Partner: Logo FacetXL.pl

Marek z żoną już wiosną planował ten wyjazd. Po raz pierwszy od kilku lat mieli go spędzić razem z dziećmi: dwójką nastolatków i 5-letnią córką. Nie wszystko jednak poszło tak, jak sobie wyobrażali.

- Do tej pory nie mogliśmy za często spędzać razem wakacji – przyznaje Marek. - Albo nie miałem w lecie urlopu, albo żona. Zawsze coś stało na przeszkodzie. Dzieci też miały jakieś obozy i kolonie. Syn trenuje siatkówkę, a córka tańczy w zespole i ciężko nam się było gdziekolwiek razem wybrać.

W tym roku miało być inaczej. Wynajęli apartament w Międzyzdrojach na pięć dni, potem kolejne pięć mieli spędzić na Helu. Wszystko było dograne, zapłacone, ustalone. Nic, tylko wypoczywać.

Marek przyznaje, że w domu rzadko udaje im się być razem. Obydwoje pracują na zmiany. On jest kierownikiem w dużej hurtowni, żona pracuje w szpitalnym laboratorium, do tego dorabia jeszcze w prywatnej klinice. W domu się mijają. Czasami są wszyscy podczas niedzielnego obiadu – chyba, że dzieci mają zawody lub występy, a rodzice wolne. A nie zawsze tak jest.

- Wiem, że dzieci są w takim okresie, że się buntują, wiele rzeczy negują, są krnąbrne i roszczeniowe, ale nie sądziłem, że na tym wyjeździe dadzą nam aż tak popalić – przyznaje nasz rozmówca. - Najgorsze, że ta nerwowa atmosfera i nam się udzieliła. Razem z żoną też się kłóciliśmy.

 


Zaczęło się już pierwszego dnia – w samochodzie. Żadne z dzieci nie chciało siedzieć na środku

 


Ustalili, że będą się co jakiś czas zmieniać. Ale i tak było przy tym wiele płaczu, nerwów, krzyków. Udało się jednak jakoś załagodzić ten spór. Gorzej było jednak po przyjeździe. Maciek i Kasia pokłócili się przy wybieraniu pokoju. Omal się nie pobili. Każde z nich chciało ten sam pokój. Maja, najmłodsza, też wtrąciła swoje trzy grosze, bo w ostatniej chwili stwierdziła, że wcale jej się nie podoba spanie w jednym pokoju z rodzicami. Też zaczęła się dąsać.

- Jakoś daliśmy radę ich pogodzić – mówi Marek. - Ale kolejne dni były jeszcze gorsze. Kłótnia o wszystko: kto ma siedzieć w jakim miejscu przy stole, a dlaczego nie można włączyć telewizora, a to gorąco, a to zimno. I tak niemal codziennie.

 


Najgorsze były jednak wspólne spacery na plażę, szukanie miejsca do leżakowania, a na koniec obiad w restauracji czy barze

 


- Nigdzie im się nie podobało – mówi Marek. - Najgorsze, że i Maja zaczęła kaprysić i narzekać na wszystko. Naśladowała starsze rodzeństwo. Zazwyczaj nie było z nią najmniejszych kłopotów.

Marek przyznaje, że były momenty, kiedy z trudem panował nad sobą.

- Najbardziej mnie irytowało to, że nasze dzieci nie rozstawały się ze swoimi smartfonami – mówi. - Wiem, że to jest dzisiaj powszechny obrazek, ale one nawet do wody wchodziły z aparatami, żeby sprawdzić, czy ktoś nowy może polubił ich ostatnie zdjęcie na portalu. Tak samo w restauracji. Jakby mogli, to jedliby nie odrywając wzroku od ekranu. Ale z Basią im to wyperswadowaliśmy. Telefony przy stole miały być schowane. Ale jak wyszliśmy z restauracji, to „nadrabiały” stracony czas. Tak, jakby przez tą godzinę ominęły ich dwie rewolucje i lądowanie Marsjan.

Razem z żoną próbowali im tak zorganizować czas, żeby było i leżakowanie, i kąpiel i inne atrakcje – zwiedzanie, spacer, nawet kino letnie. Zazwyczaj było wzruszenie ramionami i ziewanie z nudów. Nic dzieciom nie pasowało.

- Na każdym kroku narzekanie i marudzenie – podkreśla Marek. - W końcu i nam z żoną się to udzieliło. Sami zaczęliśmy się kłócić. W końcu doszliśmy do wniosku, że nie będziemy psuć sobie wakacji.

Nie udało się. Za którymś razem pokłócili się wszyscy. Poszło o kolację. Przez pół godziny dzieci nie mogły się zdecydować, jaki lokal wybrać. Albo za głośno, albo wystrój nie taki. Kiedy już usiedli przy stoliku, zaczęły się narzekania na wybór dań.

