Rozmowa z medycznymi klownami z Fundacji Czerwone Noski
Czy trudno jest wywołać uśmiech u dziecka, które cierpi lub boi się?
Michał Brańka: - To jest bardziej złożony problem. W pracy klownów medycznych nie zawsze chodzi o uśmiech: często wystarczająca jest obecność lub odwrócenie uwagi od tego, co bolesne i nieprzyjemne. Nasza praca nie polega jedynie na rozśmieszaniu. To wsparcie emocjonalne. Trzymając się jednak uśmiechu - z pewnością za każdym razem wzbudzenie go u cierpiącego dziecka stanowi wyzwanie.
Pani pierwsze wrażenie po przekroczeniu drzwi dziecięcego oddziału onkologicznego. Bolało?
Anna Wojtkowiak-Williams: Pierwszy raz na oddziale onkologicznym byłam w USA. To bolało. Jednocześnie widziałam w oczach dzieci iskierkę kiedy słyszeli, że zbliżają się klowni przy dźwiękach granej na żywo muzyki i jak chętnie wchodzili w komediowe sytuacje i to rozjaśnienie zrobiło na mnie największe wrażenie. Ta zmiana energii, którą mogłam widzieć, energia życia, witalności, zabawy i niepohamowanego śmiechu! I wtedy bolało już mniej, bo "tu i teraz" działy się tak piękne momenty, których wyjątkowość można było wyczytać z twarzy rodziców, którzy czasem widzieli swoje dziecko śmiejące się wniebogłosy pierwszy raz od tygodni, a nawet miesięcy.
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Działam w Czerwonych Noskach jako klown medyczny od 2012 roku, a jednak kiedy wchodzę na ciężkie oddziały jak transplantologia, onkologia czy do Kliniki Budziki, gdzie przebywają dzieci w śpiączce, to nadal mnie to dotyka i boli. Tylko nauczyłam się sobie z tym radzić. Kiedy 12 lat temu zaczynałam tę pracę, to pamiętam jak Gary Edwards – nasz nauczyciel, klown, muzyk i coach powiedział, że zaczynając pracę jako klown medyczny widzimy przede wszystkim chorobę, a dopiero po chwili malutkie dziecko, ale po pewnym czasie te proporcje odwracają się i przede wszystkim widzimy dziecko, jego wyobraźnię i potrzebę zabawy, a gdzieś dużo dalej chorobę. Ogromne znaczenie ma tu bardzo dobre przygotowanie do działania artystycznego w szpitalu. Nie wysyłamy na Mount Everest kogoś, kto opanował jedynie ściankę wspinaczkową na placu zabaw. Do tego potrzebny jest długi, profesjonalny trening. I tu jest tak samo. Dodatkowo Fundacja Czerwone Noski zapewnia nam regularne superwizje z psychologami. Zdarza mi się poprosić o takie spotkanie po pracy na bloku operacyjnym Centrum Zdrowia Dziecka. To największy blok operacyjny w Polsce. Spotykam tu dzieci, których buzie mówią więcej o przebytym cierpieniu i przedwczesnej dojrzałości niż twarze wielu dorosłych.
Czy dzieci mówią o śmierci? Pytają o to?
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Kilka lat temu w Klinice Budzik, byłam z wizytą u 16-letniej Magdy. Wiedzieliśmy, że lubi muzykę rockową, więc często robiliśmy wspólnie improwizowane koncerty. Magda najchętniej grała na shakerze-grzechotce lub na gumowym prosiaku. Pamiętam, że pewnego dnia przywitaliśmy ją jako prawdziwą gwiazdę muzyczną. Podaliśmy jej szczotkę, która grała rolę mikrofonu i przeprowadzaliśmy wywiad z gwiazdą. „Jak się czujesz i co chciałabyś dziś powiedzieć swoim fanom? – zapytałam jako doktor Eugenia Pluj. Magda powiedziała z trudem łącząc słowa – „Chciałabym wam coś opowiedzieć. Jechałam pociągiem gdzieś bardzo, bardzo daleko i bardzo długo. Nie wiem dokąd. Był spokój i było pięknie, ale nie chciałam tam jechać. Nagle mężczyzna wszedł do mojego przedziału i powiedział – wysiadaj! Wysiadaj teraz! – to był pociąg w jedną stronę. I ja teraz jestem tu z wami tylko dlatego że on wszedł i kazał mi wysiąść”. Pamiętam, że poczułam przeszywający mnie wtedy dreszcz. Stałam tam patrząc na Magdę i nie mogłam wydusić słowa. Wiedziałam, że mówi o chwilowej śmierci, której doświadczyła na skutek urazu głowy i ciężkiego niedotlenienia mózgu.
