- Kiedy ją wynosili z domu na noszach nie było już z nią kontaktu, serce ledwo biło – mówi Bogdan. - W przedpokoju, kiedy ratownicy na chwilę przystanęli, miałem wrażenie, że uniosła delikatnie rękę. Tak jakby się chciała pożegnać. I zauważyłem, że się przez moment chyba uśmiechnęła. Tak ją zapamiętałem. To był ostatni raz, kiedy ją widziałem.
Poznali się w hali sportowej. Bogdan trenował siatkówkę. Był dobrze zapowiadającym się zawodnikiem. Powołano go nawet do kadry makroregionu. W zespole grał m.in. z Mirkiem. To dzięki jego siostrze poznał swoją przyszłą żonę.
- To ona właśnie wyciągnęła Iwonkę na mecz – mówi Bogdan. - Potem siedliśmy w czwórkę w klubowej kawiarni. I tak się zaczęło.
Na następny mecz Iwonka przyszła już sama. Tłumaczyła, że akurat przechodziła obok hali. Obydwoje wiedzieli jednak, że między nimi zaiskrzyło. I to mocno.
- To było tuż przed maturą. Ja miałem jeszcze rok, bo chodziłem do technikum. Iwonka wybierała się na medycynę i miała mnóstwo nauki i większość czasu spędzała w nosem w podręcznikach – wspomina Bogdan.
Zdała. Na świadectwie maturalnym same piątki. Dostała się także na medycynę.
- Świetnie się uczyła – mówi Bogdan. - Była poza tym bardzo zdolna. Nauka przychodziła jej z dużą łatwością.
Pobrali się, kiedy była na piątym roku. Bogdan powoli przygotowywał się do obrony pracy na politechnice. Byli super parą. Wszystko robili razem. Snuli plany, kiedy tylko mieli chwile wolnego, to uciekali z namiotem w góry. To była ich pasja. Godzinami mogli się włóczyć po bieszczadzkich połoninach. Spali w schroniskach lub wynajmowali pokój gdzieś na wsi.
- Wszędzie było nam dobrze razem – dodaje Bogdan. - Nie potrzebowaliśmy wygód. Potrzebowaliśmy tylko siebie.
Po ślubie zamieszkali w mieszkaniu po dziadku Iwonki. W starej, zabytkowej kamienicy w ścisłym centrum. Iwonka miała blisko do pracy. Przyjmowała w przychodni koło Starego Miasta. Oprócz tego miała jeszcze etat w szpitalu.
- Zrobiła specjalizację z kardiologii – mówi Bogdan. - Kochała swoją pracę. Lubili ją też pacjenci.
Wkrótce urodziła im się pierwsza córka. Jako niemowlę dużo chorowała, ale wyrosła na zdrową, rezolutną dziewczynkę – oczko w głowie tatusia.
- Marysia była niezwykle ruchliwa, wszędzie jej było pełno – mówi Bogdan. - Trudno ją było upilnować.
Kiedy Iwonka skończyła 34 lata, urodziła trzecie ich dziecko. Wreszcie syn. Bartek ma dzisiaj 33 lata. Marysia skończyła już 38 lat, a Zosia 36.
- Mam cudowne dzieci – podkreśla Bogdan. - Tylko Zosia poszła w ślady mamy. Jest pediatrą. Bartek i Marysia zostali prawnikami
Swoje dzieciaki zaszczepili miłością do gór i turystyki. Już jako maluchy wyjeżdżali z rodzicami w ukochane Bieszczady. Byli też w Tatrach i Beskidach. Nie jeden raz spali w namiocie zamiast w hotelowym łóżku.
- Nie pamiętam, żebyśmy się kiedykolwiek z Iwonką na poważne pokłócili – mówi Bogdan. - Były, owszem czasami jakieś drobne spory, ale nawet znajomi śmieli się z nas, że nawet porządnie nie potrafimy się pokłócić.
