Wiele lat wcześniej pożegnał się oficjalnie z życiem wyczynowego koszykarza. 26 lutego 1977 r. lubelscy kibice oficjalnie i owacyjnie pożegnali wirtuoza parkietu, po tym jak kontuzja nogi (skutek wypadku motocyklowego) uniemożliwiła mu kontynuowanie kariery. Przed meczem z ŁKS-em, w końcówce przykrego dla Lublinianki sezonu (degradacja), ulubieniec lubelskiej publiczności otrzymał medal Mistrza Sportu. Bohater wieczoru zrewanżował się kwiatami swoim trenerom – reprezentacyjnemu i Stanisławowi Dzierżakowi – jego pierwszemu nauczycielowi basketu.
Wyśmienity sportowiec urodził się 14 marca 1946 r. w Lublinie. Do trenera Dzierżaka przyprowadził wysokiego młodzieńca Jerzy Plebanek, przypadkowo poznany rówieśnik, zachwycony warunkami fizycznymi Kasprzaka. Nowicjusz w klubie szybko łapał tajniki kosza i wkrótce z kolegami z Wieniawy został mistrzem Polski juniorów, z którymi w 1966 r. świętował awans do ekstraklasy (wtedy zwanej 1 ligą).
Na najwyższym szczeblu rozgrywkowym spędził dziesięć sezonów; wszystkie w barwach Lublinianki
Rozegrał 219 meczów, zdobył 4613 pkt, dających średnią ok. 21 pkt na mecz (a przypomnijmy – nie było wówczas rzutów za trzy punkty). Efekt świetnych występów to reprezentacyjne powołania. W „biało-czerwonych” barwach zaprezentował się 98 razy, zdobywając 461 pkt.
- Andrzeja Kasprzaka poznałem pod koniec 2010 r. – wspomina Mariusz Giezek, lubelski dziennikarz. – Akurat współorganizowałem jubileuszowy pięćdziesiąty plebiscyt Kuriera, podczas którego docenialiśmy m.in. plebiscytowe gwiazdy sprzed lat. Pana Andrzeja nie mogło zabraknąć w gronie laureatów, ale niektórzy w środowisku lubelskiego basketu przestrzegali mnie przed trudną rozmową, ponieważ wybitny snajper unikał rozgłosu, lubelską koszykówkę śledził z dystansu. O tym, że śledził, przekonałem się podczas pierwszego spotkania, na które szedłem z duszą na ramieniu (naszpikowany ostrzeżeniami i przestrogami). Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie odmienna. W mieszkaniu państwa Kasprzaków spędziłem kawałek popołudnia i nawet – ku mojemu totalnemu zaskoczeniu – mieliśmy przejść „na ty”. Przeszliśmy… połowicznie – nie miałem śmiałości nawet „wykrztusić”: cześć Andrzej, przy kolejnych spotkaniach, m.in. podczas plebiscytowej Gali, na której „Kasper” oczywiście stawił się z zadowoleniem.
Po debiutanckim sezonie 1966/67 Lublinianka utrzymała się w ekstraklasie, zajmując ostatnie bezpieczne miejsce (10/12 drużyn, Kasprzak w 22 meczach zdobył 274 pkt). W tamtej Lubliniance (i następnych edycjach) grali m.in. środkowy Waldemar Kozak (brązowy medalista mistrzostw Europy), skrzydłowi: Władysław Brzozowski i wspomniany Plebanek (obaj z reprezentacyjnymi występami), obiecujący rozgrywający (w przyszłości trzykrotny mistrz Polski z Wybrzeżem Gdańsk) Bogdan Lecyk.
Kolejne rozgrywki (1967/68) miały istotne znaczenie zarówno dla klubu, jak i dla Kasprzaka. Rozpoczynał się sezon przedolimpijski. „Wojskowi” znów osiągnęli cel, przesuwając się w tabeli o „oczko” wyżej. Lider zespołu też nie miał powodów do zmartwień. Zdobył 415 punktów w 22 meczach, co dało mu wysokie szóste miejsce na liście ligowych snajperów, a w konsekwencji awans do olimpijskiej ekipy wybierającej się do Meksyku. Radość lubelskich fanów kosza osłabiała degradacja Startu, lokalnego rywala Lublinianki. M.in. przez derbową porażkę w końcówce sezonu. Koszykarze z Wieniawy wygrali 71:68 po dogrywce.
