Start w dorosłe życie mieli wymarzony. Teść Jerzego był znanym i wpływowym w mieście biznesmenem. Basia była jedynaczką i oczkiem w głowie tatusia. Po ślubie nie żałował młodym wsparcia - zwłaszcza finansowego. Kupił im nie tylko duży apartament w willowej dzielnicy, ale go także luksusowo wyposażył i umeblował. Rodzice Jerzego także do biednych nie należeli. Ojciec był dyrektorem w banku, a mama stomatologiem z własnym gabinetem. Nic dziwnego, że ich rodziców stać było na wesele w najdroższej restauracji, na ponad 300 osób, pokaz sztucznych ogni i wykwintne dania.
- Z Basią byliśmy razem już od pierwszej klasy liceum - mówi Jerzy. - Wszędzie razem, wszystko wspólnie robiliśmy. Jak ktoś mnie zapraszał, to zawsze z nią. I podobnie w jej przypadku. Każdy wiedział, że jesteśmy nierozłączną parą. Nawet na mecze piłkarskie chodziliśmy razem. Podobnie było na studiach. Wprawdzie ja byłem na prawie, a Basia na pedagogice, ale na jednej uczelnia, nawet w jednym budynku.
Ślub wzięli na ostatnim roku. Tak zaplanowali wcześniej. Miesiąc miodowy odłożyli na potem. Najpierw obrona, dyplom. Wszystko w swoim czasie.
- Od początku nie byliśmy taką książkową, cukierkową parą - przyznaje Jerzy
Basia była zawsze uparta, rzadko szła na jakikolwiek kompromis, a ja z kolei zawsze byłem wybuchowy, z byle powodu potrafiłem zrobić awanturę.
Oboje tworzyli razem "mieszankę wybuchową". Przed ślubem dość często się kłócili. I to z byle powodu. Nie odzywali się potem przez kilka dni do siebie, potem przepraszali, godzili i za jakiś czas znowu kolejna awantura. Czasami dość gwałtowna. Basia w przypływie gniewu potrafiła rzucić w Jerzego kryształową popielniczką albo uderzyć go w twarz, bo i takie sytuacje się zdarzały.
- Po ślubie było podobnie - dodaje Jerzy. - Wystarczała jakaś drobna wymiana zdań przy śniadaniu i szliśmy już obrażeni do pracy. Wieczorem się godziliśmy, albo dopiero za kilka dni. Jak się nie kłóciliśmy, to było super. Chodziliśmy do znajomych, oni przychodzili do nas. Często organizowaliśmy wyjazdy, imprezy, jeździliśmy na koncerty po Polsce, były rajdy rowerowe, spływy.
Każdy kolejny rok małżeństwa był jednak coraz gorszy
Trzy lata po ślubie urodził im się jedyny syn. I zaczęły się "schody".
- To nas przerosło - przyznaje Jerzy. - Nie planowaliśmy wtedy dzieci. Urodziny Krzysia wszystko zmieniły, a przede wszystkim doszły nowe obowiązki. Wtedy przeżywaliśmy naprawdę poważny kryzys, kłóciliśmy się na okrągło. Głównie o to, kto w nocy ma wstać do dziecka, ugotować kaszkę, przewinąć.
Jerzy nie ukrywa, że oboje byli przyzwyczajeni do wygodnego życia. Wiele spraw załatwiali za nich dotychczas rodzice. Czasami wystarczył jeden telefon i dzięki ich znajomościom nie musieli się praktycznie o nic martwić.
W małżeństwie byli już bardziej zdani na siebie, zwłaszcza, że rodzice nie byli już tacy chętni do pomocy - mieli swoje problemy zdrowotne, swoje kłopoty. A Jerzy z Basią robili się wobec siebie coraz bardziej zgryźliwi, złośliwi, nie było praktycznie dnia bez wzajemnych pretensji, kłótni. Nawet nie awantur, bo na to nie mieli już siły ani czasu. Wystarczała im jedynie ironiczna uwaga, żeby tylko dopiec drugiej stronie. I pokazać, kto "wygrał".
- Tak jest do dzisiaj - mówi Jerzy. - My ze sobą nie rozmawiamy jak w normalnym małżeństwie. U nas nie jest nic normalnie. Większość rzeczy robimy zresztą na co dzień oddzielnie. Ja mam swoich kolegów, ona spotyka się ze swoimi koleżankami. Rzadko ktoś do nas przychodzi. Większość znajomych nie chce chyba słuchać już jak się potrafimy do siebie odzywać w towarzystwie.
