Partner: Logo FacetXL.pl

Pan Jan ma 89 lat. Jak na swój wiek czuje się bardzo dobrze. - Z chodzeniem mam jedynie problemy – mówi. - Ale najważniejsze, że jestem samodzielny. Wszystko jeszcze wokół siebie potrafię zrobić. Nie wymagam opieki. A i na pamięć nie narzekam.

Wychował się na wsi na Zamojszczyźnie.

- Było nas ośmioro. Z całego rodzeństwa tylko ja jeszcze żyję. Wszyscy już dawno poumierali. Większość rodzeństwa nie dożyła nawet 75 lat. Umierali na różne choroby. Pewnie i na raka. Ale tego słowa u nas w domu się nie wypowiadało. Jeśli już – to mówiło się „paskudztwo”. Tatuś jedynie żył dłużej, bo miał 87 lat jak zmarł.

 

Tegoroczne święta pan Jan spędził jak zwykle u najstarszego syna.

 

- Ma duży dom. Jest znanym lekarzem. Synowa z kolei naukowcem. Są zgodnym małżeństwem. Dobrze się u nich czuję w domu. Sa kochani.

Oczkiem w głowie pana Jana jest jednak Maciuś, najmłodsza latorośl w rodzinie. Pierwszy prawnuk 89-latka.

- Mam nadzieję, że nie ostatni. Wnuk ma dopiero 31 lat – mówi.

Młodszy syn pana Jana od wielu lat mieszka w Australii. Ostatni raz widział go pięć lat temu. Ale obiecał, że przyjedzie teraz do Polski na Wielkanoc. Ma już nawet bilet.

- Taka rozłąka w dobie internetu i telefonów nie jest już aż tak dokuczliwa – mówi pan Jan. - Wciąż jednak nie mogę się przyzwyczaić do SMS-ów. Jest to na pewno wygodne, ale już jestem chyba za stary na takie klikanie. Młodszy co najmniej raz w miesiącu dzwoni do mnie. Wiem na bieżąco, jak tam sobie radzi. Jest inżynierem. Buduje drogi.

 

Pan Jan jeszcze dwa lata temu wysłał trzy tradycyjne kartki świąteczne – do rodziny w Kanadzie, w Stanach i siostry ciotecznej z Łowicza

 

- Takie kartki świąteczne z życzeniami to była u nas w domu piekna tradycja – wspomina. - Tatuś nie był człowiekiem wykształconym, robił błędy ortograficzne, ale miał za to piękne pismo. Każda literka była dopieszczona. Już na początku grudnia siadał przy stole i wypełniał życzeniami kartki świąteczne. Nawet okularów nie potrzebował. I co roku listonosz przynosił też takie kartki do nas do domu. Czekał też z niecierpliwością na list z Kanady – od mojego stryja, który wyjechał tam jeszcze przed wojną. Ten list czytał nam potem na głos. Najpierw jednak chował się przed nami. Wiem, że kiedyś się o coś mocno pokłócili, mieli jakieś swoje tajemnice, ale tego już nigdy się nie dowiem. I to po tej kłótni wyjechał za ocean. A co do życzeń świątecznych, to dzisiaj tymi SMS-ami można „obgonić” i setkę znajomych, ale nic nie zastąpi odręcznie pisanych życzeń tak jak kiedyś. Wiem, inne czasy.

 

Pan Jan wspomina święta, na których w rodzinnym domu było tyle osób, że ledwo mieścili się przy stołach.

 

- Pamiętam taką wigilię pod koniec lat 70. - mówi. - Było prawie 30 osób – razem z dziećmi. Wtedy nie było to czymś nadzwyczajnym. W niemal każdej rodzinie było kilkoro dzieci. Pamiętam do dzisiaj, że każde dziecko czekało na słynną „dziadkową oranżadę”. Nie pamiętam już dzisiaj , z czego tatuś ją robił, ale w smaku była przepyszna. Bardzo gazowana, po otwarciu gazowała jak szampan – była zresztą nalewana w butelki po szampanie. Żałuję, że nigdy nie zapisałem przepisu na ten napój, bo smak pamiętam do dzisiaj. Nie wiem, czy nie było robiona na landrynkach.

Pamięta też inny smak – gołąbków z sacówką.

- Tak mówiło się u nas na soczewicę – mówi pan Jan. - Polane świeżym olejem z rzepaku smakowały wybornie. Praktycznie wszystko, co znajdowało się na świątecznym stole było zrobione przez rodziców. Nic sklepowego. Nawet chleb – przez wiele lat – mamusia piekła sama. I zawsze przed włożeniem do pieca robiła na nim znak krzyża. Ten smak zapamiętam do końca życia. Tatuś z kolei zajmował się wędzeniem i robieniem wina. Taki mieli podział ról przed świętami.