- Nagle Kasia sobie przypomniała, że jednak miałaby ochotę na naleśniki z jagodami, a Maciek zjadłby sushi. I że w tej knajpie to oni na pewno nic nie zjedzą. W poprzedniej były naleśniki, mijaliśmy też lokal z sushi. Żadne oczywiście się nie zająknęło, że mają na to ochotę.

I się zaczęło. Marek w końcu się zbuntował. Stwierdził, że on ma ochotę na makaron z krewetkami i się nigdzie już nie rusza.

- Wszyscy się na mnie naburmuszyli – mówi. - Nawet żona. Miała ochotę na coś innego, ale nie wiedziała na co. Zamówiła jedynie kawę. I przez cały czas nikt do nikogo się nie odzywał. Po drodze dzieci kupiły sobie hot-dogi w sklepie. Chyba na znak protestu – nie wiem tylko przeciwko czemu, bo w drodze powrotnej mijaliśmy kolejne knajpy, gdzie były i naleśniki i sushi…

 


Jedyne, co udało im się razem wspólnie zrobić bez dąsów i kłótni, to finał siatkówki na igrzyskach, który obejrzeli wspólnie w pubie

 


- Szkoda, że to było dwa dni przed naszym wyjazdem – przyznaje Marek. - Wszyscy przed meczem pomalowaliśmy twarze na biało-czerwono, kupiliśmy trąbki, szaliki. Było naprawdę super, szkoda tylko, że nie udało się wygrać, ale i tak po każdym udanym zagraniu skakaliśmy z radości. Następnego dnia i cały powrót wyglądał już jednak zupełnie inaczej. Nie było już okazywania nudy, gniewania się i strojenia min. Ale to były tylko dwa fajne dni na tym wyjeździe. Trochę mało.

Marek Kasperski, psycholog i psychoterapeuta z Lublina zwraca uwagę, że podobne sytuacje jak u naszego bohatera zdarzają się bardzo często. Zwłaszcza tam, gdzie wszyscy członkowie rodziny znajdują się nagle w nowej, nieznanej sytuacji.

- Tak było m.in. podczas pandemii – mówi. - Izolacja, kwarantanna spowodowała, że całe rodziny zostały nagle zamknięte w czterech ścianach. Dzieci, rodzice przez całą dobę razem. Dla wielu była to zupełnie nowa sytuacja, w jakiej się znaleźli. Niektórzy rodzice – ci najbardziej zapracowani, rzadko mający czas dla rodziny – nagle „odkryli”, że w domu jest np. trójka dzieciaków. Mówię to oczywiście żartobliwie, ale byli tacy, dla których było to rzeczywiście coś nowego. Bo to nie to samo, co rutynowe pytanie „lekcje odrobione?” czy „ręce umyte?”, ale kontakt przed całą dobę, dzień czy tydzień. To rozmowy, czasami zdumienie, że nasz dzieciak jest już tak duży i rozsądny, czego do tej pory nie zauważaliśmy, bo niby kiedy? Wielu rodziców widzi swoje pociechy zaledwie przez kilka godzin, jak wraca wieczorem po pracy. Nie ma wtedy czasu właśnie na rozmowę, przytulenie, bo trzeba w domu posprzątać, ugotować ewentualnie coś na następny dzień i pora spać. I tak mija dzień za dniem, kiedy dzieci rosną, rozwijają się, przeżywają swoje problemy, ale to jest życie gdzieś obok życia rodziców. Czasami te ich „życia” się przecinają. Tak jak w przypadku takiego wspólnego wakacyjnego wyjazdu, jak u pana Marka. I okazuje się, że na takim wyjeździe wszyscy się nudzą. Rodzice mają pretensje do dzieci, że marudzą, kapryszą, nie doceniają ich starań, a dzieci z kolei są czasami nieufne, że nagle się nimi ktoś „nadmiernie” interesuje i mogą się buntować, bo mają prawo sądzić, że po powrocie do domu, znów to „zainteresowanie” rodziców ograniczy się o zdawkowe pytanie o lekcje czy umyte ręce. W przypadku pana Marka widziałbym jednak ogromną szansę, żeby to zmienić. To wspólne kibicowanie pokazało, że może być inaczej i powinni to wykorzystać. Myślę, że już teraz powinni pomyśleć o wyjeździe na jakiś mecz. Nawet na weekend. To na pewno ich jeszcze bardziej zbliży do siebie i nie będzie nudy. Powinni to wykorzystać. I koniecznie znaleźć też taki lokal, gdzie będą i naleśniki, i sushi...

Tagi:

wczasy,  urlop,  dzieci,  kłótnia, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz