- Nie piłem – zastrzega 54-latek. - Ja chlałem. Były okresy w moim życiu, kiedy praktycznie nie trzeźwiałem tygodniami.
Kiedyś unikał alkoholu. Wódka mu zupełnie nie smakowała. Wzdrygał się po wypiciu kieliszka
- Po raz pierwszy upiłem się na osiemnastce kolegi – mówi. - Wypiłem kilka piw i usnąłem na krześle. Głowa mnie potem strasznie bolała, dziwiłem się, jak ludzie mogą tak pić, przecież to nie jest nic przyjemnego.
Na studiach nie był abstynentem, ale pił z umiarem. Głównie piwo. Nie lubił też imprez, na których było więcej pijanych jak trzeźwych.
- Nie rozumiałem jak ktoś, już kompletnie pijany, ma jeszcze siłę, żeby wlać w siebie kolejny kieliszek wódki – mówi.
Anię, przyszłą żonę poznał w akademiku. Studiowała psychologię. Ślub wzięli na ostatnim roku.
- Ania pracowała po studiach na uczelni, mieliśmy trochę pieniędzy, bo w wakacje jeździliśmy do pracy w Holandii, rodzice nam dołożyli i dość szybko doczekaliśmy się własnego mieszkania – mówi Wojtek.
On sam zajął się własnym biznesem. Z kolegą z roku założyli firmę. Sprowadzali i serwisowali komputery. Mieli podpisane umowy z dużymi firmami. Interes szedł znakomicie.
- Wkrótce mieliśmy trzy sklepy, zatrudnialiśmy kilkanaście osób. Wchodziliśmy w coraz to nowsze technologie, doszły systemy alarmowe, domofony. Nie narzekaliśmy na brak klientów.
Dwa lata po ślubie Wojtkowi urodziła się córka. Ula
- Byłem szczęśliwy – mówi. - Kiedy przyjechałem po nich do szpitala, to z trudem powstrzymywałem łzy. To był chyba najpiękniejszy moment w moim parszywym przyszłym życiu.
Dobrze im się powodziło. Zmienili mieszkanie na większe. Nie brakowało im niczego. Za kolejne dwa lata urodził się syn. Nazwali go Jan. Takie imię nosił ojciec Wojtka, który nie doczekał niestety narodzin pierwszego wnuka. Zmarł na zawał. Było to kilka godzin po powrocie ze spaceru z Ulą. Lekarze mówili, że prawdopodobnie się przeforsował. Już wcześniej miał problemy z sercem. Kilka lat wcześniej miał już pierwszy zawał.
- Bardzo go kochałem. Mieliśmy zawsze dobry kontakt ze sobą. Martwiłem się o mamę. Trudno jej było dojść do siebie po pogrzebie ojca – dodaje nasz bohater
W tym okresie także Wojtkowi trudno się było pogodzić ze śmiercią ojca.
- Wtedy pojawił się alkohol – przekonuje Wojtek. - Był zawsze, ale od tej pory sięgałem po niego coraz częściej, nawet bez okazji. Lubiłem wieczorem po pracy usiąść na tarasie z butelką piwa, dwoma. Czasami przysiadała się Ania. Ona z kolei sączyła wino. Lubiłem te nasze wieczory.
Byli szczęśliwym i zgodnym małżeństwem. Dzieciaki rosły, firma się rozwijała, nie mieli powodów do narzekań. Poza jednym. Wojtek coraz chętniej wyciągał rękę po kolejną butelkę piwa.
- To wtedy już, na tym etapie powinienem przystopować – tłumaczy Wojtek. - Kiedyś, jak wracałem z pracy, to w naszym osiedlowym sklepiku kupowałem zazwyczaj dwa piwa na wieczór. Po jakimś czasie przestało mi to wystarczać i brałem czteropak.
Żona Wojtka w pewnym momencie powiedziała „stop”. Zaczęło jej przeszkadzać to wieczorne picie piwa przez męża
- To był pierwszy sygnał alarmowy – Wojtek nie ma wątpliwości. - Zacząłem chować piwo przed żoną. Teraz wiem, że jest to jeden z objawów, że zaczyna się problem alkoholowy.
Ania już nie miała wielkich pretensji, kiedy widziała wieczorem męża z jedną butelką piwa. Nie zdawała sobie sprawy, że zanim otworzył pierwsze piwo, to był już po dwóch, który wcześniej „na chybcika” wypił w garażu. Miał też schowane puszki w piwnicy, w ogrodzie w krzakach i w samochodzie.