Michał Brańka: - Jakiś czas temu duet naszych artystów odwiedzał oddział hematologiczny szpitala w Zabrzu. Był tam 10-letni Staś w zaawansowanym stadium białaczki. Mimo choroby, chętnie wchodził w interakcje, oprowadzał artystów po oddziale, przez co został okrzyknięty ochroniarzem. Gdy artyści wychodzili zapytał: „A przyjdziecie jeszcze do mnie kiedyś?”. Usłyszał, że tak. „To przyjdźcie, chociaż następnym razem może mnie już tutaj nie być.” „A co, wychodzisz do domu?”. Chłopiec odpowiedział: „Nie no, mogę umrzeć, ale do tego czasu będę pilnować korytarza!”, po czym z uśmiechem i dumą poszedł do sali.
Często zdarzają się dzieci, które mimo starań klowna nawet przez moment się nie uśmiechną?
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Rzadko. Dla jednego dziecka potrzebny będzie teatralny klownowy slapstick, dla innego delikatna muzyka i wspólny spacer po korytarzu. Ważne, żeby miejsce smutku, strachu lub nudy zajęła ciekawość. Nie zawsze będzie jej towarzyszył śmiech. Dzieci chętnie wchodzą w interakcje, bo bez względu na to, czy są zdrowe czy chore i gdzie przebywają, chcą się bawić. W szpitalu mało jest przestrzeni na beztroską zabawę. Pojawienie się klowna potrafi zdziałać cuda. Mamy wiele takich sytuacji z nastolatkami. Wchodzimy do sali, w której są cztery łóżka. Na każdym z nich siedzi młody człowiek wpatrzony w ekran telefonu i nikt z nikim nie rozmawia. Pytamy czy możemy wejść. Cisza. Widzę skonsternowane twarze patrzące na siebie nawzajem, no bo przecież „klown przychodzi tylko do małych dzieci”. Kiedyś postawiłam w drzwiach taboret, usiadłam na nim, wyciągnęłam z torebki gumowego kurczaka i zaczęłam na nim „przeszukiwać internet”. Wystarczyło kilka minut, żeby ci młodzi ludzie zaczęli się przyglądać nam z zainteresowaniem, a potem głośno śmiać. Zadziałało.
Kim jest szpitalny klown? Artystą, psychologiem, terapeutą czy po prostu klownem - takim jak w cyrku?
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Klown medyczny jest profesją. We Włoszech i Hiszpanii jest wpisany w rejestr zawodów, a osoby, które chcą zostać klownem medycznym mogą ukończyć kursy, a nawet studia licencjackie, czy magisterskie. Mamy nadzieję, że tak będzie również w Polsce. Naszym marzeniem jest, żeby klown medyczny wspierał małych pacjentów w każdym polskim szpitalu pediatrycznym. Od 12 lat działamy regularnie w 14 szpitalach w 8 miastach Polski: Warszawie, Łodzi, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu, Katowicach, Gdańsku oraz Chorzowie. Nie jesteśmy animatorami. Malowanie twarzy, tęczowe peruki i skręcanie balonów to doskonała zabawa, ale to nie jest to, co robimy. Wykorzystujemy umiejętności i doświadczenie artystyczne do celowego i przemyślanego działania z dziećmi, które cierpią na poważne choroby lub urazy. Klowni medyczni Czerwonych Nosków są artystami: aktorami, improwizatorami, muzykami, komikami, performerami, którzy po profesjonalnym przeszkoleniu (podstawy psychologii, socjologii, medycyny, komunikacji) wspierają emocjonalnie i minimalizują stres poprzez działania artystyczne, improwizację, muzykę, umiejętności cyrkowe. Klown medyczny łączy dwie, mogłoby się wydawać przeciwstawne, dziedziny: medycynę i sztukę teatralną.