Najczęściej godzą się w nocy. Łóżko, seks - to jedna z nielicznych rzeczy, która jeszcze ich łączy
Chociaż nie do końca. Basia ma od dłuższego czasu problemy ze snem. Chrapanie męża jej kiedyś nie przeszkadzało. Teraz tak. Często budzi się w środku nocy i idzie spać do drugiego pokoju.
- Najgorsze jest to, że nam te kłótnie, złośliwości, pretensje tak weszły w krew, że nie potrafimy się inaczej zachowywać wobec siebie - dodaje Jerzy. - Mieliśmy już tak poważne kryzysy w małżeństwie, że i ja, i Basia braliśmy rozwód pod uwagę. Nigdy jednak o tym długo nie rozmawialiśmy. Najwyżej podczas kłótni. Tej granicy, mam na myśli konkretnego kroku w kierunku rozwodu jednak nigdy nie przekroczyliśmy. Pogadaliśmy, pokrzyczeliśmy i tyle. Ale każde z osobna brało to pod uwagę. Wiem, że z boku wygląda to niedorzecznie, ale my chyba nie potrafimy bez siebie żyć. Mimo wszystko nie wyobrażam sobie życia bez Basi. Ona pewnie tak samo. Dzisiaj jesteśmy już dojrzałymi ludźmi, nie musimy się dorabiać, coś udowadniać, mamy finansowe zabezpieczenie, ale wciąż jednak każde z nas, i tego nie ukrywam, ma satysfakcję, jak w naszym związku jedno może dopiec drugiemu. Udowodnić swoją rację, nawet upokorzyć.
Marek Kasperski, psycholog z Lublina podkreśla, że sama kłótnia w związku nie jest niczym złym czy nagannym.
- Kłótnia to nieodzowny element naszego życia - podkreśla. - Kłócić się jednak trzeba umieć. Nie polega to absolutnie na tym, że rację ma ten, kto głośniej krzyczy, gestykuluje czy trzaska drzwiami. Taka kłótnia jest destrukcyjna i niczemu nie służy. W małżeństwie pana Jerzego nie ma jednej, fundamentalnej przyczyny kłótni. Często w związku może być to np. frustracja z powodów finansowych, kiedy ciągle brakuje pieniędzy czy pewne nawyki partnera czy partnerki powodujące irytację drugiej strony. Tutaj tego nie widać. W ich małżeństwie rządzą przede wszystkim emocje. Nie zawsze jest to zjawisko negatywne; często z tych emocji rodzą się nowe, pozytywne zmiany w związku. W tym małżeństwie obie strony być może poprzez te swoje emocje wyrażają chęć do zmian, spełnienia swoich marzeń. I to może być u nich taki krzyk ukrytej rozpaczy, że w ich życiu marzenia mijają się z rzeczywistością. Ich związek miał być przecież idealny. Tak to sobie wyobrażali. I pewnie na początku tak było. Potem jednak przyszło jedno, drugie rozczarowanie, nie potrafili jednak tego wyrazić. Stąd te złośliwości, docinki, wzajemne pretensje zamiast szczerej rozmowy, wyrażanie swoich uczuć, oczekiwań wobec partnera. I zaczęła się rywalizacja - kto zawinił. Żadna ze stron - jestem o tym przekonany - nie zna dokładnie potrzeb swojego partnera, bo nigdy o tym na spokojnie nie rozmawiali. Obydwoje nie są w stanie nawet wyrazić, czego w ich związku brakuje, co powinni zmienić. Gdyby tak było, to mógłby to być pierwszy krok w kierunku poprawy ich wzajemnych relacji. Czy ten związek ma sens i szanse na przetrwanie? Skoro są już tyle lat razem, to myślę, że jeszcze długo mogą tak żyć. Bardzo możliwe, że nigdy się nie rozejdą i wciąż będą się kłócić, rywalizować. Bo jest to dla nich sytuacja, którą doskonale znają. Nie chcą zmian, bo nie wiedzą, czy w nowej się odnajdą. A taka by była w przypadku rozejścia się. Nie ma złotego środka na idealny związek. Życie to weryfikuje. Jedno jest jednak pewne - w każdym związku należy szczerze ze sobą rozmawiać i wyrażać jasno swoje potrzeby. Nikt nie jest jasnowidzem, który potrafi czytać w myślach partnera czy partnerki, a na takie "zgadywanki" szkoda czasu i energii.