Powodziło im się bardzo dobrze. Zarabiali godziwe pieniądze. Na tyle, że stać ich było na kupno działki pod miastem, gdzie postawili duży dom, urządzili ogród. Nie mieli długów, kredytów. Co roku wyjeżdżali gdzieś na włóczęgę po Europie. Dzieci szybko się usamodzielnili. Zostali sami. Ale co weekend ktoś z dzieci zawsze wpadał. Wszystkie święta spędzali razem. Pojawiły się wnuki.
Cztery lata temu – pamięta dokładnie, że to było 5 września – kiedy wrócił z pracy, zastał Iwonę, która stała zamyślona przy oknie
Dopiero na jego „hej” odwróciła głowę od okna. Musiała płakać, bo zauważył rozmazany tusz od rzęs.
- Wiedziałem, że stało się coś złego. Iwonka nigdy nie płakała. Chyba, że ze wzruszenia. Zdarzało się jej to, kiedy oglądała jakiś smutny film czy melodramat. Zawsze się śmieliśmy z tego.
Tym razem nie było im do śmiechu. Kilka tygodni wcześniej Iwonka wyczuła niewielkie zgrubienie na piersi. Nie panikowała. Nic też nie powiedziała Bogdanowi. Jako lekarz wiedziała jednak, że nie można tego bagatelizować.
- Tego dnia miała już komplet wyników w ręku – mówi Bogdan. - To był rak. Do tego złośliwy.
Znajomy onkolog, który często bywał u nich w domu stwierdził, że ma sposób na tego raka. Zaczął z „grubej rury” – najbardziej agresywną chemią.
- Iwonka kiepsko na nią zareagowała - mówi Bogdan. - Nie miała kompletnie siły, wypadły jej włosy, zupełnie straciła apetyt. Ale wyniki znacznie się poprawiły. Były o niebo lepsze, niż się spodziewaliśmy. Powoli wracała do zdrowia. Dużo wtedy odpoczywała, wrócił też jej dobry humor.
Po przeszło roku leczenia po raku nie było praktycznie śladu
Iwonka wróciła do pracy, popołudniami pracowała w ogródku, bawiła wnuki i kilka razy razem z Bogdanem wybrali się też na piesze wędrówki. Nic nie wskazywało powrotu choroby.
Niestety, podstępny rak tylko na pewien czas odpuścił. Kolejne wyniki badań nie pozostawiły złudzeń.
- Rak wrócił i zaatakował ze zdwojoną siłą – mówi Bogdan.- Okazało się, że są przerzuty do żołądka i węzłów chłonnych.
Ponownie szpital, znów chemioterapia, jedna, potem druga operacja. Zbiegło to się z epidemią koronowirusa.
- Nie było żadnych odwiedzin – mówi Bogdan. - Wszyscy to psychicznie strasznie przeżyliśmy. Trudno było wytłumaczyć wnukom, dlaczego nie mogą odwiedzić babci. Covid siał spustoszenie. Bałem się, że ten wirus zaatakuje osłabiony organizm żony. Na szczęście udało się tego uniknąć.
Wkrótce Iwonka wróciła do domu.
Razem z dziećmi przygotował dla niej pokój. Kupili jej nowy materac. Podobno najlepszy, jaki był dostępny w specjalistycznym sklepie. Żeby jej się wygodnie leżało. Bartek zadbał o nowości książkowe. Najwięcej biografii – uwielbiała je. Zosia z kolei powiesiła na ścianie – naprzeciwko łóżka ogromną, kolorową panoramę Bieszczadów w jesiennym słońcu.
- Iwonka aż nabrała rumieńców, kiedy zobaczyła to zdjęcie. Robiło rzeczywiście wrażenie – dodaje Bogdan. - Dzieci żartowały, że teraz ma leżeć, odpoczywać i niczym się nie martwić.
Chora bardzo powoli dochodziła do sił. Kiedy Bogdan był w pracy, do domu codziennie zaglądało któreś z dzieci
- A to rosołek przyniosły, a to sok z buraków, który niejednego postawił na nogi, a to grillowane warzywa bez tłuszczu – starali się jej dogodzić, na ile mogli – mówi Bogdan. - Kiedy zrobiło się cieplej, wychodził z nią do ogrodu, Bartek nawet po raz pierwszy w życiu zajął się warzywniakiem – oczywiście pod czujnym okiem Iwonki.