Dlaczego dzieci w szpitalu odwiedza akurat klown, a nie np. znany sportowiec, piosenkarz czy aktor przebrany za jakąś postać z bajki. To nie zadziała?
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Dla dzieci spotkanie swojego idola jest zawsze wielkim wydarzeniem i radością. To dzieje się jednak okazjonalnie. My odwiedzamy małych pacjentów regularnie kilka razy w tygodniu. Ta regularność ma duże znaczenie. Personel wie, kiedy będziemy i korzysta z naszego wsparcia np. w gabinetach zabiegowych, gdzie odwracamy uwagę dziecka od nieprzyjemnych i bolesnych procedur. Jest jeszcze druga zasadnicza różnica. Klown medyczny jako jedyny w hierarchii szpitalnej sytuuje się poniżej dziecka. Wie mniej. W szpitalu dziecko jest zobowiązane do wypełniania poleceń. Lekarze i pielęgniarki dbają o jego zdrowie, rodzice dbają o bezpieczeństwo i otaczają miłością. Wszyscy skupiają się na chorobie. Klown przeciwnie - koncentruje się na dziecku i jego potrzebie zabawy. Postać klowna idealnie nadaje się do tego zadania, ponieważ wie mniej niż dziecko. Cały czas popełnia błędy i coś mu nie wychodzi. Dziecko widząc to, nabiera przekonania, że wie lub umie zrobić coś, czego ten nietypowy dorosły nie potrafi. W efekcie to dziecko staje się ekspertem, co wzmacnia jego poczucie własnej wartości tak istotne w procesie powrotu do zdrowia.
Czy kiedykolwiek spotkała się pani z odmową rodziców, którzy nie chcieli takiej pomocy klowna?
Anna Wojtkowiak-Williams: - Takie sytuacje się zdarzają. Często stoją za tym przekonania "no jak to, moje dziecko jest tak poważnie chore, a ja mam zaprosić klownów do sali? Nie mamy powodów do śmiechu, wręcz nie wypada nam się śmiać". Słyszymy wtedy "dziękujemy, synek jest chory" lub "jesteśmy zajęci chorowaniem, nie mamy czasu na zabawę". To trudne momenty, bo zestresowany rodzic może czasem zablokować tą przestrzeń radości i zabawy swojemu dziecku.
Klown medyczny ma ten przywilej, że może być z pacjentem nawet na sali operacyjnej. Po co?
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Tak, Czerwone Noski są jedyną w Polsce fundacją, która wspiera dzieci na bloku operacyjnym. W Centrum Zdrowia Dziecka zostaliśmy zaproszeni do przekraczania wraz z małym pacjentem tzw. czerwonej linii. Za tą linię nie wchodzi nikt poza pacjentem i personelem. Buziak od rodzica i dziecko w eskorcie personelu i klowna medycznego jedzie do sali operacyjnej. Zazwyczaj jest to najtrudniejszy moment - chwila rozstania z rodzicem. Pamiętam dzień, w którym na blok wjechał 4-letni Piotruś. Płakał wtulony w mamę. Jako mój klown Eugenia Pluj zaczęłam krzątać się po sali przedoperacyjnej robiąc spis wszystkich rurek, które tam były. Niezwykle absurdalna jak na "lekarza" czynność. Zaglądałam, liczyłam i notowałam wszystko z wielkim zapałem. Mój klown był bardzo pochłonięty swoim niezwykle ważnym zadaniem. Kątem oka co jakiś czas obserwowałam Piotrusia. Kiedy nurkowałam pod łóżko, żeby sprawdzić długość siódmej rurki zobaczyłam, że przygląda mi się. Przestał płakać, a miejsce strachu zajęła ciekawość. Kiedy mierzyłam kolejną rurkę, odkleił się od mamy, wyciągnął rączkę i pokazał mi gdzie powinnam szukać kolejnej rurki. Od tej chwili to on decydował, a ja podążałam za jego wyborami niejednokrotnie myląc czyjąś rękę z rurką lub potykając się o nogi krzesła, co niezmiernie śmieszyło chłopca. Liczyliśmy tak i mierzyliśmy aż do wjazdu na salę operacyjną. Kiedy anestezjolog zaczął podłączać aparaturę do podania narkozy, Piotruś chwycił mnie za rękaw i zapytał: „Potrzymasz mnie za rękę?”.
