce. Przysiadła się do nich obca kobieta. Ciekawska. Przez dłuższy czas bezceremonialnie obserwowała dziecko. W końcu nie wytrzymała.
- Pani, a co temu dziecku się stało? - spytała.
- Zapalenie płuc – wypaliła niania.
Ula była drugim dzieckiem Małgosi i Eryka.
Justynka, pierwsza ich córka miał sześć lat, kiedy urodziła się jej siostra.
- Nie mogła się doczekać, kiedy będzie miała rodzeństwo – mówi Małgosia. - Kiedy wiedzieliśmy już, że Ula nie będzie taka jak inne dzieci, stanęliśmy przed nie lada wyzwaniem. Jak ją na to przygotować? Jak wytłumaczyć sześciolatkowi, że takie sytuacje się zdarzają? Zwlekaliśmy z tym, bo też nie wiedzieliśmy, czy nasza druga pociecha w ogóle wyjdzie ze szpitala. Czy przeżyje. Justynka zawsze była rozsądna i dojrzała jak na swój wiek. Wysłuchała to, co mogliśmy jej przekazać, zamyśliła się i powiedziała:
- Mamuś, to nic. I tak ją będę kochać nad życie – powiedziała.
Tym wyznaniem powaliła matkę na kolana. Z trudem powstrzymała łzy. To była jedna z najpiękniejszych chwil w jej życiu jako matki.
Pozwalała Justynce przewijać Ulę, karmić, nawet wozić w wózku pod blokiem.
- Wyglądałam wtedy przez okno – mówi Małgosia. - Któregoś razu Justynka zadzwoniła domofonem. Płakała. Myślałem, że coś się stało. Zbiegłam na dół. Justynka trzymała Ulę na rękach. Była zapłakana, ale od razu mnie uspokoiła, że nic się nie stało. Okazało się, że na spacerze jedna z jej koleżanek zajrzała do wózka, popatrzyła z uwagą na Ulę i powiedziała:
- Jak patrzę na to dziecko, to rzygać mi się chce.
Justynka bardzo to wtedy przeżyła. A Ulę pokochała jeszcze bardziej.
Małgosi nikt nie uprzedził, że może urodzić chore dziecko. Ciąża też nie było prowadzona do końca prawidłowo. Wie coś o tym, bo z wykształcenia jest położną
- Trzy miesiące przed urodzeniem czułam, że coś jest nie tak, miałam za wysokie ciśnienie, brzuch był za mały jak na tak zaawansowaną ciążę – mówi. - Lekarz uśpił jednak moją czujność. „Pani położna, za dużo książek się pani naczytała” – usłyszałam, kiedy podzieliłam się z nim moimi wątpliwościami.
Ulę urodziła przez cesarskie cięcie, bo odklejało się już łożysko. Wszystko poszło nie tak. Nie zrobiono na czas USG, nie było też wszystkich badań. Doszło do wylewu krwi do mózgu Uli.
- Przez dwadzieścia jeden lat nosiłam w sobie ogromny żal do tego lekarza, który zawalił sprawę – mówi Małgosia. - Być może nie doszłoby do tych wszystkich komplikacji, gdyby wtedy nie zbagatelizował niektórych objawów. Gdyby mnie wysłuchał.
Sześć lata temu spotkała go. Zupełnie przypadkiem. Ula miała już 21 lat. Kolejne komplikacje. Silne bóle brzucha.
- Podejrzewałam, że mogą mieć podłoże ginekologiczne – mówi Małgosia. - Pojechałam na izbę przyjęć. Kiedy usłyszałam nazwisko lekarza, który miał się nami zająć, w pierwszym odruchu chciałam stamtąd uciec. To był ten lekarz. Poznał mnie. Zajął się Ulą. Zrobił wszystkie badania. Zajął się nami jak należy. Wykluczył chorobę ginekologiczną. Wróciłyśmy do domu.
Od tego dnia wróciły złe wspomnienia. Po jakimś Małgosia zadzwoniła do przychodni. Postanowiła, że musi się spotkać z tym lekarzem, porozmawiać
- Dotarło do mnie, że przez te wszystkie lata karmiłam się ogromnym żalem do tego człowieka – mówi. - „O nie, Małgosiu – powiedziałam do siebie. - To zbyt duży ciężar do dźwigania. Przebacz mu, a zobaczysz, że będzie ci lżej”.
Upewniła się, że lekarz jest w przychodni. Wsiadła w samochód i pojechała. Na miejscu okazało się, że już wyszedł. Tak powiedziała pielęgniarka. Druga zaprzeczyła. W końcu go dopadła.
- Powiedział, że bardzo się śpieszy i ma dla mnie trzy minuty czasu. Stwierdziłam, że tyle mi wystarczy. Był bardzo zestresowany. Z tych trzech minut zrobiło się trzydzieści. Przypomniałam mu wiele faktów. Że dwadzieścia jeden lat temu powiedział mi, żebym nie przesadzała z tą ciążą. Nie pamiętał tego. Kiedy przyznałam, że nie czuję już do niego żalu i że mu przebaczam – rozpłakał się. A ja poczułam, jak mi z serca spada ogromny głaz. To było niesamowite uczucie ulgi. Przebaczyłam także sobie. Przestałam kogokolwiek już obwiniać. Pomogło. Czuję się dziś o wiele silniejsza.
