Ojciec Maksa był Amerykaninem z Nowego Jorku. Z jego mamą poznali się w Poznaniu. Zakochali się i wkrótce pobrali. Rok później przyszedł na świat Maks. W Polsce spędził wspaniałe dzieciństwo. Tutaj też skończył podstawówkę. Przez cały czas uczył się angielskiego. Chodził do prywatnej szkoły językowej. Z ojcem w domu rozmawiali i po polsku i po angielsku. Znał język doskonale.
- Ojciec był wykładowcą – mówi Maks. - Skończył psychiatrię. Po wielu latach spędzonych w Polsce postanowił, że wyjdziemy do Stanów. Tak też się stało.
Kolejne lata spędził w Waszyngtonie. Tu skończył szkołę średnią, potem poszedł w ślady ojca.
- Oczywiście, że psychiatria – mówi. - Zawsze mnie to interesowało
Studia zakończył z wyróżnieniem. Przez pewien czas pracował w klinice.
- Nie ukrywam, że ojciec mi w tym bardzo pomógł – mówi. - Ale też nie było tak, że w pracy miałem jakikolwiek fory. Szef był bardzo wymagający i często podkreślał, że ode mnie – ze względu na ojca – będzie wymagał o wiele więcej.
Po kilku latach w życiu Maksa doszło do tragedii. W wypadku zginęli jego rodzice. Jechali autostradą. Ojciec najprawdopodobniej zasłabł lub zasnął za kierownicą. Jego samochód uderzył w tył ciężarówki z dużą prędkością. Zapalił się. Oboje nie mieli szans na przeżycie.
- Długo dochodziłem do siebie – przyznaje nasz bohater. - Bardzo ich kochałem. Ciężko się było pogodzić z ich odejściem.
Żeby o tym zapomnieć, rzucił się w wir pracy.
- Codziennie byłem w klinice, poza tym przejąłem prywatną praktykę ojca – mówi. - Rodzice zostawili mi pokaźny spadek. Finansowo byłem zabezpieczony na wiele lat, ale psychiatria była moja pasją.
Ojciec Maksa był znanym i cenionym lekarzem. I drogim. Nawet jak na amerykańskie warunki. Brał kilkaset dolarów za wizytę.
- Miał takich pacjentów, którzy leczyli się u niego nawet po kilka lat – dodaje Maks. - Zostawiali fortuny. Po śmierci ojca kontynuowali terapię. Wielu z nich mówiło, że przyzwyczaili się do tego gabinetu, wystroju, a najważniejsze, że nabrali do mnie zaufania. To było związane pewnie z nazwiskiem.
Na brak klientów nie narzekał. Nigdzie się nie reklamował. Zrezygnował z pracy w klinice. Nie mógł tego pogodzić z prywatną praktyką.
- Pacjentów zapisywałem na terminy z półrocznym wyprzedzeniem – mówi. - Zarabiałem naprawdę duże pieniądze.
Wśród pacjentów miał też niewielką grupę obcokrajowców. W tym rodaków. Wśród nich była Magda. Przeżywała załamanie psychiczne po rozwodzie. Zakochała się w przystojnym i bogatym psychiatrze. Maks nigdy dotychczas nie był tak szczęśliwy.
- Magda nie chciała zostać w Stanach – mówi. - Namówiła mnie na powrót do Polski.
Od pięciu lat Maks prowadzi prywatną praktykę. Ma gabinet w Trójmieście, Warszawie i raz w miesiącu lata do Londynu na weekend. Tam też ma gabinet. I tłum pacjentów.
- W Waszyngtonie moimi pacjentami było wiele par małżeńskich, które nie radziły sobie ze sobą – mówi. - Często byłoy to drobne nieporozumienia, które urastały do rangi kataklizmu. No bo jak inaczej określić np. ciągły spór o kota, kiedy żona dba o jego dietę, a mąż ukradkiem go tuczy? I chodzili na terapię przez wiele tygodni. Zachowywali się zupełnie irracjonalnie, a ich małżeństwo wisiało na włosku. Gdybym był chytry, to umawiałbym się z nimi dwa razy w tygodniu przez rok. Nawet z kotem mogliby przychodzić.
W Polsce zaskoczyło go to, że zgłaszają się do niego małżeństwa, do których nigdy nie powinno dojść.
- W Stanach były to sporadyczne przypadki – mówi Maks. - W Polsce moimi częstymi pacjentami są pary, które od wielu lat mają jeden cel: jak dopiec drugiej stronie. Jako lekarz próbuję im to jakoś ułożyć, poskładać do kupy, ale czasami mam ochotę im wygarnąć, żeby się rozeszli, bo jeśli przez trzydzieści lat nadal ich kręcą codzienne awantury, to żadna terapia tu nie pomoże.
Raz nie wytrzymał.
- To było starsze małżeństwo – mówi – Terapię traktowali jako możliwość wyżalenia się przede mną na swojego partnera. Nie słuchali mnie. Nie interesowało ich to, co ja, jako lekarz o tym sądzę. Wydawali duże pieniądze, żeby tylko udowodnić swoją rację. Każdy z nich chciał przeciągnąć mnie na swoją stronę. I każdy z nich wydałby ostatni grosz, żeby tylko usłyszeć, że to druga strona jest winna i to on lub ona powinna się zmienić.
- Nie myśleliście, żeby się rozejść? - spytałem kiedyś
- Po raz pierwszy widziałem w ich oczach pełną zgodę. Nie, nie o rozwód chodziło. Chciałem im zabrać coś, co ich przez całe małżeństwo nakręca: „karmili” się wzajemnymi złośliwościami. Bez tego nie mogli razem żyć. Popatrzyli na mnie z oburzeniem, stwierdzili, że wydali niepotrzebnie pieniądze, że miałem ratować ich małżeństwo, a ja im proponuje rozwód. Więcej nie przyszli. Myślę, że znaleźli innego psychiatrę i zaczną od początku swoją terapię.
Maksa nie dziwi, że jego pacjenci są coraz młodsi.
- Zdarzają się nastolatki, które nie radzą sobie z presją ze strony rodziców – mówi. - Przychodzą same, w sekrecie przed nimi. Nie pytałem, skąd mają pieniądze, bo biorę kilkaset złotych za wizytę, najczęściej 450 zł. Chcą, żeby im przepisać leki na „nerwy”, bo np. oblały jakiś test w szkole. Rodzice wtedy różnie reagują. Jedna z nastolatek żaliła się, że ojciec z matką nie odzywają się wtedy do niej przez kilka dni. Inna z kolei usłyszała groźby, że jak się nie dostanie na studia, to ma się wyprowadzić z domu. Nic dziwnego, że ci młodzi są sparaliżowani strachem i szukają zrozumienia i pomocy.
I w Polsce, i w Stanach Maks wiele razy spotkał się w swojej praktyce z pacjentami, którzy doświadczyli hejtu w internecie.
- To jest niestety powszechne zjawisko – mówi psychiatra. - Anonimowość w sieci zachęca do tego. Niedawno jednak przyszła do mnie młoda, bardzo atrakcyjna kobieta. Widać było, że emocjonalnie było z nią kiepsko. Okazało się, że od kilku lat zamieszcza systematycznie swoje zdjęcia na Instagramie. Ma wielu fanów. Kiedy zmieniła fryzurę, spadła liczba polubień. Dla niej zawalił się świat. Miała od tego czasu problemu ze snem, koncentracją, doszła do tego agorafobia.
Wciąż jednak najwięcej osób zwraca się o pomoc w depresji i nerwicy lękowej
- To rośnie lawinowo – mówi Maks. - To zaburzenia, które nie mają ograniczeń wiekowych. Mogą dotyczyć każdego. Pacjenci mają dzisiaj mnóstwo możliwości leczenia depresji czy nerwicy. Są nawet internetowe poradnie, gdzie przez całą dobę można szukać porady online. Powstaje wiele gabinetów psychoterapeutycznych. Ogłasza się też wielu terapeutów. O jednym z nich opowiedziała mi pewna pacjentka. Trafiła do mnie w stanie silnego zaburzenia lękowego. Dzień wcześniej miała myśli samobójcze. Trafiła na jedno z ogłoszeń o psychoterapii. Zależało jej na czasie. Za godzinę była już w gabinecie młodego psychologa. Zaczęła już w drzwiach opowiadać, że ma dość życia. I co zrobił terapeuta? Zupełnie zignorował jej stan psychiczny i zaczął grzebać w jej traumatycznym dzieciństwie. Jeszcze bardziej ją pogrążył w tej czarnej dziurze, w której akurat była. To cud, że po wyjściu od niego nic sobie nie zrobiła. Na szczęście zareagował jej narzeczony. Kiedy do mnie przyszła, była już po leczeniu szpitalnym. Powoli wychodzi z tego.
Maks pomógł wielu pacjentom. Ale nie wszystkim.
- Dwa lata temu na małżeńskiej terapii, mąż przyznał się do zdrady. Być może sądził, że w jakiś sposób go usprawiedliwię przed żoną albo sądził, że jeżeli ona ma dostać histerii, to najlepiej w gabinecie, gdzie pomoże jej od razu lekarz. To był dla nich bardzo trudny moment. Ta kobieta wyszła pierwsza. Mąż chciał jeszcze porozmawiać ze mną w cztery oczy. Usłyszeliśmy odjeżdżający samochód. Zostawiła go w tym gabinecie. Kilkadziesiąt minut później dostał telefon z policji. Jej samochód na prostym odcinku drogi uderzył w drzewo z ogromną prędkością. Nie przeżyła. Nie było też żadnych śladów hamowania. Jestem pewny, że jej nie pomogłaby terapia. Nigdy nie pogodziłaby się ze zdradą męża. Kochała go.