Jestem Baks. Funkcjonariusz Baks
Tak zwraca się do niego przewodnik. Oficjalnie w policyjnych papierach figuruje jako Dezor 14786. Skąd ta nazwa? Każdy pies, który trafia do policyjnej szkoły otrzymuje imię, które znajduje się w bazie danych – ułożone alfabetycznie, z kolejnym numerem.
Baks – zanim został oficjalnie psem służbowym – przeszedł półroczne szkolenie. Przedtem musiał udowodnić, że nadaje się do tej służby. Został poddany prostym testom: musiał wykazać się instynktem aportowania, nie mógł z podkulonym ogonem uciekać na dźwięk wystrzału i musiał bez paniki w oczach przejść po śliskiej podłodze. Jeśli zawaliłby któryś z tych testów, to pewnie dzisiaj byłby zwykłym „cywilem”. Wstąpienie do służby uniemożliwiają również badania, które wykażą np. zwyrodnienie stawów lub brak chociażby jednego kła.
Baks ma swojego pana, dla którego zrobi wszystko. Ale ich pierwsze spotkanie wcale nie było sympatyczne. Aspirant Mariusz Drozd z lubelskiej policji do dziś wspomina ten dzień ze śmiechem.
- Procedura jest taka, że przewodnicy wybierają losy z imieniem psa, z którym razem przejdą szkolenie – mówi. – Trafiłem na Dezora, czyli Baksa. Kiedy podszedłem do kojca, spojrzał na mnie spode łba i zaczął strasznie ujadać. I tak przez cały czas. Przestał podczas karmienia. A potem już się zaprzyjaźniliśmy. Jest wspaniały, wierny, oddany i posłuszny. Prawdziwy glina – śmieje się.
Pierwsza, prawdziwa akcja Baksa jako psa patrolowo-tropiącego miała miejsce na stadionie piłkarskim
Doszło do bójki między kibolami. Wtedy do akcji weszły psy. Na ich widok agresywni, młodzi ludzie dali drapaka. Oprócz jednego. Koniecznie chciał udowodnić kolegom, że nie należy się bać psa w kagańcu. To był jego błąd…
- Psy są tak uczone, że w momencie zagrożenia atakują najbardziej wystającą część ciała napastnika, czyli najczęściej rękę – wyjaśnia aspirant Mariusz Drozd. – Spuszczony ze smyczy, wyskakuje do góry i atakuje klatkę piersiową. Kiedy kibic podniósł rękę w moim kierunku, Baks wyskoczył do góry, ale nie sięgnął tak wysoko. Sam się skrzywiłem z bólu, kiedy zobaczyłem, gdzie trafił…
Podobnych wyjazdów na stadion Baks zaliczył jeszcze wiele, ale nigdy już nie musiał udowadniać, że nie jest puchatym czworonogiem do zabawy, tylko nie znającym się na żartach czworonożnym funkcjonariuszem.
Kiedyś, w listopadzie, Baks musiał sobie przypomnieć, czego nauczyli go podczas szkolenia w Sułkowicach. A tam wiele godzin spędził na ćwiczeniach, podczas których musiał szukać schowanych rzeczy lub ludzi. Nauka nie poszła w las. Dyżurny policji otrzymał komunikat o zaginionym starszym mężczyźnie, który zagubił się w lesie w okolicach Parczewa. 87-latek cierpiał na zaniki pamięci, miał trudności z chodzeniem. W poszukiwaniach brali udział policjanci, strażacy i okoliczni mieszkańcy. Sytuacja była o tyle niebezpieczna, że robiło się coraz później i zimniej.
Baks podjął trop w miejscu, gdzie ostatni raz widziano staruszka. Po kilometrze, z nosem przy ziemi przewodnik z psem doszli do rowu melioracyjnego. Tu Baks zaczął szczekać.
- Koło rowu były gęste, kłujące krzaki – mówi jego przewodnik. – Nagle posłyszałem charczenie. Kiedy poświeciłem latarką, okazało się, że to zaginiony mężczyzna. Baks uratował mu życie, bo 87-latek był tak wycieńczony, że ledwo stał na nogach.
Okazało się, że staruszek, szukając wikliny zaplątał się w krzakach i przez kilkanaście godzin nie mógł się z nich wyplątać. Gdyby nie pies, z pewnością nie przeżyłby nocy.
Aspirant Grzegorz Kura ma z kolei swoją podopieczną – Sabę
Podobnie jak Baks jest psem patrolowo-tropiącym. Specjalizacja – poszukiwania osób zaginionych. Niedawno brała udział w poszukiwaniu mężczyzny, który wyszedł z domu i groził samobójstwem.
- Musieliśmy działać szybko – mówi Grzegorz Kura. – I zdążyliśmy w ostatniej chwili. Kiedy Saba go odnalazła, trzymał już w ręku pętlę przewieszoną przez gałąź.
W takich sytuacjach, kiedy liczy się czas, pies jest puszczany luzem. Przewodnik ma z nim przez cały czas kontakt głosowy: pies jest tak wyszkolony, że przez cały czas szczeka. Kiedy traci kontakt z przewodnikiem, wraca i znowu biegnie tropem. Kiedy już odnajdzie poszukiwaną osobę, wtedy siedzi przy niej, nie rusza się z miejsca i szczekaniem wskazuje miejsce odnalezienia.
Podczas akcji psy są najczęściej w kagańcu. Zdjęcie kagańca i komenda „bierz” to ostateczność.
- W takim przypadku są takie same procedury, jak przy użyciu broni – wyjaśniają policjanci. – Robimy to tylko w przypadku zagrożenia czyjegoś życia lub zdrowia.
Taką sytuację miał kiedyś jeden z przewodników, kiedy pijany mężczyzna zabarykadował się w domu i groził śmiercią domownikom. Wtedy do akcji wkroczył policyjny pies. Po wyważeniu drzwi przez mundurowych, wbiegł do środka. Nawet nie gryzł. Z impetem wpadł na pijanego napastnika, przewrócił go i położył się na nim, szczerząc kły kilka centymetrów od jego twarzy.
Są jednostki antyterrorystyczne, które mają psy specjalnie szkolone do tego, żeby jak najszybciej i jak najskuteczniej unieszkodliwić np. groźnego bandytę. Są one jednak rzadko używane w takich akcjach.
Dlaczego w policji nie ma np. amsfaffów lub pitbullterierów, które już swoim wyglądem odstraszają potencjalnego przestępcę?
- Bo są za delikatne – tłumaczy Mariusz Drozd. – W policji nie ma miejsca dla mięczaków, także wśród psów. Taki amstaff pewnie zaraz by się przeziębił albo dostał alergii.
Od wielu lat policja stawia na owczarki niemieckie.
- Są niesamowicie inteligentne i odporne – mówią policjanci. – Wprawdzie przez lata zmieniły swoją budowę i poprzez różne krzyżówki są podatne na różnego rodzaju schorzenia jak zwyrodnienia stawów, to są one jednak nadal najbardziej przydatne w tej służbie.
Widok policyjnego psa z przewodnikiem nie zawsze powoduje u postronnych osób uczucie respektu. Zdarza się, że wielu chce po prostu takie psa pogłaskać.
- Wtedy stanowczo odradzamy – mówią przewodnicy. – Tłumaczymy, że to nie jest pies-maskotka do zabawy. Najbardziej wylewni są w takich przypadkach osoby pod wpływem alkoholu.
Jak trzeba, to wyniucha minę
Swoich czworonożnych funkcjonariuszy ma także nasza armia. Kilkaset psów, w tym dobermany oficjalnie służyło w naszym wojsku od 1937 r. Wtedy doceniono ich zalety jako żywy środek służący do łączności między oddziałami. Meldunki i rozkazy przenosiły w specjalnym pojemniku przyczepionym do obroży. Było to zbawienne w przypadku niemożności zorganizowania łączności przewodowej. Oprócz meldunków, psy dostarczały też amunicję w specjalnych wózkach, czy żywność. Tzw. psy sanitarne zajmowały się dostarczaniem na pierwszą linię frontu środków medycznych. Były wykorzystywane także do pilnowania wojskowych obiektów. Na Westerplatte – do 1934 r. – w takim właśnie celu wykorzystywano 24 psy.
Dziś, w szeregach armii służą głównie owczarki niemieckie i labradory. Psy wykorzystywane są głównie do szukania materiałów wybuchowych, narkotyków i poszukiwań ludzi. Swoje psy patrolowo-tropiące ma także Żandarmeria Wojskowa. Inne ochraniają wojskowe składy i magazyny. Na misję wyjeżdżają te najlepiej wyszkolone. I są najlepiej wyposażone: w zależności od warunków służby dostają m.in. służbowe buty, kamizelki czy nawet specjalne okulary przeciwpyłowe i przeciwsłoneczne.
Selekcja i szkolenia psów wojskowych przebiega w taki sam sposób jak w przypadku psów służących w innych formacjach. Ćwiczą w Wojskowym Ośrodku Szkolenia Przewodników i Tresury Psów w Celestynowie.
Najwięcej wojskowych psów jest na wikcie 2. Mazowieckiej Brygady Saperów w Nowym Dworze Mazowieckim. Czworonożni funkcjonariusze z tej jednostki brali udział w misjach wojskowych w Afganistanie. To tam, jako pierwszy polski pies służbowy służyła Dana. To labradorka, która niestety już nie żyje. Podczas jednego z patroli eksplodował ładunek wybuchowy pod pojazdem. Zostało rannych kilku żołnierzy, w tym także Dana. Zdołała jednak wyjść z pojazdu i mimo ran zaczęła przeszukiwać teren. Odnalazła jeszcze jedną minę-pułapkę. W ten sposób zapobiegła kolejnej być może eksplozji.
To nie jedyna zasługa Dany. Razem z czterema owczarkami brała udział w zatrzymaniu blisko setki osób podejrzanych o terroryzm. Za swoje zasługi psy dostały specjalny medal NATO.
Funkcjonariusz do głaskania
Psy, które są na etacie w jednostkach straży pożarnej są często używane do poszukiwań ludzi zaginionych np. pod gruzami domów. Ma to miejsce zwykle podczas klęsk żywiołowych (trzęsienia ziemi, huragany), jak i podczas np. katastrofy budowlanej.
Gruzowisko nie jest naturalnym środowiskiem psa, dlatego jego praca na takim terenie jest wyjątkowa uciążliwa. Czworonożny ratownik jest przede wszystkim narażony na urazy łap wśród potłuczonego szkła czy też ostrych krawędzi cegieł. Podczas takich akcji pies szybko męczy się, dlatego we wszystkich działaniach przewodnik korzysta z dwóch psów – pracują na zmianę. Bez obroży, bo były przypadki, że przez nią pies dusił się, bo zaplątała się ona na wystającym kawałku żelastwa.
Polscy strażacy-ratownicy przez wiele lat stawiali w służbie na takie rasy jak m.in. labrador i border collie. Od dwóch lat odchodzą od tych ras i coraz częściej decydują się – tak jak policja – na owczarki niemieckie.
Przewodnikiem właśnie owczarka niemieckiego chciał zostać młodszy ogniomistrz Łukasz Grabowski z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr. 15 w Warszawie. Stało się inaczej: kilka lat temu zakochał się w czekoladowym labradorze.
- Rodi (imię jego psa) trafił do jednostki, jak miał pół roku – mówi. – Oddali go jego właściciele. Doszli do wniosku, że jest zbyt żywiołowy. Przez pierwsze dni pobytu u nas bał się wszystkiego: nawet trawy.
Plan był taki: przeszkolić Rodiego, sprzedać i za te pieniądze kupić owczarka.
- Pewnie tak by było, gdy nie to, że wkrótce świata poza nim nie widziałem – śmieje się strażak-ratownik.
Rodi brał udział w wielu akcjach ratowniczych. Był m.in. w Nepalu, gdzie przeszukiwał rumowiska. Nie znalazł nikogo.
- To, że nikogo nie znalazł, to jest dobra wiadomość w tego typu akcjach – wyjaśnia przewodnik. – W naszej służbie nie ma jakiegoś współzawodnictwa i licytowania, czyj pies ilu zaginionych znalazł. On ma stwierdzić, że pod gruzami nikogo nie ma. Gdyby był – na pewno odnalazłby.
Szkolenie takich psów jak Rodi prowadzone jest pod zupełnie innym kątem niż w przypadku np. psów policyjnych. Mają mieć one przede wszystkim jak najlepsze nastawienie do ludzi. Żadnej agresji. Dlatego muszą tolerować głaskanie postronnych osób, zabawy. Nic dziwnego, że Rodi jest prawdziwym pieszczochem. Nie jest skoszarowany, po służbie wraca ze swoim panem do domu. I czeka na kolejną akcję…