Ona sama była wciąż słaba po tych rożnych lekach. Ale na Wielkanoc siedziała ze wszystkimi przy stole. Nie miała jednak siły, żeby wziąć jednego czy drugiego wnuczka na kolana. Potem już, kiedy się zmęczyła, poszła do łóżka. To były już ostatnie święta, które spędziła razem z całą rodziną.
- Codziennie patrzyłem, jak moja kochana Iwonka gaśnie w oczach – mówi Bogdan. - Nie miała już siły nawet pójść do tolatey, pomagałem jej w tym. Nie skarżyła się jednak, jeśli czuła się w miarę dobrze, to czytała. Którego razu powiedziała, że jej celem jest przeczytanie wszystkich książek z nagrodą Nobla.
Były jednak dni, kiedy choroba odpuszczała
- Pamiętam, że kiedyś rano obudził mnie jakiś hałas w kuchni. Przestraszyłem się. Okazało się, że Iwonka miała ochotę na jajecznicę i ją sobie robiła. Byłem zdumiony, bo poprzedniego dnia pomagałem jej wstać z łóżka. Męczyło ją nawet samo siedzenia na łóżku, a tu nagle robi jajecznicę.
Takich chwil było jednak coraz mniej. Bywało, że nie miała nawet siły przerzucić kartki w książce. Bartek podrzucał jej audiobooki, ale stwierdziła, że to już nie jest to samo co książka.
- Czasami czułem jej wzrok na sobie, kiedy coś robiłem w kuchni – mówi Bogdan. - Tak, jakby chciała mi coś powiedzieć. Pewnego wieczoru zawołała mnie po cichu. Widać było udrękę na jej twarzy. Ale nie płakała. Wzięła moją dłoń. Lekko ścisnęła. Nie miała więcej siły.
- Dawno ci nie mówiłam, jak strasznie cię kocham – powiedziała cicho. Wtedy dopiero zauważyłem, że oczy się jej załzawiły
- Też cię strasznie kocham – powiedziałem, z trudem hamując łzy. Po chwili zasnęła, wciąż trzymając moją dłoń. Siedziałem przy jej łóżku kilkanaście minut wciąż wpatrując się w jej twarz.
Przez kolejne dni więcej spała niż zazwyczaj. Nie czytała już. Prosiła tylko, żeby włączyć cichą muzykę z kolędami. Większość dnia leżała z lekko przymkniętymi oczami. Kilka dni przed tym, jak ją zabrali po raz ostatni do szpitala, poprosiła, że chce zobaczyć całą rodzinę. Kiedy wszyscy przyszli, na krótko tylko otworzyła oczy i lekko się uśmiechnęła. Nie miała już siły na nic. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że to już tylko kwestia dni. Do tego momentu jeszcze się łudziłem, liczyłem na cud.
Najgorsza była pierwsza noc po pogrzebie
Bogdan chciał być sam. Dzieci to uszanowały.
- Nie zasnąłem. Wydawało mi się, że z pokoju Iwonki wciąż dochodzi odgłos jej oddechu. Zrobiło mi się straszliwie smutno. Nie potrafię tego inaczej określić. To trzeba przeżyć. Nie chciałem brać żadnych leków uspokajających. Pomyślałem, że tłumienie tego smutku nic nie da. Druga noc była już lepsza. Najpierw koło północy zacząłem płakać, potem już tylko szloch. Po kilku godzinach płaczu łez już nie ma. Ale ulżyło mi. W domu nie ruszałem żadnych rzeczy Iwonki. Wciąż leżą tak jak leżały ostatniego dnia przed jej śmiercią. A jak wchodzę do domu, to wciąż się łapię na tym, że spoglądam odruchowo na puste łóżko w jej sypialni. Wciąż ją tam wiedzę, jak mi cichutko mówi, że mnie strasznie kocha...