Początek tej historii, jak z najgorszych ludzkich koszmarów, miał miejsce, gdy Mateusz J. uwięził Małgorzatę w ciemnej komórce na terenie rodzinnego gospodarstwa. Przez blisko sześć lat był jej oprawcą – bił, gwałcił, pozbawił światła dziennego i podstawowej godności. O dramacie, który rozegrał się za zamkniętymi drzwiami, świat dowiedział się dopiero, gdy Małgorzata, zmuszona okrutnym bólem, zdecydowała się wyjawić lekarzom w szpitalu w Głogowie prawdę o swoim cierpieniu.
Wstrząsające wydarzenia z Gaików wywołały lawinę pytań o to, jak mogło dojść do tak długotrwałego znęcania się bez reakcji otoczenia. W rozmowie z Onetem ojciec Mateusza J. wyraził szok i niedowierzanie. Nie potrafi zrozumieć, jak syn, który wydawał się spędzać dni w domowym zaciszu, mógł być zdolny do takiego okrucieństwa.
Ojciec opowiada nam, że Mateusz całe dnie spędzał z nimi w domu. Z nimi jadł posiłki, kosił trawę w ogrodzie, jak trzeba, zawiózł ich do lekarza. Bo najbardziej to lubi jeździć swoim samochodem. — Chciał się nająć w firmie jako kierowca, ale mu powiedzieli, że za krótko ma prawo jazdy, bo to miał na Zachód jeździć i go nie przyjęli — opowiada ojciec oprawcy.
Gdy pytamy, z czego żył, odpowiada, że wydzielał mu co miesiąc ze swojej renty 300 zł. Że to mu wystarczało.
- Policja przyszła, mnie i żonie kazali siedzieć w środku domu, nie wychodzić. Żona pytała, o co chodzi, ale nic nie powiedzieli. I go zabrali – odpowiada mężczyzna. Chwilę się zamyśla i zalewa łzami. — Boję się, że go nigdy już nie zobaczę, bo jak ja się stąd ruszę... — mówi z zaciśniętym gardłem.