Są małżeństwem od 10 lat. Poznali się na pielgrzymce.
- Nigdy nie byłem głęboko wierzący, ale na pielgrzymkę dałem się namówić za sprawą mojego przyjaciela – mówi Marek. - Tak mnie zachęcał, tak mamił, że mu uległem. To było na drugim roku studiów. Nie żałuję mojej decyzji, rzeczywiście było super, a przede wszystkim poznałem dzięki temu Idę.
O mały włos, a nie spotkaliby się na tej pielgrzymce do Częstochowy. Poznali się dopiero w drodze powrotnej.
- Przyjechał po nas brat mojego przyjaciela. Miał zabrać jeszcze jakąś dziewczynę z koleżanką. To była właśnie Ida. Poznałem ja dopiero w samochodzie. Od razu mi się spodobała. Była typem „chłopaczyska” – krótko ścięte włosy, silna, chociaż drobnej postury, ale jak dźwignąłem jej ciężki plecak, to byłem pełen uznania, że dała radę go tyle kilometrów nieść na plecach. Do tego interesowała się sportem, a zwłaszcza piłką nożną. Znała zawodników, chodziła na mecze. Szacun.
Po tygodniu od powrotu spotkali się znowu. Tym razem na imprezie u wspólnego znajomego, który chciał im pokazać zmontowany film z pielgrzymki. Na spotkanie przyszło kilkanaście osób.
- Usiadłem obok Idy – mówi Marek. - Sączyliśmy wino, jedliśmy zamówioną pizzę, fajnie się nam gadało. Wyszliśmy wcześniej, ona miała coś jeszcze do załatwienia w domu, zaproponowałem, że ją odprowadzę, I tak się zaczęło. Umówiliśmy się na następny dzień, a potem to już widywaliśmy się niemal codziennie.
Po dwóch latach od tej pielgrzymki ożenili się. Ślub był spontaniczną decyzją. Wcześniej nie rozmawiali o tym.
- Było nam dobrze razem, rozumieliśmy się bez słów. To Ida rządziła w domu. Załatwiła ekipę do remontu mieszkania, nadzorowała prace, zajęła się naszymi finansami – mówi Marek. - Kiedy urodził się Jaś, całkowicie poświęciła się jego wychowaniu do czasu aż poszedł do przedszkola. Wzięła też urlop bezpłatny, żeby nie puścić syna do żłobka. Bała się, że wcześnie zacznie chorować. Potem się okazało, że do przedszkola chodził jedynie wtedy, jak był zdrowy. Takich dni czy tygodni było jednak niewiele.
Przed ślubem wiele podróżowali. Ida jeszcze na studiach spełniła swoje największe marzenie. Za pieniądze zarobione na jagodach w Szwecji kupiła kampera. Zawsze takiego chciała mieć. Pomógł jej finansowo jeszcze ukochany przez nią dziadek. Dołożył resztę.
- W każdy weekend gdzieś ruszaliśmy – mówi Marek. - Ida zawsze były typem podróżnika, ciekawa świata, miała nawet uprawnienia pilota wycieczek; była też przewodnikiem.
Obydwoje byli tez fanami teatru, dobrej sztuki. Zdarzało się, że na głośne premiery jeździli nawet kilkaset kilometrów. Nie musieli szukać noclegu – spali w kamerze.
- Kiedyś wybraliśmy się nim także na Węgry, spaliśmy w puszcie, objechaliśmy Balaton - dodaje Marek. - Na każdym z takich wyjazdów Ida mnie zaskakiwała niebywałą zaradnością. Wiedziałem, że jest jej bliżej do chłopaka aniżeli do damy, która strzela co rusz focha. Wiele umiejętności, jak rozpalenie ogniska czy regulację gaźnika w motocyklu nauczył ją właśnie dziadek. Tak, miała też motocykl. Już jako kilkuletnia dziewczynka wspinała się po drzewach, potem zaliczyła nawet kurs wspinaczkowy, trenowała karate, świetnie też pływała.
Po ślubie dużo się zmieniło. Ida była całkowicie pochłonięta wychowywaniem Jasia. Skończyły się też ich wycieczki do teatrów. Dom, praca, Jaś – tak wyglądał ich każdy kolejny dzień.
- Wpadliśmy w rytm większości rodzin – podkreśla Marek. - Kiedy wracaliśmy z pracy, to Ida coś tam upichciła, zjedliśmy, potem zabawa z Jasiem, albo on oglądał jakieś bajki. Wtedy siadywaliśmy do laptopów i każdy z nas coś tam sprawdzał, przeglądał.
Podobnie było, kiedy syn zasnął. Ida szła do sypialni, oglądała coś w telewizji lub siedziała ze smartfonem przy uchu i obdzwaniała swoje koleżanki.
