- W mieszkaniu zamontowali mi specjalną przenośną radiostację, która pilnuje, żebym w określonych godzinach nie mógł wyjść z domu – mówi Marek. - Gdybym to zrobił, od razu powiadamia Służbę Więzienną. A sama obroża to nic innego, jak urządzenie elektroniczne z zamontowanym GPS-em, które zakłada się na nogę. Będą ją nosić do kwietnia.
To kara za jego głupotę. Pierwszy raz wpadł w 2019 r.
- Byłem u znajomego – mówi. - Pojechałem do niego samochodem. To było lato. Niesamowity upał. Zaproponował zimne piwo prosto z lodówki, potem następne i zasiedzieliśmy się do północy. Nie wiem, ile tych piw wypiłem, ale czułem się całkiem znośnie. Jego zmorzył sen. Najpierw miałem zamiar zostawić u niego samochód i zadzwonić do brata, żeby mnie odebrał, ale zdecydowałem się jednak wracać autem. To raptem jakieś dwa kilometry. I dojechałbym bez żadnego problemu, gdybym nie postanowił wyprzedzać jakiejś łajzę w ciemnym fiacie tuż przed moim domem. Miałem góra 200 metrów do celu. Ten fiat wjechał za mną na posesję i włączył „koguty”. Już wiedziałem, że mam przechlapane. Tymi „łajzami” okazali się policjanci w cywilnym radiowozie.
Miał 1,7 promila. Stracił oczywiście prawo jazdy. Na trzy lata. I wyrok: rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata
- Z kierowcy stałem się przymusowym piechurem – mówi. - Przypomniałem sobie, jak się jeździ komunikacją miejską, nauczyłem się rozkładów jazdy, czasami prosiłem brata lub znajomych o podwózkę. Majątek wydawałem tez na taksówki. Nie jest fajne, kiedy stoi się zimą na przystanku. Albo jak leje. Do pracy też miałem daleko i spacery raczej nie wchodziły w rachubę. Jedyny plus to taki, że nie wydawałem pieniędzy na paliwo. I można było bezkarnie „piwkować”.
Pomógł mu wujek z ciotką. Zaproponowali, żeby zamieszkał u nich. To starsi już ludzie. Sami mieszkali niedaleko jego pracy. To było dla niego super rozwiązanie. Za to robił im zakupy, pomagał. I wszędzie mógł dojść pieszo.
Po kilku miesiącach znów podpadł. Tym razem sprawa była o wiele poważniejsza. Pobił ojczyma
- Od dawna byłem z nim skonfliktowany – wyjaśnia. - Nigdy go nie lubiłem. Wredny typ. Biologiczny ojciec wyprowadził się z domu, kiedy miałem 12 lat. Nie mam z nim do dzisiaj żadnego kontaktu. Jest gdzieś za granicą. Kilka lat temu mama związała się z innym mężczyzną. Źle ją traktował. Kiedyś go ostrzegłem, że jak tknie moją mamę, to gorzko tego pożałuje.
Długo nie musiał czekać. Feralnego dnia odwiedził ich w domu. Był po kilku piwach.
- Trafiłem akurat, jak się o coś sprzeczali – wyjaśnia Marek. - W pewnym momencie ojczym zaczął wyzywać mamę, po czym ja pchnął. Nie wytrzymałem i uderzyłem go pięścią w twarz. Przewrócił się. Jak wstał, to poprawiłem. Nic mu się poważnego nie stało, ale zaczął mi grozić, że pójdzie z tym policję.
Ojczym spełnił groźbę. Zgłosił pobicie na komisariacie.
- Po jakimś czasie dostałem wezwanie na rozprawę – mówi. - I popełniłem kolejny duży błąd. Zamiast do sądu, pojechałem na koncert na drugi koniec Polski. Bilet kupiłem pół roku wcześniej.
Druga rozprawa odbyła się też bez jego udziału.
- Nie dostałem wezwania – tłumaczy.
Dostał za to wyrok zaoczny – sześć miesięcy bezwzględnego więzienia.
Wtedy zaczął działać. Przestraszył się nie na żarty. Wynajął adwokata. Zamiast pójść za kratki, od listopada ubiegłego roku nosi elektroniczną obrożę. Żeby jednak więzienie zamienić na elektroniczny dozór, musiał wcześniej spełnić kilka istotnych warunków.
- Po pierwsze, trzeba mieć stałe zatrudnienie – mówi. - Na dozór muszą się też zgodzić współlokatorzy. W moim przypadku nie było z tym problemu. Cały czas pracuję na etacie, wujek z ciotką nie mieli też obiekcji, żeby w przedpokoju zainstalować specjalną radiostację.
Wcześniej jednak do mieszkanie przyjechali funkcjonariusze, którzy sprawdzili warunki domowego aresztu. Dopiero później zainstalowali urządzenie.
- Na początku trochę mi ta obróżka przeszkadzała, czułem ją na nodze – mówi Marek. - Potem się jednak przyzwyczaiłem. Nie przeszkadza w codziennym życiu. Dobrze, że noszę ją w okresie jesienno-zimowym, to jej pod nogawką spodni nie widać, ale w lecie – w krótkich spodenkach – trudno byłoby komuś wcisnąć, że to, co na łydce to zegarek.
Dozór elektroniczny – jak mówi nasz bohater – nie jest możliwy w przypadku lokatorów, którzy mają zadłużenie w rachunkach za prąd lub są na taryfie tzw. przedpłatowej
- Jak ktoś ma zadłużenie w elektrowni, to istnieje niebezpieczeństwo, że mu odłączą prąd – wyjaśnia Marek. - Wtedy obroża nie działa. Tak przynajmniej mi się wydawało. Panowie mi jednak wybili z głowy pomysł, gdybym sam chciał wyłączyć bezpieczniki w mieszkaniu.
- Niech pan nie kombinuje – usłyszałem. - Radiostacja ma swoje awaryjne zasilanie. Przy dłuższej przerwie w dostawie prądu zostaniemy o tym zaalarmowani. Tak samo będzie, jeśli spróbuje pan zdjąć lub zniszczyć obrożę. Przerwanie jakiekolwiek obwodu elektrycznego postawi Służbę Więzienną na nogi. Nie warto.
Marek musi też co jakiś czas kontaktować się ze swoim kuratorem. Z nim ustala szczegóły dozoru, w tym godziny, w których może opuszczać mieszkanie.
- Początkowo był to tylko czas pracy, dojścia do niej i powrotu – mówi. - O wypadzie do kina nie było mowy. Z czasem jednak ten czas był wydłużany.
Obecnie – zgodnie z ustaleniami – może wyjść z domu po godzinie 8 rano, ale o 20 musi być z powrotem. W soboty podobnie, ale już o 14 ma siedzieć w domu. Najgorzej ma w niedziele. Wolno mu wyjść tylko w godzinach od 10 do 12
- Poza tymi godzinami mam siedzieć kamieniem w domu – mówi. - Gdybym nawet postawił jedną stopę za próg mieszkania, to będzie to już zarejestrowane. Ale na balkon mogę wyjść.
Dozór elektroniczny pozostawia skazanym jednak pewną furtkę w sytuacjach nadzwyczajnych.
- Jeśli uczestniczyłbym np. w wypadku, czy też z przyczyn losowych mógłbym się spóźnić z dotarciem do domu, to mam w tym celu specjalny numer infolinii, na który mogę zadzwonić i poinformować o tym – mówi Marek.
Na ten numer nasz bohater na szczęście nie musiał jeszcze dzwonić.
- Staram się nie podpaść - mówi. - Codziennie dziękuję Bogu, że te pół roku noszę obrożę zamiast siedzieć w tym czasie za kratkami. Może to zabrzmi głupio, ale polecam to urządzenie.