Kogo dziecko woli widzieć po przebudzeniu z narkozy? Mamę, tatę czy klowna?
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Pierwszą osobą, którą powinno zobaczyć po przebudzeniu jest rodzic. Chodzi o poczucie bezpieczeństwa i bliskości. Zaraz potem może pojawić się klown, który towarzyszył dziecku przy zaśnięciu. Pamiętam sytuację na sali przedoperacyjnej, kiedy 8-letni Staś wspólnie z klownem Walentyną Apsik wymyślił piosenkę o kucykach Pony. Wjechali na salę operacyjną śpiewając piosenkę. Po chwili śpiewały ją z nimi pielęgniarki i anestezjolog. Staś zasnął. Kiedy obudził się po operacji, to pierwsze słowa, które wypowiedział brzmiały: „Mamo, wszyscy śpiewali piosenkę, która ja wymyśliłem!”. Z bardzo stresującego wydarzenia jakim jest operacja najlepiej zapamiętał to, że stał się bohaterem.
Czy za swoją pracę dostajecie pieniądze?
Monika Dąbrowska-Jarosz: Tak. Nasi klowni nie są wolontariuszami. Stawki są niewysokie, ale są.
Jak wygląda nabór?
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Casting ma trzy etapy. Pierwszy to CV i dotychczasowe osiągnięcia artystyczne. Na tej podstawie wyłaniamy kandydatów do kolejnego etapu. Kluczowe jest tu doświadczenie artystyczne i sceniczne, a także wiek. Nie przyjmujemy osób zbyt młodych mając na uwadze, że jest to praca wymagająca odporności psychicznej. Drugi etap to dwudniowy warsztat. Sprawdzamy m.in. umiejętność improwizacji, otwartość na kontakt z widzem, a także empatię. Osoby zakwalifikowane do trzeciego etapu uczestniczą w jednodniowym warsztacie. Wybrane osoby przystępują do etapu obserwacji działań klownowych w szpitalach. Po tych praktykach kandydat dołącza do zespołu. To jednak dopiero początek szkoleń. Od tego momentu artysta zostaje zapisany do Międzynarodowej Szkoły Humoru (International School of Humour) w Wiedniu. Ma do zrealizowania 550 godzin warsztatów, szkoleń i praktyk.
Jest wielu chętnych?
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Bardzo różnie, zależy to również od regionu Polski. Kiedy ja startowałam 12 lat temu, na casting przyszło czterdzieści osób. Wybrano cztery.
Skąd się w ogóle wziął pomysł czerwonego noska, który klowni zakładają? Co on symbolizuje?
