Trzy miesiące przeleżał w szpitalu. Jaskra pourazowa. Lekarze walczyli o jego wzrok. Nie udało się. Mimo kilku operacji - z roku na rok - było coraz gorzej. W wieku 22 lat przestał ostatecznie widzieć. To wtedy po raz ostatni zdecydował się na jeszcze jedną operację. Było to na ostatnim roku studiów. Żadnego efektu. Jeszcze kilkakrotnie chodził do lekarzy. Nie dawali nadziei.
- Jestem realistą – mówi dziś Andrzej Góźdź. – Ale rok temu dałem sobie jeszcze jedną szansę. Lekarz po zrobieniu badań stwierdził, że nerw wzrokowy – kiepsko, bo kiepsko - ale reaguje na bodźce. Od tego wypadku minęło już 50 lat, ale w medycynie różnie bywa. Co rusz słychać o jakiś nowych metodach leczenia. Kto wie, może akurat coś jeszcze wymyślą?
Podstawówkę skończył w ośrodku dla niewidomych w Laskach pod Warszawą. Potem było V LO w Lublinie. W klasie było ich czterech niewidomych.
W drugiej klasie zaczął już chodzić z białą laską
Po liceum poszedł na prawo. Dziś jest wziętym adwokatem.
- W Polsce, z tego co wiem, jest jeszcze trójka takich jak ja – mówi. – Z jednym mam nawet bliski kontakt.
Ale jest z pewnością jedynym polskim niewidomym adwokatem, który może pochwalić się wygranymi sprawami w Strasburgu czy przed Trybunałem Konstytucyjnym.
- W Strasburgu udało mi się wywalczyć rekordowe odszkodowanie dla mojego klienta za przewlekłość w postępowaniu sądowym – mówi mecenas Andrzej Góźdź. – Chodziło o byłego milicjanta, który wziął ślub kościelny. Za to go wyrzucili ze służby.
20 lat temu odniósł swój kolejny sukces: wygrał sprawę w Trybunale Konstytucyjnym i doprowadził do uchylenia art. 418 KC, który ograniczał dochodzenie przez obywateli odszkodowania za szkody spowodowane bezprawnym działaniem urzędników publicznych - (sygn. akt SK 18/00). Wówczas reprezentował klienta, który procesował się z lubelską skarbówką.
Wygrał także trzy sprawy z rzędu przed polskim Sądem Najwyższym.
Jego klienci nie zawsze zdają sobie sprawę, że mają do czynienia z niewidomym
Widzą to dopiero wtedy, kiedy wyciągają rękę z dokumentami w jego kierunku. Ale nie zdarzyło się, żeby ktoś po ujawnieniu niepełnosprawności zrezygnował z jego usług. Jego kancelaria zajmuje się przede wszystkim sprawami cywilnymi: odszkodowaniami, spadkami oraz sprawami administracyjnymi. Często trafiają do niego bardzo nietypowe sprawy, dotyczące windykacji nieruchomości po wspólnotach gruntowych lub bezprawnie przejętych na rzecz Skarbu Państwa. Wywalczył dla swoich klientów również odszkodowania od podmiotów zagranicznych, prowadząc postepowania sądowe w Paryżu, Barcelonie czy Hamburgu.
W lubelskich sądach jest osobą rozpoznawalną. Gorzej, kiedy jedzie na rozprawę do innego miasta. Wtedy bywa różnie.
- Kilka lat temu byłem w Sandomierzu – mówi. – Kiedy odbyła się wstępna prezentacja stron, sędzia zapytała mnie z przekąsem czy oświetlenie na sali jest tak ostre, że mi przeszkadza i dlatego muszę używać ciemnych okularów, na co zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że oświetlenie na sali mi w ogóle nie przeszkadza, bo go nie widzę. Dopiero wtedy się zreflektowała i przeprosiła.
Podobnie było w warszawskim sądzie. Zdenerwowana sędzia kazała mu przeczytać na sali fragment kodeksu cywilnego.
- Nie wiem, czy nie wiedziała, że jestem niewidomym – mówi. – Kiedy stwierdziłem, że nie jestem w stanie czytać, usłyszałem, że powinienem w takim razie kodeks cytować z pamięci.