 

Przy świątecznym stole rozmawiało się; nikt nie wpatrywał się ciągle w smartfona tak jak dzisiaj

 

- Wciąż nie mogę się nadziwić, co może być w takim smartfonie ważniejszego od zwykłej rozmowy? - mówi pan Jan. - Ciągle ktoś komuś pokazuje zdjęcia, jakieś memy, filmiki. Mam wrażenie, że ludzie powoli odzwyczajają się od takich zwykłych kontaktów. Na pewno i ta pandemia się do tego przyczyniła. Coraz rzadziej wystarczy nam jedynie kontakt przez telefon czy internet. Nie wiem, czy jest to dobre. Kiedyś zdjęcia robiło się jedynie podczas dużych uroczystości. Po wywołaniu u fotografa, oglądaliśmy je przez kilka dni. Dzisiaj co niektórzy robią sobie zdjęcie co kilka minut, nawet w toalecie. Nie wiem tylko po co.

 

 

Szacunku do starszych uczono go od dziecka

 

- Kiedy ktokolwiek z rodziny – czy ja, czy któryś z moich braci, przyjeżdżał do domu – nie tylko na święta, to tatusia całowało się w rękę – wspomina pan Jan. - Tak bylismuy nauczeni. Oczywiście, że nie wymagam tego od moich dzieci, ale to pokazuje jednak, jak traktowało się kiedyś starszych. A nie daj Boże, przerwać dorosłemu. Kiedyś przy stole wtrąciłem się do rozmowy starszych. Byłem wtedy może nastolatkiem. Jak tatuś na mnie spojrzał, to aż się skuliłem ze strachu. Mój brat miał mniej szczęścia, bo kiedyś nieopatrznie zrobił to samo i dostał od razu po głowie. Nigdy więcej tego nie zrobiliśmy.

Czasami jak słyszę, że ktoś tam nie przyjedzie na święta, bo śnieg spadł, albo samochód się zepsuł, to śmiech mnie ogarnia. Kiedyś śnieg leżał i kilka miesięcy, a mróz był po kilkadziesiąt stopni, a ludzie się częściej spotykali, mimo że mało kto miał kiedyś samochód. My przez lata to rodziców pekaesem jeździliśmy, a potem trzeba było jeszcze pieszo cztery kilometry drałować. I nikt nie jęczał. Dzisiaj jednak ludzie się i delikatni i wygodni.

Jako dziecko pamiętam, że to, co powiedział ktoś starszy, nie podlegało najmniejszej dyskusji. Tak samo nikt nie dyskutował z nauczycielem. Skoro tak powiedział, to na pewno miał rację. Podobnie jak rodzice. Do dzisiaj pamiętam wiele wskazóweczka tatusia, które być może wydają się dziś staroświeckie, ale tak mi zapadły w pamięć, że do wielu z nich wciąż przywiązuję wagę. Jak spadnie mi np. chleb na podłogę, to po podniesieniu wciąż go całuję. Wciąż też uważam, że na problemy trawienne najbardziej pomaga kieliszek wódki z dużą ilością pieprzu.

 

Czy tęsknię za tamtymi świętami?

 

- Pewnie, że tęsknię. Nie mogę się pogodzić jednak z myślą, że w moim rodzinnym domu, który stoi pusty do dzisiaj, było kiedyś tak gwarnie i wesoło. Wciąż mam przed oczami widok, kiedy wszyscy ledwo mieściliśmy się przy wigilijnym stole. Z tych dzieciaków, które wtedy biegały po całym domu, wyrośli już w kwiecie wieku mężczyźni czy kobiety, które już powoli szykują się na zasłużoną emeryturę. Kiedy to zleciało? Pamiętam, że jak byłem młodym chłopakiem, to mój tatuś zawsze podkreślał, że do 30 lat to czas płynie wolniutko, potem ani się człowiek obejrzy, jak ma sobą kolejne dziesięć lat na karku. I miał rację. Bo starsi w większości mieli i mają rację.

Dziś mnie czasami ogarnia śmiech, jak słyszę w telewizji czy radio wskazówki 30-letniej panienki z kolorowych gazet, która wymądrza się, jak należy wychowywać dzieci. Dzieci, droga pani trzeba tak wychować, żeby nie wstydziły się w wieku 60 lat powiedzieć do swojego ojca „kocham cię tatusiu”. Moi synowie tak potrafią. I nie robią tego na pokaz. Tak ich wychowałem, dlatego oni też kiedyś będą tesknić za tymi świętami, może i ze smartfonami w tle, może nie tak licznymi, jak kiedyś, ale takimi, gdzie każdy na każdego patrzył z miłością.

 

 

 

 

 

 

Tagi:

święta,  wigilia, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz