Partner: Logo FacetXL.pl

- Był wielki, nie tylko z racji wzrostu. Natura nie poskąpiła mu też talentu i odporności psychicznej. Te cechy poparte pracowitością i wolą walki zaprowadziły go na szczyt. Przede wszystkim był jednak wspaniałym, ciepłym człowiekiem, a dla mnie oraz kilku innych kolegów i koleżanek przyjacielem, na którym zawsze można było polegać - mówi Wiesław Pawłat. - Tomek był skazany na tę dyscyplinę, miał ją po prostu w genach. Jego tata, Kazimierz Wójtowicz był siatkarzem, a potem trenerem. Grała także mama Bogumiła, której zresztą praktycznie nie znał, bo zmarła kiedy miał dwa lata. Siatkówkę uprawiał też jego młodszy brat Wojciech. Wychowywał się w samym sercu Lublina - przy ul. Królewskiej. Jak każdy chłopak próbował sił w różnych dyscyplinach i jestem przekonany, że z jego talentem w wielu z nich mógłby zrobić wielką karierę. Poszedł jednak w ślady rodziców i postawił na siatkówkę, a pierwsze kroki stawiał w MKS-ie Lublin. 

Mistrzostwo świata i olimpijskie złoto

Można powiedzieć, że jego kariera przebiegała modelowo. Szybko trafił do kadry narodowej juniorów i w 1971 roku zdobył z tą drużyną wicemistrzostwo Europy. Na jego talencie poznał się trener Hubert Wagner i błyskawicznie powołał Tomka do pierwszej reprezentacji. Był najmłodszy, ale szybko się w niej zaaklimatyzował. W tym czasie nieco starszy Ryszard Bosek był już w kadrze zadomowiony. - Stanowiliśmy zgraną grupę i Tomek świetnie się w nią wkomponował. Szybko stał się w kadrze takim niezbędnikiem jak nie przymierzając nóż i widelec. Tacy ludzie rodzą się raz na jakiś czas, tylko zupełnie nie wiadomo z jakich powodów - stwierdził w swoim stylu Bosek. 

Wkrótce reprezentacja zaczęła odnosić wielkie sukcesy. W 1974 roku Biało-Czerwoni wywalczyli w Meksyku mistrzostwo świata, a dwa lata później zdobyli w Montrealu olimpijskie złoto. W obu tych turniejach zasługi Tomka były nie do przecenienia. Ponadto z nim w składzie Polacy cztery razy stanęli na drugim stopniu podium mistrzostw Europy. Po złoto nie udało się im sięgnąć nigdy. - Czuję się nieco zatruty srebrem - mówił obdarzony świetnym poczuciem humoru Tomek. 

- Naturalnie kariera Tomasza nie była przez cały czas usłana różami - dodaje Wiesław Pawłat. - Po olimpijskim sukcesie upomniało się o niego wojsko. Legia Warszawa, którą objął trener Wagner postanowiła zbudować mocną drużynę, a jednym ze sposobów było wcielenie najlepszych siatkarzy do armii. Na tej liście znalazł się także Tomasz Wójtowicz. Nie chciał się jednak podporządkować temu nakazowi, choć to groziło poważnymi konsekwencjami. Oczywiście sportowymi, bo swój obywatelski obowiązek Tomek postanowił spełnić. Po otrzymaniu wezwania stawił się w lubelskiej jednostce przy al. Racławickich i tam odsłużył rok bez żadnych ulg.

Już w trakcie służby wojskowej trzecia wówczas w kraju Avia Świdnik, której był zawodnikiem praktycznie się rozpadła. Podczas powrotu z meczu z Płomieniem Milowice doszło do tragicznego wypadku, w którym zginęli dwaj zawodnicy - Zdzisław Pyc i Henryk Siennicki, a Tadeusz Skaliński został ciężko ranny. Pechowym kierowcą zastawy był drugi świdnicki złoty medalista olimpijski Lech Łasko, który został zatrzymany, a potem skazany na dwa lata więzienia. Ostatecznie jednak Wójtowicz wraz z ojcem i bratem znalazł się w Legii, ale już na zupełnie innych zasadach.