Zanim zdecydowała się na rozmowę z lekarzem, wcześniej porozmawiała z panem Bogiem. Nie kłóciła się z nim
- Ula cztery razy w swoim życiu była już jedną nogą na tamtym świecie – mówi Małgosia. - Ostatni raz trafiła do szpitala, gdzie przed dwie doby przeleżała z temperaturą 41 stopni. Miała drgawki, wymioty. Złapała też gronkowca. Kumulacja wszystkich plag egipskich. Byłam już na granicy wytrzymałości. Nie ma nic gorszego dla matki jak patrzenie na cierpienia własnego dziecka. W pewnym momencie coś jednak we mnie pękło. Jestem wierzącą osobą i zaczęłam się modlić. „Panie Boże, albo zabierz do siebie Ulę, żeby tak nie cierpiała, albo ją uzdrów” – powiedziałam. - Nie histeryzowałam, nie panikowałam, czułem jednak niezwykły spokój w sercu.
Ula wyszła z tego. Lekarze kręcili głowa z niedowierzaniem. Przyznali później, że zakładali najczarniejszy scenariusz.
- Od tej pory, kiedy jest mi w życiu ciężko, zwracam się ku Bogu – mówi Małgosia. - Zawsze mnie wysłucha. Nie pozostawia pytań bez odpowiedzi. Trzeba tylko uważnie słuchać.
Małgosia nigdy się nie skarżyła; nie użala się też nad swoim losem. Daje otuchy innym.
- Kiedyś byłam po raz kolejny z Ulą w szpitalu – mówi. - Czekałyśmy na badania. Woziłam córkę wózkiem po korytarzu, kiedy płakała, brałam na ręce, tuliłam, całowałam opowiadałam jej coś, śpiewałam. Jak to matka. I tak przez kilka godzin. Widziałam, że obserwuje nas uważnie jedna z kobiet. Po jakimś czasie podeszła do mnie.
- Bardzo panią przepraszam, ale muszę to pani powiedzieć – zaczęła nieśmiało. - Chciałam pani strasznie podziękować. Nigdy więcej nie będę narzekać na swoje życie. Nigdy.
Przytuliła się do Małgosi i rozpłakała się.
- Wtedy pomyślałam, że może pan Bóg tak chciał i Ula ma tutaj, na ziemi swoją misję do spełnienia. „Ej, ty, co się martwisz, że twoje dziecko ma chorą nóżkę, albo się nie chce uczyć! Popatrz na mnie. Ja to dopiero mam przechlapane, ale walczę i się nie poddaję.”
Życie z niepełnosprawnym dzieckiem sprawiło, że rodzina Małgosi straciła w tym czasie niektórych znajomych
- Przestali do nas przychodzić – mówi Małgosia. - Unikali nas nawet ci, którzy wcześniej byli u nas w każdy weekend. Kiedyś przypadkowo spytałam o to. Tłumaczyli, że nie wiedzieliby jak się zachować, co mówić.
Trudno byłoby jej przez to wszystko przejść, gdyby nie wsparcie bliskich.
- Kiedy mąż po raz pierwszy wziął Ulę na ręce i dotarło do niego, że córka urodziła się ze zniekształconą ręką bez palców, powiedział z uśmiechem i czułością:
- Nie martw cię córciu, nauczę cię walczyć w życiu jak modliszkę.
Najgorsze były dla Małgosi rady i słowa pocieszenia. Wie, że to z dobrego serca.
- Jak ktoś mi mówił, że „Małgoś, nie martw się, wszystko będzie dobrze”, to aż się we mnie gotowało. Nie, nie będzie dobrze. Ula nie wyzdrowieje. Nie będzie chodzić, nie będzie mówić, nigdy nie powie „kocham cię mamo”. Ale jest jak jest. Niektórzy rodzą się niepełnosprawni, inni tę niepełnosprawność doświadczają w trakcie życia. To ono pisze scenariusze. I pan Bóg.
- Dzisiaj o tym wszystkim opowiadam już bez większych emocji, nie rozdrapuję ran – mówi nasza bohaterka. - Dziecko zawsze będzie największym szczęściem dla każdej matki. Obojętnie, czy wygląda jak słodki maluch z reklamy czy budzi litość swoim wyglądem. Dla mnie Ula jest najpiękniejszym dzieckiem na świecie. Dziękuję Bogu za każdą chwilę spędzoną z moją córeczką. Uważam, że trzeba żyć dniem dzisiejszym: tu i teraz. Staraj się w każdej trudnej sytuacji wydobyć coś dobrego i na tym się skupić. I pielęgnować dobre myśli. Na smutek i łzy zawsze przyjdzie czas, zdążysz. Za każdy następny dzień, poranek trzeba dziękować, znajdować radość w ciepłej kawie, choćby zdarzała się taka raz na sto.