W latach 60. ub. w. większość meczów hokejowych odbywała się na naturalnych, zamarzniętych zbiornikach. Tak było też w Szwecji, gdzie tylko jeden klub miał lodowisko ze sztucznym lodem.
Zima 1959/60 była dość kapryśna. Temperatura oscylowała wokół zera stopni. Czasami tylko łapał mróz. Jeziora czy stawy były pokryte zazwyczaj zbyt cienką warstwą lodu, żeby rozgrywać na nich mecze hokejowe. Wiele spotkań przekładano na bliżej nieustalony termin. Wszystko zależało od aury.
W niedzielę, 3 stycznia 1960 roku miał się odbyć mecz pomiędzy gospodarzami Forsbacka IK a przyjezdnymi z klubu Köpings IS. Lokalne władze chciały przełożyć ten mecz ze względów bezpieczeństwa.
Na lodowisku, którym była jedna z zatok jeziora Storsjön (piąte co do wielkości jezioro w Szwecji) lód był zbyt cienki
Jego grubość wynosiła zaledwie 60 milimetrów, podczas gdy wówczas za bezpieczną normę uważano 90 milimetrów.
Do meczu jednak doszło. Kibice ze względu na swoje bezpieczeństwo obserwowali to spotkanie stojąc na brzegu. Nikt nie sądził, że zamiast sportowych emocji przyjdzie im oglądać dramatyczną walkę o życie hokeistów.
W pierwszej połowie nic nie wskazywało na nadchodzące piekło w lodowatej wodzie. Gospodarze prowadzili 3:2, a kibice bawili się znakomicie. W siódmej minucie drugiej połowy Forsbacka wywalczył rzut rożny i zarówno obrońcy, jak i napastnicy zgromadzili się przed bramką. Za dużo na małej przestrzeni, aby cienki lód mógł utrzymać taki ciężar.
Lód zaczął złowieszczo i głośno pękać. Fani na brzegu krzyczeli z przerażenia. Wielu zawodników wpadło do wody.
„Jedenastu zawodników – dziewięciu z Köping i dwóch z Forsbacka – znalazło się w lodowatej wodzie. Publiczność opisała, że kiedy pękł lód, rozległ się dźwięk przypominający grzmot” – tak opisywał to wydarzenie ówczesny regionalny dziennik „Arbetarbladet”.
Zaczęła się walka o życie. Hokeiści byli ubrani w ciepłe i dość grube stroje. Chłonęły wodę jak gąbka. Łyżwy na nogach też nie ułatwiały wyjścia z wody na lód
„Miałem szczęście, że przeżyłem. Także dzięki temu, że nie wpadłam w panikę. I nawet wtedy, gdy utknąłem w tonącej bramce” – tak po latach opowiadał Karl-Gunnar Ståhle, bramkarz Köping.
Idąca na dno bramka uwięziła go w siatce, w której zaplątała się także noga z łyżwą. Zachował jednak spokój.
„Wyciągnąłem nogę z siatki - mówił. - Jednak bramka ciągnęła mnie powoli na dno. Wtedy usłyszałem, jak mój kolega z drużyny krzyczy na mnie: Zanurz się i pływaj! Miałem szczęście, że go posłuchałem. Gdybym tego nie zrobił, skończyłbym pod lodem i utonął. Dopiero gdy dotarłem na brzeg, zdałem sobie sprawę, jak źle to się mogło skończyć”.
To on najdłużej, bo ponad pięć minut, walczył o życie. Pozostali gracze dopłynęli do krawędzi gigantycznej dziury, pomagając sobie nawzajem na twardym lodzie. Niektórym udało się to szybko, pod innymi lód znowu pękł i trzeba było próbować jeszcze raz. Wszyscy opowiadali potem, że czuli się, jakby ważyli kilkaset kilogramów. w przemoczonych strojach hokejowych.
Mecz został po jakimś czasie powtórzony, a gospodarze wygrali 6:1.
To dramatyczne spotkanie miało też swojego bohatera. To George Lundqvist, fotograf. To on, jako jeden z pierwszych pomagał zawodnikom uwięzionym w wodzie. Jedną rękę ich wyciągał, a drugą pstrykał zdjęcia. Za jednio z nich zgarnął potem fortunę. Zamieściło go na pierwszej stronie znane czasopismo Life.
Źródło:
https://www.idnes.cz/hokej/evropske-ligy/slavne-fotografie-proboreny-led-jezero-storsjon.A240403_154254_evropa_mama