Najskuteczniejszym graczem był Kasprzak, zdobywając 23 pkt. Legendarna sala kina „Koziołek”, gdzie rozgrywano mecze, zmieściła nadkomplet 1500 widzów
Start spadł z pierwszej ligi, a Kasprzak wyjechał za ocean. Trener Witold Zagórski znalazł miejsce dla lublinianina w olimpijskiej drużynie, która na igrzyskach w Meksyku zajęła wysokie szóste miejsce.
- Nie był zawodnikiem podstawowej piątki – dodaje Mariusz Giezek. – Konkurencja była duża. Na jego pozycji (choć grał na różnych) bezsprzecznie najlepszy był Mieczysław Łopatka, wtedy już zawodnik Śląska Wrocław. To były jego trzecie igrzyska, miał już trzy medale mistrzostw Europy, był królem strzelców mistrzostw świata. Było z kim rywalizować, ale i od kogo się uczyć. Kasprzak najdłużej zagrałe przeciw Włochom. Oni mocno nastawili się na pilnowanie Mietka i zaczęli wysoko prowadzić. Trener Zagórski zaczął szukać rozwiązań, wprowadził go na parkiet właśnie za Łopatkę. Szło mu całkiem nieźle, zdobył pięć punktów i po przerwie znów wyszedł w podstawowym składzie. Ale tym razem szło słabiej. W końcu zmienił go Bohdan Likszo z Wisły Kraków). I miał dobry dzień. W dużym stopniu dzięki niemu Polska wygrała to spotkanie. Szóste miejsce było sukcesem, chociaż wcześniej nasza reprezentacja należała do europejskiej czołówki, zdobywała medale. Przeciwnicy byli mocniejsi, z ZSRR przegraliśmy bardzo wysoko, ale oni na czterech wcześniejszych olimpiadach grali w finale. I zawsze przegrywali z USA. A w Meksyku odpadli w półfinale, chyba jednym punktem przegrali z Jugosławią.
Na igrzyskach 22-letni Kasprzak punktował jeszcze w meczach z Brazylią i Maroko, a po powrocie do kraju rozpoczął ponowne punktowanie na parkietach ekstraklasy. Przez cztery kolejne sezony należał do ścisłej czołówki ligowych strzelców. Z roku na rok gruntował swą pozycję w kadrze. Na igrzyska w Monachium jechał jako zawodnik podstawowej piątki. Na otwarcie zawodów rzucił 20 pkt. Filipinom. W spacerku z Senegalem zrobił swoje i przez większość meczu odpoczywał. Z przyszłymi mistrzami igrzysk - ZSRR i Jugosłowianami nasi nie mieli większych szans. Włosi zrewanżowali się Polakom za porażkę sprzed czterech lat.
- O tym, że nie weszliśmy do finałowej ósemki zdecydowały mecze z Portoryko i Niemcami – kontynuował przed laty olimpijskie wspomnienia. – Oba przegraliśmy dwoma punktami. Pozostała gra o miejsca 9-16. Wygraliśmy z Hiszpanią, przegraliśmy z Australią i zakończyło się na dziesiątym miejscu. Jechaliśmy po coś więcej…
Po powrocie z igrzysk Kasprzak podtrzymał wysoką dyspozycję w lidze
W poolimpijskim sezonie 1972/73 Lublinianka uplasowała się na szóstym miejscu, najwyższym w historii klubu. Niestety – sezon 1975/76 to leczenie kontuzji nogi i próba powrotu na parkiet w końcówce sezonu. Próba nieudana – skromny udział w dwóch meczach okazał się werdyktem: dalej grać się nie da. Bez Kasprzaka w kolejnym sezonie Lublinianka pożegnała się z 1 ligą, a wkrótce sekcja zniknęła z koszykarskiej polskiej mapy.
W latach osiemdziesiątych zainaugurowano w Lublinie niezwykle popularne przez lata rozgrywki amatorskie, organizowane przez TKKF i Sztandar Ludu. Skutki kontuzji nie pozwoliły Kasprzakowi na regularną grę, ale sporadycznie ulegał namowom kolegów. Kiedyś w tej lidze zagrał przeciw Bruno O’Ya, łotewskiemu reprezentantowi ZSRR, pracującemu w Lublinie w Teatrze im. Osterwy (był aktorem). Po konfrontacji obu dżentelmenów nieznający wcześniej Kasprzaka Łotysz podsumował występ rywala dwoma słowami: wielka gracza!