Ze stołecznym klubem w 1983 roku zdobył mistrzostwo Polski. Wkrótce po tym sukcesie rozpoczął nowy rozdział w życiu - włoski. Był on równie udany, bo w 1985 roku wywalczył z Santalem Parma Puchar Europy i Superpuchar. Podobnie jak to miało miejsce w Polsce był też wybierany najlepszym zawodnikiem ligi włoskiej. 

W kadrze narodowej Tomasz rozegrał 325 spotkań. Pożegnanie z kadrą było jednak bardzo smutne. - Podczas turnieju w Brazylii siatkarze otrzymali wiadomość, że na igrzyska olimpijskie do Los Angeles z przyczyn politycznych nie pojadą - wyjaśnia Pawłat. - Trener Wagner oznajmił, że drużyna ma wystąpić w konkurencyjnej imprezie na Kubie. Nadmienił też, że kto nie chce, nie musi tam jechać. Tomek - wówczas kapitan zespołu - był bardzo rozżalony tą decyzją i oświadczył, że on nie jedzie. Okazało się, że był jedyny i od razu został odesłany na trybuny. W reprezentacji już więcej nie zagrał. 

Dodać trzeba, że Tomasz cieszył się popularnością nie tylko nad Wisłą, ale także we Włoszech, Brazylii, a w Japonii fetowano go niczym gwiazdę rocka. Był nawet porównywany do superbohatera jednej z japońskich animacji - Gekkou Kamen, czyli charakterologicznego odpowiednika Batmana. 

Wielki mistrz uhonorowany

Po zakończeniu kariery na pewien czas rozstał się z siatkówką i rzucił się w wir interesów. M.in. wraz ze wspólniczką przez kilka lat prowadził na lubelskim Starym Mieście klimatyczną "Piwnicę po Fortuną", w której organizował spotkania z ludźmi kultury i sportu. Zapraszał na nie też kolegów ze złotej drużyny z jej kapitanem Edwardem Skorkiem na czele. Z przyczyn finansowych musiał jednak restaurację zamknąć. Miał również przygodę na planie filmowym. Zagrał w obrazie Andrzeja Jakimowskiego "Zmruż oczy", gdzie wcielił się w rolę ochroniarza-kierowcy. W roli głównej wystąpił Zbigniew Zamachowski. Po latach wrócił jednak do sportu, ale w zupełnie innym charakterze. W 2005 roku został komentatorem siatkówki w Polsacie Sport. 

- Wprawdzie "Legenda", jak go z racji osiągnięć nazywaliśmy, chwilowo od czynnej siatkówki się oddalił, ale jego dokonania zostały w pełni docenione - dodaje autor książki o Wójtowiczu. - W plebiscycie Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej został wybrany do elitarnego grona ośmiu najlepszych siatkarzy świata XX wieku. - Wygrywałem w swojej karierze różne klasyfikacje. Byłem najwszechstronniejszym zawodnikiem, najlepszym atakującym, blokującym wielu imprez, ale o tym, że tak wysoko zajdę, nawet nie śniłem - mówił po otrzymaniu wiadomości o tym wyróżnieniu.

W 2002 roku został uroczyście wprowadzony do Volleyball of Fame, czyli Panteonu Gwiazd Siatkówki, otrzymał stosowny sygnet, a jego popiersie z brązu stoi w amerykańskim Holyoke, światowej kolebce tej dyscypliny sportu. Z tym drugim wydarzeniem wiązały się pewne perturbacje. Otóż po przylocie Tomasz został zatrzymany na lotnisku w Bostonie z podejrzeniem o... terroryzm. Przeszukano mu bagaż, odpruto podszewkę od płaszcza, na części rozebrano też telefon komórkowy. Oczywiście po wyjaśnieniu sprawy, co trwało dość długo, został zwolniony, ale przeprosin się nie doczekał. - Wygląda na to, że wszyscy musimy być gotowi do poniesienia ofiar na ołtarzu walki ze światowym terroryzmem - mówił z rozbawieniem po latach, choć na lotnisku pewnie do śmiechu mu nie było. 

