Jurkowi alkohol towarzyszył od szkoły średniej
Najpierw pił dla szpanu. Nie chciał być gorszy od kolegów. Najpierw piwo, potem wino – ukradkiem w parku, na ławce, potem przyszła kolej na mocniejsze trunki. Na studiach to samo. Oblewanie zdanego egzaminu, oblanego, półmetek – okazji było co niemiara. Młody organizm szybko się regenerował. Po całonocnej imprezie, następnego dnia – wieczorem – mógł znowu sięgnąć po ulubiony trunek. Tak też było po ślubie. Nie wyobrażał sobie dnia bez wieczornego piwa. Żona w końcu zaczęła się buntować. Tłumaczenie miał zawsze takie same: „nie przesadzaj, piwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło”.
Był duszą towarzystwa. I często – jako jedyny – upijał się. Znajomi, przyjaciele, mieli wówczas z niego ubaw. Najmniej do śmiechu było jednak żonie. Kiedy znalazła w piwnicy ukryte butelki po piwie – wiedziała już, że jego picie stanowi dla niego problem.
Jednej nocy zbudził ją hałas. Z przerażeniem odkryła, że Jerzy ukradkiem wstał, żeby pociągnąć łyk wódki z butelki stojącej w barku. Nie czekała dłużej. Zmusiła go do wizyty u lekarza. Prywatnie. Stać ich było na to. Jerzy poszedł na wizytę potulny jak baranek. Ona razem z nim. Rodzinna terapia. Po kilku wizytach dostał lekarstwa. Bez picia wytrzymał kilka tygodni. Wrócił do nałogu. Kolejne wizyty u lekarza, kolejne leki. Bez efektu. Tym razem już się z tym nie krył. Pił przez tydzień. Wziął wolne. Stawał się coraz bardziej agresywny. Kiedy zabrakło w domu alkoholu, zaczął próbować „wynalazki”: perfumy, wodę kolońską, na koniec płyn do spryskiwaczy. Nie udało się go uratować. Od roku nie żyje.
Dla alkoholu gotowa była poświęcić rodzinę
Ewa z kolei ma dziś 40 lat. Wygląda na dużo więcej. Wykształcona, oczytana, inteligentna. Przez 15 lat była kilka razy na samym dnie. Pomogła jej rodzina.
- Nie piję od 3 lat – mówi. – Ale są dni, kiedy chce mi się wyć. Wtedy rzucam wszystko i dzwonię do mojego terapeuty. To pomaga. Alkoholikiem jest się do końca życia. I codziennie trzeba walczyć.
Ewa – kilka lat temu – dla alkoholu gotowa była poświęcić rodzinę. Na razie udało jej się wrócić do normalnego życia.
- Mój lekarz na początku sugerował mi, żebym unikała sytuacji, które kojarzą się z alkoholem – opowiada. – Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to trudne. Jak ktoś otwierał koło mnie puszkę coli, to już sam ten dźwięk kojarzył mi się z otwieranie puszki piwa. Wystarczy, że w markecie przejdziesz obok stoiska z alkoholem. Wraca wtedy pokusa. Nie da się ominąć tego tematu. Ile razy oglądałam jakiś fajny film czy program, a tu reklama – oczywiście uśmiechnięci, szczęśliwi piwosze.
Za namową mojego terapeuty, kiedy ktoś częstuje mnie alkoholem, mówię: dziękuję, nie piję, jestem alkoholikiem. To zamyka temat. Niektórzy robią wielkie oczy, są wyraźnie zakłopotani, inni przechodzą nad tym do porządku dziennego – aha, jesteś chora, ok, nie nalewam. Nie jest to łatwe przyznać się do choroby, ale jeden łapie np. astmę, inny raka, a ja zachorowałam na alkohol. Choroba jak choroba. Też wymaga terapii, leków. Nie kryję, że jak widzę, kiedy ktoś sączy sobie piwo, to coś mnie ściska. Ale wtedy powtarzam sobie, że to nie dla mnie. Ciężko jest. Wiem jedno: gdybym teraz wypiła piwo, to byłby to już mój kamień u szyi, z którym pewnie poszłabym na dno.
No co ty, Marek alkoholikiem??
Nikt w to nie chciał uwierzyć. Poza Marka żoną. Ale o jego chorobie dowiedziała się dopiero po kilku latach małżeństwa. – Na imprezach zazwyczaj nie pił – opowiada Marta, wdowa po Marku. – Mieliśmy mnóstwo znajomych i wszyscy wiedzieli, że jak impreza, to Markowi nie ma co nalewać, bo prowadzi samochód. Nawet początkowo się śmieli, że z niego abstynent, ale potem już nikt nie pytał, czemu unika wódki czy piwa.
Wcale nie unikał. Wcale się nie wzdrygał. Pił w ukryciu. Po powrocie z imprezy, kiedy Marta już mocno zasnęła. Ale o tym dowiedziała się dopiero wtedy, kiedy Marek już dawno przekroczył czerwoną linię.
-To musiało trwać kilka lat – wspomina Marta. – Ja rano leciałam o świcie do pracy, on miał w zasadzie nienormowany czas pracy, mógł leżeć i do południa. Niczego nie podejrzewałam. Zupełnie tez nie rozumiem, dlaczego to robił, dlaczego się chował, pił w ukryciu. Nigdy w życiu nie broniłam mu alkoholu.
W grę nie wchodziły tez małżeńskie problemy. Nie mieli wprawdzie dzieci, ale byli szczęśliwi. Wszystko razem robili, razem się dorabiali. Mieli duży, nowocześnie urządzony dom, niczego im nie brakowało.