- Coraz rzadziej spędzaliśmy czas ze sobą – dodaje Marek. - Najgorsze jest to, że ani mnie, ani Idzie to nie przeszkadzało. Zaczęliśmy żyć obok siebie. Owszem, nie kłóciliśmy się, niby wszystko było w porządku, ale łapałem się na tym, że wieczorem – kiedy Jaś spał – wolałem coś oglądać w internecie, niż robić coś razem z żoną.
Idzie chyba również pasował taki układ. Coraz częściej jednak wymykała się popołudniami z domu.
- Zawsze miała wiele koleżanek – mówi Marek. - Kiedy Jaś już był duży, to odnowiła te kontakty. Co jakiś czas umawiała się na spotkanie. Wróciła też do wspinaczki. Na ściankę chodziła dwa razy w tygodniu. Zapisała się też na naukę włoskiego – też dwa razy w tygodniu. Ja w tym czasie pilnowałem Jasia.
Ich małżeństwo powoli wpadało w typową rutynę. Coś się popsuło.
- Nie było już tej chemii co dawniej – kontynuuje nasz bohater. - Rzadko wychodziliśmy gdzieś razem. Nie kłóciliśmy się. Byliśmy dla siebie mili. Cały czas był seks. Też rutynowo; po nim Ida odwracała się do mnie plecami i szybko zasypiała. Zdarzało się, że wspólne śniadania jedliśmy w milczeniu.
Potem było już tylko gorzej. Coraz bardziej oddalali się od siebie. Jaś chodził już do szkoły, oni wciąż jednak nie mogli odnaleźć tej miłości, która ich kiedyś łączyła.
- To uczucie powoli i po cicho wygasało – mówi Marek. - Ida już nawet nie udawała, że między nami jest wszystko w porządku. Zdarzało się, że nawet nie mówiła, gdzie wychodzi. Słyszałem tylko, jak się ubierała i wychodząc, mówiła jedynie o której wróci. Ja w końcu też zacząłem robić tak samo. Jedyne, co wspólnie jeszcze robiliśmy, to lekcje z synem, jeśli miał jakieś kłopoty i wywiadówki. Chodziliśmy na zmianę, a czasami nawet we dwójkę. Odwoziliśmy go też na zmianę na naukę angielskiego i treningi. Ida zapisała go na judo. Szybko mu się jednak znudziło i zaczął grać w piłkę.
Marek w końcu stwierdził, że takie małżeństwo nie ma sensu
- Nie winiłem Idy. Sam zresztą też nie czułem się winnym tej sytuacji. Jednak po tylu latach małżeństwa, doszedłem do wniosku, że nasz związek nie przetrwa. To była jedynie kwestia czasu. Nie mieliśmy już nawet ochoty na kochanie. Nie było czułości, całusów na powitanie czy pożegnanie. Przestaliśmy też od dawna zapraszać znajomych, przyjaciół. Nawet święta spędzaliśmy razem krótko. Ida mówiła ok. 22, że jest zmęczona i szła do łóżka z książką lub laptopem. Ja oglądałem w salonie telewizję, a Jaś grał na komputerze w swoim pokoju. Nie było to normalne.
Któregoś wieczoru, Marek w końcu zdecydował się na rozmowę z żoną.
- To już był chyba ostatni gwizdek, żeby spróbować coś jeszcze zmienić. Wiem, że to może dziwnie zabrzmi, ale nie wiedziałem jak zacząć rozmowę z Idą. Nigdy nie rozmawialiśmy na tak kluczowe tematy jak seks czy właśnie o tym, co jest między nami. To były zawsze tematy tabu. Unikaliśmy takich rozmów. Nigdy nie pytaliśmy się np. , co zmienić w naszych łóżkowych sprawach. Kto czego oczekuje w seksie. Teraz jednak chodziło o naszą przyszłość.
Ida nie chciała o tym rozmawiać. Nie była też zaskoczona rozmową. Właściwie jej próbą, bo już po pierwszym pytaniu Marka, zbiła go z tropu.
- Spytałem, czy mnie kocha. To było spontanicznie, tak jak wtedy pytałem, czy wyjdzie za mnie – mówi Marek.
- Jasne, że kocham – usłyszał. - Ale i często mam cię naprawdę dosyć i – sorry – ale są dni, kiedy nie mogą na ciebie patrzeć.
Ida zawsze mówiła, co myśli. Bez zbędnych frazesów. Tak było i tym razem.
Nie chciała jednak drążyć rozmowy na temat ich małżeństwa.
- Co ty chcesz teraz mi psychoterapię robić? – spytała. - Chyba trochę za późno.
To był koniec rozmowy. Ucięła ją, twierdząc, żeby dał jej spokój, bo boli ja głowa.
Wiedział, że zdrada nie wchodzi w rachubę. Ida była również pewna, że Marek takiej głupoty też nie zrobi. Miała rację. Obydwoje byli wierni siebie.
- Po tej rozmowie Ida już zupełnie się zmieniła – mówi Marek. - Rozmawiamy tylko ”służbowo”. Między nami stanęła niewidzialna ściana. Tuż za nią każdy żył swoim życiem. Nie mogłem tego zrozumieć. Nie mieliśmy żadnego powodu, żeby do tego doszło. Przemknęła mi myśl o rozstaniu.
Marek zwierzył się kiedyś swojemu najlepszemu przyjacielowi. To była na jakimś ich spotkaniu przy piwie.
- Jacek miał duży dar słuchania. Nie pytał, tylko słuchał. Na koniec powiedział, że nie chce mnie dołować, ale jego zdaniem w naszym małżeństwie zrobiło się straszliwie nudno i nikt nie chce pierwszy tego zmienić.
Miesiąc temu wszystko się jednak zmieniło. O 180 stopni.
- To był piątek po południu – mówi Marek. - Ida była gdzieś w mieście, nawet nie wiem gdzie, bo już od dawana nie mówiła gdzie wychodzi. Ja siedziałem w domu, oglądalem mecz, a Jasiek poszedł na rower z kolegami. Około godz. 17 telefon. Nieznany numer. To dzwonił kolega Jasia. Szlochał do słuchawki, że trudno go było zrozumieć. Ale wiedziałem, że stało się coś poważnego. Poderwałem się od razu z fotela. Zrozumiałem tylko, że Jasia potrącił samochód i zabrało go pogotowie. Nic więcej z niego nie wyciągnąłem. Wybiegłem z domu, nawet nie wyłączyłem telewizora.
Po kwadransie był już na SOR-ze.
- Jeszcze w samochodzie zadzwoniłem do Idy. Najpierw nie odbierała, ale zaraz oddzwoniła. - mówi Marek.
Jasia już na SOR-ze nie było. Leżał już na chirurgii. Na sali operacyjnej. Było też dwóch policjantów.
- Okazało się, że pijany 20-latek zjechał z drogi i wjechał na ścieżkę rowerową i uderzył przodem wprost w Jasia. - wyjaśnia Marek. - To mi powiedzieli. Jaś miał otwarte złamanie i uraz czaszki, jak go zabierała karetka, był nieprzytomny. To były najgorsze chwile w moim życiu. Kiedy usiadłem na korytarzu przez blokiem operacyjnym, to modliłem się do Boga, żeby syn z tego wyszedł. Miałem taki natłok rożnych myśli, że nawet nie usłyszałem, kiedy przyszła Ida. Chyba biegła po schodach, bo cała dyszała. Musiałem jej wszystko opowiedzieć; po raz pierwszy zobaczyłem łzy w jej oczach. W tym samym momencie wyciągnęliśmy do siebie ręce. Po raz pierwszy od lat czule przytuliliśmy się do siebie. Nie wiem, ile tak staliśmy, ale ten gest dodał nam chyba sił i wiary.
Operacja syna trwała prawie trzy godziny. Uraz głowy okazał się na szczęście niegroźny. Gorzej z nogą. Przed długi czas Jaś będzie miał jakąś metalową sztabę w nodze i też nie wiadomo, czy odzyska w pełni sprawność.
- Trzeba być dobrej myśli – powiedział lekarz tuż po operacji.
- To on jako pierwszy wyszedł do nas z bloku. Był na pewno już po sześćdziesiątce. Marek z Iga siedzieli na krześle, trzymając się za ręce.
- No, gołąbeczki, głowa do góry – to były jego pierwsze słowa. - Młody miał szczęście. Z głową jest raczej w porządku; trzeba czekać aż się obudzi, a nogę udało się jakoś poskładać do kupy.
Kilka godzin później w ich oczach pojawiły się łzy. Łzy szczęścia
Siedzieli przy łóżku syna, kiedy się obudził z narkozy. Szybko pojawił się lekarz. Okazało się, że Jaś wszystko pamięta. Nawet kolor samochodu, który w niego wjechał. Nie męczyli go dłużej, wiedzieli, że teraz musi długo wypoczywać.
W domu byli po pierwszej w nocy. Nie poszli spać.
- Gadaliśmy do rana. O wszystkim. Najwięcej o Jasiu. Ida w pewnej chwili poszła do pokoju i przyniosła album. Zaczeliśmy oglądać każde zdjęcie z Jasiem. Wspominaliśmy, gdzie i kiedy było robione. Odżyły dawne wspomnienia. W drugim albumie były starsze zdjęcia. Na jednym z nich widać było nas. Staliśmy przy samochodzie. To było po przyjeździe do domu z pielgrzymki. Wtedy się poznaliśmy. Staliśmy uśmiechnięci i patrzyliśmy na siebie.
W tym samym momencie Ida chwyciła Marka za rękę i przytuliła do swojego policzka.
- Przepraszam – powiedziała. Usłyszała to samo.