W Polsce też spadł na niego grad odznaczeń i wyróżnień. W lutym 2021 roku został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Otrzymał tytuł honorowego obywatela Lublina i Świdnika, Specjalnego Ambasadora Województwa Lubelskiego. Z kolei Międzynarodowa Federacja Piłki Siatkowej wyróżniła tego znakomitego sportowca Wielkim Srebrnym Krzyżem FIVB. Jego imię otrzymała też lubelska hala Globus. Natomiast w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na Sportowca 100-lecia"uplasował się na 11. miejscu. 

Powstała też Akademia Siatkówki Tomasza Wójtowicza, której prezesem jest jego syn Robert i Fundacja im. Tomasza Wójtowicza. - Celem naszej działalności jest uhonorowanie tego wybitnego zawodnika, a teraz także zachowanie po nim spuścizny - tłumaczy Paweł Markiewicz, prezes tej drugiej organizacji. - Przeprowadzamy wiele imprez, ale najważniejszą z nich jest międzynarodowy klubowy turniej siatkarski Bogdanka Volley Cup im. Tomasza Wójtowicza. Dodać trzeba, że było to marzenie pana Tomasza.

 

 

Do Lublina przyjeżdżają klasowe zespoły. Odbyły się już dwie edcje tej imprezy. Pierwszą znakomity siatkarz oglądał jeszcze z trybun. Podczas drugiej na scenie stała już jego fotografia i symboliczny pusty fotel. Najlepszy okazał się zespół Serie A Farmitalia Catania. W finale Włosi pokonali Bogdankę LUK Lublin, której Tomasz był przez wiele lat "twarzą". 

 

Walczył dzielnie, ale przciwnik był mocniejszy 

 

- Od grudnia 2019 Tomasz Wójtowicz rozgrywał najważniejszy mecz w swoim życiu. Walczył z ciężką chorobą - rakiem trzustki.

- Wiadomość o chorobie spadła na nas wszystkich jak grom z jasnego nieba - kończy Pawłat. - Przecież Tomek zawsze był okazem zdrowia. Byliśmy przekonani, że w tej zupełnie nowej dla niego sytuacji ten zaprawiony w ciężkich bojach urodzony zwycięzca teraz też sobie poradzi. Wprawdzie czekała go twarda pięciosetowa walka, ale on nie zamierzał odpuszczać. Wierzył, że przy wsparciu rodziny, a szególności żony Anny, lekarzy i przyjaciół tę partię też wygra. Wykazywał się wielkim hartem ducha i w pewnym momencie wydawało się, że najgorsze jest już za nim. Niestety, ten podstępny przeciwnik okazał się mocniejszy. Zmarł 24 października 2024 roku w wieku 69 lat. Mówi się, że czas leczy rany, ale mnie do tej pory trudno się z tym pogodzić - kończy Wiesław Pawłat. 

*Tomasz Wójtowicz był wychowankiem MKS-u Lublin. Występował też w AZS-ie Lublin, Avii Świdnik, Legii Warszawa, Edicuoghi Sassuolo, Santalu Parma, Ferrarze, Citta di Castello i Fryderyku Lublin. Mistrz Polski i Włoch. Z Santalem wywalczył Puchar Europy i Superpuchar (1985). Mistrz świata z Meksyku (1974), złoty medalista olimpijski z Montrealu (1976), czterokrotny wicemistrz Europy (1975, 1977, 1979, 1983), srebrny medalista ME juniorów (1971). 

 

 

 

 

Tagi:

siatkówka. Wójtowicz, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz