- Chyba za wysoko ustawiłem poprzeczkę w swoim życiu – mówi nasz rozmówca. - Za szybko chciałem do wszystkiego dojść – dom, praca, kariera. Już teraz sobie żyły wypruwam i ledwo daję radę z tym wszystkim. Już mam problemy ze snem.
W Lublinie nie miał szans na dobrą pracę. Po studiach został w Warszawie. Nawet jak opłacił mieszkanie, rachunki, to i tak zostawało mu trzy razy tyle, ile zarobiłby w rodzinnym mieście mieszkając z rodzicami i nie wydając praktycznie grosza na życie.
- W Warszawie od razu stanąłem na nogi – mówi. - Co jakiś czas podwyżka, premia, awans. Nie musiałem szukać pracy za granicą, jak wielu moich znajomych. Miałem od początku z górki.
Wkrótce ożenił się z Magdą. Znali się jeszcze ze szkoły średniej. Już na studiach zamieszkali razem. Po ślubie zrobili to, co wielu ich znajomych: wzięli kredyt, kupili działkę pod Warszawą i zbudowali dom. Z ich zdolnością kredytową nie mieli najmniejszych problemów z dostaniem pożyczki. Obydwoje bardzo dobrze zarabiają.
- Ja zajmuję się logistyką w dużej, międzynarodowej firmie, a Magda jest w kancelarii prawnej – mówi Adam. - W pracy to w zasadzie jesteśmy na okrągło. Jak nie w firmie, to z telefonem przy uchu albo przed ekranem laptopa. Dziećmi zajmują się często dziadkowie. Dobrze, że z Lublina można dojechać do nas już w półtorej godziny. Bez ich pomocy byłoby nam naprawdę ciężko to ogarnąć.
Adam z Magdą nie mają żadnych oszczędności. Wszystko wydają na bieżąco. Utrzymanie kredytu, dwóch samochodów, przedszkole plus codzienne wydatki na życie – i po obydwu pensjach nie ma śladu. Ojciec Adama wciąż nie może się nadziwić, jak oni to robią, że przy takich zarobkach nie potrafią nic odłożyć na czarną godzinę.
- Spełniamy swoje zachcianki – mówi Adam. - Jak nam się coś podoba, to po prostu kupujemy, nie zastanawiając się, czy akurat automatyczna kosiarka jest w danej chwili niezbędna czy nie. Ale kupiliśmy. Tak jak i Magda zaparła się, żeby w tym roku zrobić na tarasie ogród zimowy. Na boczne oszklone ściany z aluminium wydaliśmy ponad 50 tys. zł. Musieliśmy wziąć nieco debetu. Jakoś tam się spłaci.
To nie tylko pieniądze jednak spędzają Adamowi sen z oczu. Coraz częściej łapie się też na tym, że poza pracą na nic innego nie mają z Magdą czasu.
- Nie mam jeszcze czterdziestu lat, a czasami po prostu jestem tak zmęczony i fizycznie, i psychicznie, że rano ciężko mi wstać z łóżka – przyznaje. - Cierpią też na tym nasze dzieci. Wieczorem zamiast pobawić się z nimi, pogadać, czy gdzieś nawet wyjść na spacer, to włączamy im jakąś bajkę albo pozwalamy posiedzieć przed komputerem, a w tym czasie mamy trochę czasu dla siebie. Ale to nie jest dobre rozwiązanie. Z jednej strony cieszę się, że stać nas na kolację w dobrej restauracji, urlop z dziećmi w wypasionym hotelu czy nawet naukę angielskiego dla nich w renomowanej szkole. Z drugiej jednak strony marzy mi się chociaż odrobina wytchnienia. Boję się, że za parę lat nie będę miał już ani siły, ani ochoty żeby coś z tego życia skorzystać. Czasami zastanawiam się, co będzie, jeśli dojdę do takiej ściany bezsilności, kiedy ani do przodu, ani do tyłu. Przecież wystarczy, że jedno z nas – odpukać – straci pracę albo będą jakieś zawirowania na świecie, kiedy te wszystkie raty kredytów, spłat debetów podskoczą jak ostatnio i to mnie dołuje. Staram się nad tym nie zastanawiać, ale też nie ukrywam, że nie mam takiego poczucia bezpieczeństwa jak na początku, kiedy zaczynaliśmy pracę. Magda jest chyba bardziej odporna ode mnie, bo ciągle powtarza, że zawsze możemy sprzedać dom, spłacić kredyt i zacząć wszystko od nowa. A to by znaczyło, że te wszystkie lata naszej pracy poszły na darmo. I mam wtedy mętlik w głowie.
Co na to psycholog?
- Mamy tu klasyczny przykład pułapki przesycenia - mówi dr Małgorzata Sitarczyk, psycholog i biegła sądowa z Lublina. - Polega to na tym, że najpierw zaspokajamy jak najszybciej nasze potrzeby, a kiedy już je zaspokoimy i to w dodatku na kredyt, to zastanawiamy się na ich kosztami. To jest odwrócenie tego, co jest realne na co dzień w życiu. Ten młody człowiek, który w tej chwili doświadcza tego przesycenia, żyje zupełnie inaczej jak jego rodzice. On nie wspina się w swoim życiu powoli po schodach, tylko wsiadł od razu do kolejki linowej, która zawiozła go na skróty na sam szczyt. I co tam zobaczył? Że z takiego szczytu, z debetem i kredytem na koncie można bardzo łatwo spaść. Ta pułapka przesycenia czyha przede wszystkim na takich młodych, niecierpliwych ludzi, którzy nie chcą tak jak ich rodzice czekać na spełnienie swoich potrzeb. Chcą mieć wszystko jak najszybciej, bez względu na koszty. I z tą przysłowiową furą, skórą i komórą – stojąc na tym szczycie szklanej góry – zastanawiają się, co mogą jeszcze mieć, żeby poczuć się bezpiecznie. Odpowiedź brzmi: nic. To bezpieczeństwie, tak jak w przypadku tego pana, zależy od spłaty kredytu. Bezpieczeństwa nie da się kupić. Pan Adam jest na skraju bankructwa. Owszem, ma pieniądze, nie ma problemu ze spłatą, ale stoi na krawędzi bankructwa psychicznego. Tak jak wielu innych. On już teraz, w wieku 39 lat dostrzega niebezpieczeństwo czyhające na niego. Obawia się, co będzie jak raty kredyty wzrosną, on, albo żona straci pracę. Wtedy ta szklana góra, na szczycie której się znalazł, po prostu może pęknąć. Wielu młodym ludziom – a znam to z mojej praktyki psychologicznej – brakuje racjonalnego podejścia do życia. Brakuje im pewnej pokory do zaspokajania własnych potrzeb. Życie na kredyt to droga na skróty, która może okazać się ślepą uliczką. Decydując się na nią, musimy mieć świadomość, że przez wiele lat będziemy zmuszeni żyć na warunkach narzuconych przez bank, a nie według własnych zasad. A z tym wiążą się m.in. lęki egzystencjonalne, obciążenie psychiczne, presja, stres. Nie chcę przez to powiedzieć, że kredyt jest jakimś diabelskim wynalazkiem, bo to jest przecież normalny i powszechny mechanizm finansowy, ale musimy mieć świadomość, z czym to się wiąże. Pan Adam zaspokoił szybko swoje potrzeby na kredyt, ale każde teraz chociażby krzywe spojrzenie szefa, może wywoływać u niego lęk. Bo a nuż myśli go zwolnić? A kredyt ma spłacać do emerytury...