Marek nie żyje od dwóch lat. Kiedy Marta wyjechała służbowo na kilka dni, zaczął pić od piątku wieczorem. Zaprzyjaźniona ekspedientka w pobliskim sklepie wygadała się, że tego dnia kupił całą siatkę alkoholu – wódka, koniaki, whisky. W domu była przed 23. Drzwi były otwarte. Marka znalazła z gabinecie. Radio było włączone, światło zapalone. On leżał na podłodze. Takiej dawki alkoholu, jaką miał we krwi, nie przeżyłby nikt. Pustych butelek nawet nie liczyła.
Straciła wszystko przez picie
Monika jako dziecko było oczkiem w głowie rodziców. Blondynka, piękne niebieskie oczy, rezolutna, rozpieszczona. Do czasu matury życie sielankowe – bez żadnych trosk, kłopotów. Odwlekała moment studiów. Chciała przez wakacje skosztować życia. To był jej plan, który zrealizowała z najlepszą przyjaciółką. Ruszyły w Polskę. Obie z zamożnych domów. Miały kasę. Tydzień w górach, potem morze. Zwiedzały, szalały na dyskotekach, poznały mnóstwo ludzi, imprezy do rana. Wszędzie alkohol. Codziennie i w dużych ilościach. Pierwszy raz urwał jej się film właśnie nad morzem. Beata, jej koleżanka zarządziła powrót. Zresztą kończyły im się już pieniądze.
Beata dość szybko wróciła do obowiązków, zaczęła przygotowywać się na studia. Wyszalała się, miała co wspominać, ale zaczęła tez myśleć o przyszłości.
Monika z kolei kontynuowała „wakacyjny plan”. Tuż przed świętami zmarł jej ojciec. Matka pogrążyła się w żałobie. Nie była w stanie zająć się już pełnoletnia córką, mimo że widziała, jak z dnia na dzień stacza się coraz niżej – zdarzało się, że tygodniami nie nocowała w domu, w końcu jak wróciła, to z mieszkania zaczęły ginąć różne rzeczy. Sprzedawała je, żeby mieć na alkohol.
Po roku wyszła za mąż. Za alkoholika. Wyprowadziła się na wieś. Najpierw urodziła syna, potem córkę. Z mężem pili niemal dzień w dzień. Dziećmi opiekował się ciotka. Mieszkała obok. W końcu ktoś z opieki socjalnej zareagował. Chłopczyk trafił do schroniska, a dziewczynka – miała wtedy roczek – do rodziny zastępczej. Do dzisiaj – a minęło już prawie 20 lat – nie ma z dziećmi kontaktu. Mąż już dawno nie żyje – serce nie wytrzymało. Ona sama nie ma bliższej rodziny, mama też już dawno zmarła.
- Nie cofnę już czasu – mówi ze smutkiem 41-letnia dziś Monika. Od kilku lat pije już tylko sporadycznie. Organizm nie jest już w stanie tolerować większych ilości alkoholu.
Czego pani najbardziej żałuje w życiu?
– Zdarza się, że śnią mi się moje dzieci, wracają jakieś wspomnienia, ale ja już chyba nie jestem zdolna do wyższych uczuć – mówi. – Przez większość swojego życia myślałem, że piję, bo lubiłam alkohol. Smakował mi. Dopiero po latach uświadomiłam sobie, że jestem od niego uzależniona.
Czy ja jestem uzależniony?
Według danych statystycznych w Polsce mamy ok. miliona alkoholików. Tych, o których wie Ministerstwo Zdrowia. Rocznie statystyczny Polak wypija 11,7 litra czystego alkoholu. Przynajmniej raz w miesiącu upija się co trzeci dorosły Polak. Alkohol pije ponad 60 proc. nastolatków w wieku 15 lat, a co piąty już co najmniej dwukrotnie doświadczył nietrzeźwości. To wyniki analiz przeprowadzonych w 52 państwach. My – pod względem ilości wypitego alkoholu - plasujemy się w tej stawce na 10 miejscu.
Jak rozpoznać, czy jesteśmy już na najlepszej drodze do uzależnienia? Jednym z typowych objawów – według specjalistów od leczenia uzależnień – jest tzw. klin. Człowiek nieuzależniony od alkoholu zazwyczaj następnego dnia – po wypiciu większej dawki alkoholu - wzdryga się na jego widok. Jest to jak najbardziej naturalny odruch organizmu. Podobnie jak zatrujemy się np. bigosem, to przez dłuższy czas na myśl o nim robi się nam niedobrze. W przypadku alkoholika – odwrotnie. Sięganie po tzw. klina powinno być jednym z pierwszych sygnałów ostrzegawczych.
Warto również zadać sobie pytanie, czy potrafimy na imprezie dobrze bawić się bez alkoholu. Jeśli przez cały wieczór siedzimy naburmuszeni i marzymy tylko o tym, żeby jak najszybciej wrócić z imprezy do domu (czytaj: wreszcie wypić w spokoju kilka piw), to możemy mieć już problem alkoholowy.
Z pewnością powinniśmy też wziąć sobie do serca uwagi najbliższych: jeśli w ostatnim czasie zdarzyło nam się od nich usłyszeć, że coś z tym naszym piciem jest nie tak, to znaczy że mogą mieć rację. W początkowej fazie choroby alkoholik najczęściej stwierdza oburzony: „coś ty, ja w każdej chwili mogę nie pić!”. Tak mu się niestety wydaje…