- Zawsze znalazłem pretekst, żeby wypić w ukryciu – mówi. - A to zapomniałem wziąć coś z samochodu, a to szedłem niby zobaczyć, czy nie ma nowych kretowisk i w ten sposób udawało mi się wypić „oficjalnie” jedno piwo, a pięć w ukryciu. Jestem wysoki, dobrze zbudowany i na mnie taka ilość piwa zbytnio nie działała. Czułem jedynie przyjemny „szmerek”.
O tym, że sytuacja z alkoholem wymyka się Wojtkowi z rąk, przekonał się kilka tygodni później
Ania wyjechał na kilkudniowe szkolenie czy konferencję. To było w zimie, dzieci miały akurat ferie.
- Odwiozłem ją na dworzec – mówi Wojtek. - Już od rana planowałem, jak spędzę ten wieczór. Oczywiście przy piwie.
Tak też zrobił. Z pracy wyszedł wcześniej. Dał dzieciom obiad przygotowany wcześniej przez Anię i z baterią piwa zasiadł przed telewizorem.
- Tak spędziłem trzy pierwsze wieczory – mówi – Już nawet nie liczyłem tego piwa. Na wszelki wypadek zrobiłem duże zapasy. Dzieci rano podwoziłem do mamy, potem je odbierałem.
Dzień przed przyjazdem żony, nie poszedł do pracy. Zadzwonił do wspólnika, że jest chory.
- Wiedziałem, że to ostatni dzień, kiedy mogę sobie pofolgować z piwem – mówi. - Zacząłem już od rana. Dzieci grały na komputerze, w coś się tam bawiły.
Obudziły go po południu. Wojtek spał zmorzony alkoholem. Odgrzał im obiad.
- Ania miała wrócić następnego dnia w południe. Musiałem pochować puszki, butelki, posprzątać w domu.
O tym, jak mąż spędzał czas, dowiedziała się od córki – podczas obiadu. Najpierw dzieci opowiadały, jak fajnie było u babci. Potem o tym, jak wieczorami grali na komputerze. I o tym, że tata pił cały czas piwo i oglądał telewizję.
- Ania tego nie skomentowała – dodaje Wojtek. - Następnego dnia jednak, kiedy wyjeżdżała z garażu, to podjechała śmieciarka. Zabierali akurat worki z makulaturą i szkłem. Zauważyła, że ten drugi był pełny. Potem usłyszała brzdęk szkła. Pamiętała, że nowy worek na szkło umieściła w koszu w dniu wyjazdu.
Po południu – po przyjeździe Wojtka z pracy – podeszła do jego samochodu. Otworzyła bagażnik. Od dłuższego czasu woził w nim zawsze piwo. Dużo. Tak było i teraz. Wiedziała, że musi coś z tym zrobić.
- Słuchałem jej słów ze spuszczoną głową – mówi Wojtek. - Myślałem jednak o czymś zupełnie innym. To piwo z bagażnika Ania schowała do swojego samochodu i go zamknęła.
Gorączkowo usiłowałem sobie przypomnieć, gdzie jeszcze mogę mieć zakamuflowane puszki. To było dla mnie najważniejsze.
Po tej rozmowie przyszły ciche dni w ich małżeństwie. Przez tydzień Wojtek się pilnował. Wypił kilka piw w pracy, ale w domu już nie chciał prowokować Ani. Nie było jednak dnia, żeby nie myślał nie tylko o piwie, ale i o jakimkolwiek alkoholu. Brakowało mu tego przyjemnego „szmerku” w głowie.
Równia pochyła zaczęła się dla niego w Andrzejki
- Byliśmy u znajomych. Już od rana cieszyłem się, że wreszcie się zabawię. Miałem na myśli oczywiście alkohol. Było dużo osób, dużo jedzenia, ale przede wszystkim zimne, schłodzone piwo. Na początku się pilnowałem, czułem zresztą, że Ania mnie uważnie obserwuje. Po kilku godzinach impreza rozkręciła się już na dobre. Niektórzy mieli już dość picia. Ale mi wciąż było za mało. Kiedy Ania wyszła z innymi na papierosa, przerzuciłem się na mocniejsze trunki. Zanim wróciła, wypiłem duszkiem mocnego drinka, potem drugiego, ktoś mi nalał do szklanki samogon. Też to wypiłem. Ścięło mnie. Nie dotrwałem do końca imprezy. Ania wezwała taksówkę i wróciliśmy do domu.
