W jaki sposób dowiedział się pan, że syn będzie sędzią podczas finału?
- Dostałem od Tomka SMS-a. W czwartek odbyło się spotkanie, podczas którego Pierluigi Colina podał obsadę dwóch najważniejszych meczów, czyli finału oraz spotkania o trzecie miejsce. Byłem pierwszym, który dowiedział się, kto będzie arbitrem. Po chwili powiadomiłem rodzinę Szymona Marciniaka.
Jak brzmiała wiadomość od Tomka?
- „Mamy to”, wielka biało-czerwona flaga i kciuk do góry.
Wiedział pan o co chodzi?
- Oczywiście. Wyczekiwaliśmy wiadomości. Od tygodnia wisiało to w powietrzu. O ile wcześniej można było mocno zastanawiać się, czy jest na to szansa, w ostatnich dniach pojawiła się nadzieja, iż to właśnie Polacy, w tym mój syn będą prowadzić finał.
Na naszych oczach pisze się piękna historia...
- Dokładnie. To chyba rekord Guinessa i FIFA. Ojciec był asystentem podczas najważniejszego meczu mistrzostw, a po 32 latach syn. Ja byłem rozjemcą spotkania Argentyny z Diego Maradoną na czele, a Tomek będzie podejmował decyzje podczas boju Albicelestes z Lionelem Messim w roli głównej. Co więcej, podczas mistrzostw sędziowałem mecz otwarcia, podobnie jak syn, który był sędzią VAR-u. Piękna historia.
Żeby sędziować finał trzeba naprawdę umieć to robić...
- Oczywiście. W moich czasach było nieco łatwiej. Teraz? Szalenie trudno. Wiem, że synowi było trudniej dostać się do wielkiego finału niż mnie. Cieszę się, że Polacy będą arbitrami.
Oby się udało...
- Najważniejsze, by sędziowie, w tym syn zeszli z boiska niezauważeni. Liczę, że wszyscy będą zachwycać sie grą obu reprezenacji, a nie rozważać i rozstrzygać podjęte decyzje przez pana z gwizdkiem i tych z chorągiewkami.
32 lata temu był pan asystentem podczas finału. W jakich okolicznościach dowiedział się pan o nominacji?
- To było wielkie zaskoczenie. Dowiedziałem się dzień przed meczem. Po meczu półfinałowym, który miałem przyjemność sędziować, rzuciłem sprzęt w kąt. Nie oczekiwałem i nie sądziłem, że będzie dane mi posędziować jeszcze jeden mecz. Teraz nasi chłopcy byli stawiani wśród faworytów. W moim przypadku było zupełnie inaczej. Musiałem wziąć się za upranie koszulki, spodenek oraz getrów, by nie wyjść w brudnym stroju. Miałem za sobą ćwierćfinał, później półfinał. Dostałem nieoczekiwany prezent i jeszcze raz mogłem przebrać się w strój i ruszyć na murawę.
Pozostały jakieś pamiątki?
- Zabrałem ze sobą piłkę meczową, rezerwową. W kolekcji pozostały koszulki obu drużyn, proporczyk, który otrzymałem od prezydenta FIFA.
Wielkokrotnie śledzi pan spotkania z udziałem syna. Ogląda pan mecz, Tomka, a może Tomka podczas meczu? A jeszcze inaczej? Mecz z udziałem syna?
- Oglądam mecz i Tomka, ale równie mogę powiedzieć, że śledzę syna i spotkanie. Wychwytuję jego drobne usterki, których nie widzi kibic. Chodzi o ustawienie, technikę sygnalizacji.
Jak było z początkami syna. Zapisał go pan na kurs sędziowski?
- W żadnym wypadku. Nie miałem pojędzia, że Tomek chce zostać arbitrem. Dowiedziałem się o tym dopiero od kolegów, którzy byli wykładowcami podczas kursu.
Ale było to miłe?
- Tak często bywa. Przecież mamy przykłady wielu aktorów, którzy przejmują role z ojca na syna, itd... Na początku bałem się, czy mu się powiedzie. Wiem, że do wielkiego świata piłki przebijają się tylko nieliczni. Ciepliwością, systematyczną pracą doszedł do tego. Oczywiście ze swoimi kolegami.
Czuje się pan spełniony w kwestii sędziowania?
- Teraz już tak. Teraz mogę spokojnie usiąść na kanapie i dożywać żywota. Zostałem zastąpiony perfekcyjnie, bo finał posędziuje czwórka Polaków. 32 lata byłem tylko jeden.
Pan sędziował, syn to robi, a kolejne pokolenie?
- Tomek ma córeczkę. Zajmuje się tańcem. Niech tak zostanie.
A może zostanie sędziną?
- Wystarczy dwóch arbitrów w rodzinie Listkiewiczów. Co za dużo to nie zdrowo.