W Lublinie tylko raz „podpadł”
- W pewnym momencie sędzia – podczas przemowy – wziął głęboki oddech – mówi Andrzej Góźdź. – Myślałem, że skończył. I wtedy ja zacząłem mówić. Przerwał mi, że nie udzielił mi głosu. Zagroził nawet grzywną. Ale ten sędzia jest znany z tego, że bywa arogancki. Po rozprawie podszedłem do niego i powiedziałem, że nic go nie usprawiedliwia z takiego zachowania, tym bardziej, że spotykaliśmy się na sali już wielokrotnie.
Na rozprawy chodzi najczęściej z asystentem. To na wypadek, kiedy trzeba coś przeczytać. On sam ma fenomenalną pamięć.
- To efekt rehabilitacji – mówi. – Straciłem najważniejszy zmysł. Przez lata musiałem go zastąpić czymś innym. Zdrowy człowiek, jak czegoś zapomni, to spojrzy na obrazek czy tekst i już sobie przypomina. Ja na szczęście widziałem przez wiele lat i zapamiętałem pewne obrazy. Dziś je tylko odtwarzam. U człowieka widzącego jest to naturalny i automatyczny proces: coś widzimy, informacja idzie do mózgu i tam jest przetwarzana. U niewidomego – tak jak ja – przebiega to inaczej. Najpierw muszę pomyśleć, co chcę „zobaczyć”. Po latach przebiega to już także w sposób niemal automatyczny. To tak, jak kiedyś odwracałem głowę, słysząc jakieś dźwięki. To naturalny odruch. Ja już go nie mam. Głowy nie odwracam, bo i tak muszę sobie wymyśleć co słyszę.
W swoim życiu wiele podróżował. Mimo, że nigdy nie był w USA, wie gdzie leży Nowy Jork czy Los Angeles. Potrafi też opisać, jak wyglądają zarysy wielu państw na mapie.
- Jako dziecko bardzo interesowałem się geografią. Zapamiętałem do dziś mapę Europy, świata. Kiedy jadę gdzieś np. autostradą, to wystarczy mi jakiś punkt odniesienia. Potem od czasu do czasu informacja, jakie mijamy większe miasto i zawsze wiem, gdzie jestem.
Wiele razy wprawił w zdumienie swojego asystenta, który woził go samochodem do Warszawy. Kiedy zdarzyło im się zabłądzić, niewidomy adwokat bezbłędnie wskazywał mu prawidłowy kierunek.
- Raz tylko miałem problem, kiedy powstała nowa obwodnica – śmieje się. – Ale jak już raz nią przejechałem, to już potem nie miałem z tym problemu.
W orientacji z pewnością pomaga mu fakt, że do dziś jest zapalonym szachistą. A w przeszłości odnosił spore sukcesy w szachach. Był dwukrotnym wicemistrzem Polski w tej dyscyplinie. Sport jest zresztą jego pasją. Codziennie stara się być na basenie, jeździ rowerem w tandemie, a w 2001 r. był nawet mistrzem Polski w jeździe na czas.
W wolnym czasie – od kiedy pojawiły się filmy z audiodeskrypcją (filmy dla niewidzących, podczas których zakłada się specjalne aparaty słuchowe-red.) – chodzi do kina.
- Ostatnio byłem na „Miasto 44” – mówi. – Na razie w Polsce jest jeszcze mało takich filmów. W Anglii ponad połowa filmów ma wersje dla niewidomych.
- Ludzie nie wykorzystują pańskiego kalectwa? Nikt pana nie oszukał np. przy wydawaniu reszty?
- Dwa razy. Ale raz na moją korzyść. Ale z reguły spotykam się z życzliwością.
Mecenas zna doskonale Lublin. W swojej wyobraźni ma zakodowany układ ulic. Kiedy odwoziłem go z kancelarii do domu kilkakrotnie mówił mi jak mam jechać. Kiedy zbliżaliśmy się do celu, usłyszałem:
- Tu na rondzie prosto.