Michał Brańka: - Czerwony nosek lubimy często nazywać „najmniejszą maską świata”, ponieważ zasady aktorskiej pracy z czerwonym noskiem są niemal dokładnie takie same jak pracując z maską teatralną. Klaunada w pewnym stopniu wywodzi się ze sztuki commedii dell’arte, w której aktorzy występowali właśnie z użyciem masek. Ciekawym tropem historycznym jest także sztuka cyrkowa, której teraz klauni są sztandarowymi przedstawicielami, a kiedyś byli w niej zupełnie nieobecni: prym wiodły akrobacje, żonglerka, ekwilibrystyka i inne. Artyści cyrkowi, a nawet całe ich pokolenia przez lata wykonywali swoje rzemiosło, podróżując do różnych miejsc. Wiek jednak z czasem odbierał sprawność ciału, przez co w trakcie pokazów zdarzały się błędy, wpadki, a to z kolei… wzbudzało śmiech widzów. Legenda mówi, że pewnego razu jeden z sędziwych artystów, przeziębiony i z czerwonym od pocierania chusteczką nosem, dość nieporadnie wykonał swój pokaz, na co widownia zareagowała salwami śmiechu i braw. Ile w tym prawdy – trudno powiedzieć, gdyż protoplastów klauna odnajdujemy już w starożytności. Dla nas jednak „czerwony nosek” symbolizuje to, co od wieków ukazywały kolejne wcielenia figury klauna: niezwykłą wrażliwość, czułość, radość, ludzką niedoskonałość, emocjonalność, akceptację, kontestowanie zastanych reguł i bycie „tu i teraz”.
Czy tych umiejętności można się gdzieś nauczyć w szkole, na kursach?
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Zawodu klowna medycznego nikt na razie w Polsce nie uczy. Czerwone Noski kształcą się w Międzynarodowej Szkole Humoru Red Noses International w Wiedniu. Swoje kursy prowadzą tam nauczyciele i specjaliści z całego świata.
Mój najgorszy dzień w tej pracy to było wtedy, kiedy...
Anna Wojtkowiak-Williams: - W tej pracy nie ma dla mnie najgorszych dni, ale są dni najtrudniejsze. I takich miałam kilka, kiedy po przyjściu do szpitala dowiadywałam się o śmierci dziecka. Dziecka, które znałam przez kilka miesięcy, a nawet lat. Mieliśmy relację i z tym małym pacjentem, i z jego rodzicami. W takich momentach potrzebowałam ochłonąć, dać sobie czas zanim mogłam założyć czerwony nosek i iść na oddział. Pamiętam jak trudne było dla mnie spotkanie rodzica, mamy chłopca, który zmarł dzień wcześniej. Sama jestem mamą i myśl o tym, że ktoś traci dziecko jest dla mnie bardzo trudna i ciężka.
Dlaczego to robicie?
Anna Wojtkowiak-Williams: - Zanim trafiłam do Czerwonych Nosków miałam za sobą kilkanaście lat doświadczenia teatralnego i ceniłam sobie poczucie satysfakcji, jaką daje tworzenie sztuki performatywnej. Gdy zaczęłam pracę w Noskach, doświadczałam jeszcze większego spełnienia, tu mogę wykorzystać moje wszystkie umiejętności performatywne, a jednocześnie dać tak dużo wsparcia emocjonalnego osobom, które naprawdę bardzo go potrzebują.
Michał Brańka: - Przez wiele lat występowałem w teatrze. Uwielbiałem przedstawienia i projekty, które były silnie osadzone w sytuacjach i problemach społecznych. Poprzez teatr szukałem sensu, sprawczości, wpływu na świat. Kiedyś odwiedziliśmy dziecięcy szpital, śpiewając kolędy i grając na instrumentach – byłem wtedy jednym z wykonawców. Długo nosiłem w sobie to doświadczenie, kiedy naprawdę czułem, że dokładam swoją cegiełkę do tego, aby świat był nieco lepszym miejscem. Kilka lat później, na Akademii Teatralnej poznałem jednego ze studentów, który był już doświadczonym lekarzem, a postanowił spróbować swoich sił jako aktor. Wcześniej jednak pracował w niezwykłej organizacji „Lekarze bez Granic”. Podróżował po świecie niosąc pomoc medyczną między innymi w Sudanie. Jego opowieści rozbudzały moje serce i umysł. Nie miałem wtedy pojęcia, że taki rodzaj pracy jaką on wcześniej wykonywał, może jakkolwiek współgrać ze sztuką i teatrem. I kilka lat później, przypadkiem, trafiłem na casting do Czerwonych Nosków i okazało się, że to jest to! Na każdej wizycie w szpitalu doświadczam teraz małych cudów, swoje cegiełki mogę dokładać niemal co chwilę. Szybko zdałem sobie sprawę, że wszystko, czego szukałem wcześniej na scenie, znajduję właśnie w szpitalnych salach.
Monika Dąbrowska-Jarosz: - Dla mnie ta praca ma ogromny sens. Sens ten zawiera się w spotkaniu z drugim człowiekiem w chwili, kiedy ten drugi potrzebuje wsparcia. A ja mam to szczęście, że dysponuję wiedzą i umiejętnościami artystycznymi, które mogą mu pomóc. Każdy człowiek ma jakiś talent. Jeśli go rozwijamy i dzielimy się nim, wtedy szybciej rośnie. Najwspanialsze jest jednak to, że dając, równie dużo dostaję. Życie pokazało mi że dobro wraca, czasem trzeba tylko chwilę dłużej poczekać.
O fundacji
Fundacja Czerwone Noski od 2012 roku wspiera dzieci i dorosłych w szpitalach, domach pomocy społecznej, hospicjach oraz ośrodkach dla uchodźców. Wszystkie programy fundacji łączy wspólne hasło: W śmiechu nadzieja. Fundacja poprzez działania profesjonalnie przygotowanych artystów - klownów medycznych wspiera emocjonalnie i minimalizuje stres u dzieci i dorosłych na oddziałach szpitalnych od onkologii po rehabilitację, w gabinetach zabiegowych, w trakcie badań rezonansem magnetycznym. Jako jedyna fundacja w Polsce wspiera dzieci na blokach operacyjnych. Klowni medyczni codziennie odwiedzają małych pacjentów w 14 szpitalach w 8 miastach w Polsce w tym w Centrum Zdrowia Dziecka - największym polskim szpitalu pediatrycznym. Fundacja wspiera swoimi działaniami seniorów przebywających w domach pomocy społecznej. Od 2019 roku prowadzi program Humor w Medycynie adresowany do personelu medycznego, w którym pokazuje, jak w prosty sposób zbudować pozytywną relację z pacjentem. W 2023 roku Czerwone Noski wsparły swoimi działaniami ponad 26 000 osób. Więcej informacji: https://www.czerwonenoski.pl/
Kim oni są:
Michał Brańka - aktor, instruktor teatralny, animator kultury, pedagog. W fundacji od 2015 roku. Poza rolą klowna medycznego pełni również funkcję zastępcy dyrektorki artystycznej i coacha. Artysta w programie Emergency Smile RNI. Otrzymał tytuł „Nieprzeciętny 2018” w plebiscycie Polskiego Radia Czwórka.
Monika Dąbrowska-Jarosz - aktorka, lektorka, klown medyczny, pedagożka teatru. W 2004 roku otrzymała dyplom aktora dramatycznego. Absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Założycielka i aktorka grupy teatralnej Trupa Czango. Aktorka warszawskiego Teatru Studium Teatralne (2002-2007), Stowarzyszenia Teatralnego Chorea i Nettheatre – teatr w sieci powiązań (2007-2010) oraz Teatru Małego Widza (2014). Aktorka objazdowego projektu Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego „Gdzie jest Pinokio?” w reż. Roberta Jarosza, (2011-2013). Przez 15 lat występowała na scenach teatralnych w Polsce i za granicą. Tworzy, prowadzi i koordynuje projekty pedagogiczno- teatralne dla dzieci i dorosłych. Od 2012 roku klown medyczny w Fundacji Czerwone Noski Klown w Szpitalu. Od 2023 roku coach. W 2022 otrzymała Certyfikat Profesjonalnego Klowna Medycznego Red Noses International.
Anna Wojtkowiak-Williams – aktorka, kulturoznawczyni, klown medyczny. Od 2012 klown medyczny w Fundacji Czerwone Noski, od 2016 roku dyrektorka artystyczna. Improwizatorka w Teatrze Improwizacji Improkracja, trenerka improwizacji i klownady, reżyserka. Współautorka książki „When Guillaume smiles: a serious look at humour in healthcare”.