Po raz pierwszy film urwał mu się w liceum. W klasie maturalnej zrobili imprezę u kolegi w domu. Rodzice akurat wyjechali, mieli wolne mieszkanie na kilka dni. W pięciu zaczęli imprezować od rana. Najpierw piwo, potem sięgnęli po mocniejsze trunki. Nikt nie chciał odstawać od reszty towarzystwa. Skutki były opłakane.
- Jak się obudziłem, to głowę miałem w wannie - opowiada 44-letni dziś Arek, doradca finansowy i ubezpieczyciel. - Nie pamiętam dokładnie ile wypiłem, ale kac był straszny. Dziwiłem się wtedy, że niektórzy po takim ostrym piciu mogą następnego dnia znów sięgać po alkohol. Mnie to odrzuciło.
Na studiach coraz częściej zdarzało mu się jednak doprowadzać do podobnego stanu. Młody organizm szybko się regenerował, a że imprez w akademikach nie brakowało, to przez te lata nabrał doświadczenia - wiedział, że źle reaguje na mieszanie piwa z czerwonym winem, nigdy nie pił na pusty żołądek i unikał kolorowych wódek, które wybitnie mu szkodziły.
- Okazja do picia była zawsze - mówi. - Zdany egzamin, oblany, imieniny, urodziny, mecz; wystarczyło, że ktoś rzucił hasło i od razu się spotykaliśmy. Mieliśmy swoją paczkę i w takim gronie najczęściej imprezowaliśmy często do rana
Po studiach każdy poszedł w swoją stronę. Wielu kolegów Arka wyjechało - również za granicę. On sam założył firmę. Finanse, ubezpieczenia, doradztwo. Miał kontakty, znajomości, klientów nie brakowało. Wkrótce też poznał Basię. Dwa lata po studiach ożenił się.
- Dobrze nam się powodzi - mówi. - Basia jest lekarzem, większość czasu spędza albo w szpitalu, albo w przychodni. Mamy córkę, duży dom z ogrodem, radzimy sobie. Nie mamy długów, kredytów.
44-latek wciąż jednak mentalnie nawiązuje do swoich czasów studenckich. Tak jak przed laty niemal codziennie towarzyszy mu piwo. Basia już dawno machnęła na to ręką.
- Nie jest na pewno już tak tolerancyjna jak tuż po ślubie - mówi nasz rozmówca. - Kilka razy stawiała już to moje picie piwa na ostrzu noża, robiła mi nieraz wymówki, były i awantury, ale jakoś odpuściła.
Arek nie ukrywa, że jego żona być może odpuściła, bo o wielu rzeczach nie wie, albo udaje, że nic nie widzi. To chociażby jego picie od rana
- Basia wychodzi już o siódmej rano do pracy - mówi. - Ja mam biuro czynne od dziesiątej. Rano lubię sobie po jej wyjściu wypić jedno piwko. Gorzej, jak gdzieś wyjeżdżamy razem. Ale wtedy zawsze znajdę pretekst, żeby z samego rana pójść po świeże pieczywo czy serek i przy okazji też to piwko sobie wypiję. Potem czymś przegryzę, umyję zęby i jest ok.
Nasz bohater podkreśla, że rzadko się upija. Ważniejszy dla niego jest "szmerek w głowie", jak to określa. Bez niego traci humor, nic go nie cieszy, łatwo wybucha. A tak jest, kiedy są na wspólnej imprezie i Basia czasami ma ochotę sama się napić. On wtedy jest kierowcą. Zazwyczaj jednak ma do niego potem pretensje, że przez cały wieczór siedział milczący, rzadko się odzywał, widać było że myślami jest gdzie indziej. Nadrabiał to po powrocie.
Zawsze wcześniej wkłada dwa piwa do lodówki. Kiedy Basia szła do łazienki, od razu je wypija, chowa puszki i na stole stawia kolejne dwa, które miał wcześniej schowane
- Basia nie lubi kiedy tych puszek czy butelek jest za dużo - wyjaśnia. - Oficjalnie wypijam przy niej dwa piwa, ale w rzeczywistości jest tego dużo więcej. Mam swoje tajemne schowki.
Od dawna ją oszukuje z tymi puszkami i butelkami. To efekt tego, że kiedyś zupełnie przypadkowo zajrzała do worka na śmieci. Szukała jakiegoś opakowania, w którym zostawiła paragon z kartą gwarancyjną. I przeliczyła puste, zgniecione puszki po piwie. Było ich osiem. Tyle wypił Arek, kiedy ona miała dyżur w szpitalu.
- Od tej pory nie chcę jej drażnić - wyjaśnia. - Wtedy rzeczywiście zrobiła mi awanturę, zagroziła leczeniem, zwyzywała od alkoholików i na jakiś czas spasowałem z tym piwem.
Do czasu. Kiedy sytuacja się "unormowała", wrócił do dawnego picia.
I kilka razy zdarzyło mu się, że stanął przed trudnym wyborem: przyznać się, że pół godziny po wyjściu żony z domu wypił już dwa piwa czy ryzykować jazdę samochodem. Wybrał drugą opcję
- Okazało się, że Basia zapomniała kluczy od jakiegoś gabinetu - mówi Arek. - Zadzwoniła, żeby jej przywiózł. Co miałem powiedzieć? Że przed ósmą rano wypiłem już dwa piwa? Wsiadłem w ten samochód i pojechałem z duszą na ramieniu, a klucze dla niej zostawiłem w recepcji, żeby nic nie wyczuła.
Arek nie widzi większego problemu w tym swoim piciu piwa - także w ukryciu, w samotności.
- Lubię piwo, lubię ten charakterystyczny szmerek w głowie, ale nie jestem jakimś menelem - tłumaczy. - Jeśli już piję piwo, to zawsze markowe, nie piję przecież po bramach, nie kupuję taniego wina, małpek. Tak jak każdy chłop lubię sobie wypić, ale nie upijam się jak inni. Jak bym miał być alkoholikiem, to już dawno bym nim był. Mam już swoje lata, a to piwsko to już piję od dawna przecież.
Co na to psycholog?
- Pan Arek ma dobre samopoczucie - mówi Marek Kasperski, psycholog i psychoterapeuta z Lublina. - Mało który alkoholik przyzna się do swojej choroby. Najczęściej tłumaczy się, że on nad tym panuje. W tym przypadku jest podobnie. Z jednej strony twierdzi, że nie jest uzależniony od alkoholu, a z drugiej nie wyobraża sobie imprezy bez piwa. Jest wtedy zły, rozdrażniony, wybuchowy.
Rozluźniania się dopiero w domu, kiedy wreszcie może otworzyć sobie puszkę piwa
Fakt, że chowa przed żoną alkohol, pije w ukryciu, a nawet wsiada po alkoholu za kierownicę, świadczy o tym, że przekroczył już pewną granicę. Pocieszanie się, że skoro tyle lat już pije piwo i nie stoczył się na dno, to także świadczy o niezrozumieniu problemu. Alkoholik nie ma wpływu na to, jak funkcjonuje jego mózg. Niektórzy eksperci od uzależnień twierdzą, że po 20-25 latach od dnia, kiedy komuś po raz pierwszy urwał się film, może dojść do pierwszych objawów delirium. Pan Arek od pierwszego upicia się, jak sam przyznaje, pije niemal codziennie. To nie jest normalne. I nigdy nie będzie. Oczywiście, są ludzie, którzy przez kilkadziesiąt lat nie rozstają się z puszką czy butelką piwa i dożywają późnej starości z tym ciągłym "szmerkiem w głowie", bo mają takie, a nie inne geny, predyspozycje psychofizyczne, ale większość z takich osób niestety przekracza kolejną granicę, kiedy nie jest w stanie już zapanować nad piciem i osiąga fazę krytyczną. Oby to dotarło do pana Arka i jego żony.