Nie pamiętam, jak się znalazłem na kanapie w salonie. Tam mnie położyła, nie chciała mnie w sypialni
Rano Ania wyszła wcześniej do pracy. Nie budziła go.
- I tak nie poszedłem – mówi Wojtek. - Bolała mnie głowa. Zwlokłem się jakoś z łóżka, ale zamiast do kuchni na śniadanie, poszedłem od razu do barku. Mieliśmy duży wybór nalewek. Jeszcze ojciec mój je robił. Wypiłem kieliszek, potem drugi i poczułem się lepiej.
Na tyle się lepiej poczuł, że kiedy dzieci wróciły do domu ze szkoły, to zastały go śpiącego w salonie na kanapie. Obok pusta butelka po nalewce.
Kiedy wytrzeźwiał, Ania stwierdziła, że żarty się skończyły. Albo się wezmę za siebie sam, albo pójdę na terapię. „Nie chcę mieć w domu alkoholika!” - wykrzyknęła. W tym samym momencie Wojtek zauważył przerażone oczy córki, która zaniepokojona krzykami wyjrzała z pokoju.
- To jest jeden z ostatnich obrazów z tego okresu, który pamiętam w miarę wyraziście – dodaje Wojtek. - Potem mam tylko mgliste wspomnienia
Ta rozmowa, a w zasadzie monolog Ani zupełnie nie dotarł do jej męża. Dla całej rodziny był to początek alkoholowego horroru.
- Piłem codziennie i coraz więcej – wspomina Wojtek. - Dzisiaj widzę to tak, jakbym chciał nadrobić stracony czas, kiedy alkohol piłem sporadycznie. Poszedłem na maksa. Ze wspólnikiem rozstaliśmy się. Podzieliliśmy firmę. Dobrze, że Ania była na tyle rozsądna, że podsunęła mi kiedyś do podpisu jakieś dokumenty i to dzięki temu firma przetrwała, bo miała wszelkie pełnomocnictwa. Ja już nie byłem w stanie nic robić poza piciem. Owszem, były jakieś krótkie okresy, kiedy trzeźwiałem i coś tam usiłowałem robić, ale z wódą przegrywałem z kretesem. Z wódą, której kiedyś nie lubiłem. Piwo przestało mi wystarczać. Jechałem po całości. Chlałem na umór. Kiedy nie miałem pieniędzy, to pożyczałem, Ania potem oddawała. Nie awanturowałem się, nie kłóciłem się, byłem potulny jak baranek, kiedy żona zabierała mnie pijanego do nieprzytomności z jakiejś meliny czy od znajomego.
Żona Wojtka musiała pogodzić pracę na uczelni, wychowanie dzieci i ogarnąć firmę, która wciąż przynosiła przyzwoite zyski. Zajął się tym jej brat. I to oni, we dwójkę starali się przez ten czas wyciągnąć go ze szponów nałogu. Szło to jednak opornie.
- Kilka razy, niemal siłą chcieli mnie wysłać na odwyk – mówi Wojtek. - Byłem jednak wtedy w takim stanie, że i tak nic do mnie nie docierało
Tak, jak nagle zaczął chlać, tak i nagle przestał
- Pomógł mi kolega – mówi. - Alkoholik taki jak ja. Tyle, że niepijący. To był zupełny przypadek. Spotkaliśmy się w sklepie. Przy kasie. On kupował coś na śniadanie. Ja również – dwie „małpki” o 7 rano. Wystarczyło, że spojrzał na mnie, potem na zakupy i już wiedział, na jakim etapie życia się znalazłem. Jemu zawdzięczam, że poszedłem na leczenie. Udało mi się.
Wojtek od pięciu lat nie tknął alkoholu. Wrócił do swojej firmy. Sadzi warzywa w ogrodzie, jeździ na ryby, dużo czyta. I walczy.
- Bo to jest walka – mówi. - Walka o trzeźwość. To tykająca bomba. Najgorzej było na początku. Były dni, kiedy w ogóle nie myślałem o alkoholu, a tu nagle – pyk! reklama piwa przed meczem moje ulubionej drużyny. I już gdzieś tam czuje się w głowie niepokój. Byłem już na dnie. Wiem, jak tam jest. Nie chcę tam wrócić.