Partner: Logo FacetXL.pl

Zaczęło się na urlopie. Z żoną pojechali do Chorwacji. To był ich pierwszy po ślubie wspólny wyjazd za granicę. Wcześniej mieli swoje ulubione miejsce nad polskim morzem - w Rowach. W końcu zdecydowali się na zmianę. Dom wynajęli przez internet. Namówili do wyjazdu znajomych. Pojechali dwoma samochodami.

- Było super - mówi Jacek. - Pogoda wspaniała, blisko plaża, nie było tłumów, naprawdę wypoczęliśmy. Do tego świetnie jedzenie.

 


Dwa dni przed powrotem Jacek miał pierwszy w życiu atak paniki. Wtedy jednak nie widział, co mu jest.

 


- Z Anią leżeliśmy po obiedzie na tarasie - mówi 43-latek. - Taka popołudniowa sjesta. Przytuliliśmy się do siebie. I nagle poczułem, że coś się ze mną niedobrego dzieje. Niby nic mnie nie zabolało, ale poczułem, jak ogarnia mnie nagły, niczym nieuzasadniony lęk. To było coś strasznego. Zerwałem się przerażony z łóżka i kazałem Ani wezwać pogotowie. To była moja pierwsza myśl. Żona zaczęła mnie wypytywać, co mi jest. Mówiłem, że zaraz umrę, że coś mi się dzieje, ale nie potrafiłem powiedzieć co. Wydawało mi się, że za chwilę stanie się coś strasznego. Nie wyglądałem chyba na kogoś poważnie chorego, który wymaga natychmiastowej pomocy, bo Ania nie wezwała żadnego pogotowia, tylko zaczęła mnie uspokajać, przytuliła mnie, pocieszała i jakoś mi przeszło. Prosiłem tylko, żeby nie mówiła naszym znajomym o tym. Chyba się wstydziłem. Nigdy na nic chorowałem, nie brałem żadnych leków jak niektórzy moi znajomi. Zawsze uchodziłem za wzór zdrowia.

Powrót nie domu nie był zbyt przyjemny. Jacek przez cały czas był bardzo spięty za kierownicą.

 


Kilka razy wydawało mu się, że znów coś mu się złego dzieje. Zaczął wsłuchiwać się w swoje ciało. Każde nierówne uderzenie serca powodowało lęk

 


- O niczym innym nie mogłem myśleć - mówi. - Ania próbował mnie zagadywać, opowiadała dowcipy, coś mi nawet czytała, a ja my myślami byłem zupełnie gdzie indziej. Ten lęk towarzyszył mi przez całą drogę.

Dzień po przyjeździe Jacek był już w przychodni. Lekarz rodzinny wysłuchał go, zbadał ciśnienie, tętno, stwierdził, że wszystko jest w porządku, ale na wszelki wypadek dał mu skierowanie na analizę krwi i sugerował, żeby się wyciszył.

- Miałem jeszcze kilka dni urlopu, to wziąłem się za porządki w domu - mówi Jacek. - I miałem "jazdę". Kiedy odkurzałem w pokoju, to nagle poczułem, że mam dokładnie to samo, co w Chorwacji. Nagłe poty, kołatanie serca, ale przede wszystkim poczułem ogromny, paraliżujący lęk. Szybko się ubrałem i wybiegłem z mieszkania. Chciałem być jak najszybciej w przychodni, bo przecież "umieram". Tak mi się wydawało. Kiedy już byłem blisko, to trochę mi przeszło. Zacząłem się zastanawiać, co powiem lekarzowi. Nic mnie przecież nie bolało, nie zemdlałem, serce mi się już uspokoiło. Posiedziałem na ławce pod przychodnią i jakoś się uspokoiłem.

Ania próbowała mu tłumaczyć, że te wszystkie jego objawy to pewnie nerwy - pierwszy tak daleki wyjazd, wcześniej zmienili auto, którego do końca nie był pewny, stres, przemęczenie, bo przecież lekarz nic nie stwierdził. Kupiła mu nawet ziołowe tabletki na uspokojenie. Zaczął je nosić przy sobie. To był jednak dopiero początek.

 


- Nawet nie liczę, ile wydałem pieniędzy na różnych specjalistów - opowiada Jacek. - Zrobiłem chyba wszystkie możliwe badania, łącznie z echo serca, próbami wysiłkowymi, a nawet rezonansem

 


Nic nie wyszło. Zdrowy jak ryba. Ale im częściej słyszałem, że jestem zdrowy, tym więcej miałem niepokojących objawów. A to ścisk w głowie, a to jakieś mroczki przed oczami, a to kołatanie serca. Kupiłem sobie nawet ciśnieniomierz, z którym przed bardzo długi czas się nie rozstawałem. I wertowałem godzinami internet, szukałem, czy ktoś ma podobne objawy, jakie były diagnozy. Nakręcałem się, jak się okazało, że ktoś miał ucisk w głowie, a to był guz, albo komuś skakało ciśnienie, aż dostał wylewu.

Ciśnienie potrafił mierzyć kilkanaście razy dziennie. Albo za niskie, albo za wysokie. Podobnie jak tętno. Po jakimś czasie kupił drugi aparat - mniejszy, nadgarstkowy. Zabierał go do pracy. Mierzył sobie wtedy ciśnienie w toalecie, żeby nikt nie widział.

- Ataki co jakiś czas się powtarzały - mówi. - Bałem się pójść do kina, teatru, na koncert. Jeśli już, to wybierałem miejsca blisko wyjścia. Bo co będzie, jak nagle mi się coś stanie? Ania się ze mnie śmiała, ale w końcu machnęła ręką.

 


Pewnego dnia, jadąc do pracy, dopadł Jacka najgorszy z dotychczasowych ataków paniki

 


Teraz wie, że to właśnie z nim miał do czynienia. Wtedy jednak był przekonany, że ma zawał albo wylew. I wrażenie nieuchronnej katastrofy.

- Stałem na światłach, kiedy mnie to dopadło - wspomina. - Serce zaczęło mi walić, miałem wrażenie, że zaraz zemdleję albo zwariuję i odczułem nagłą potrzebę ucieczki. Jak się zapaliło zielone światło, to ruszyłem z piskiem opon. Chciałem jak najszybciej uciec z tego miejsca, byle przed sibie. I wtedy przypomniałem sobie, że tuż obok jest prywatna przychodnia. Na szczęście nie musiałem długo czekać na lekarza. To był chyba internista. To on właśnie po zbadaniu mnie, stwierdził, że powinienem skorzystać z porady psychiatry. Na początku byłem wściekły na niego, że bagatelizuje moje objawy, ale przy kolejnym takim ataku, umówiłem się na wizytę. Dostałem leki, po których było jeszcze gorzej. Wtedy od pani psychiatry usłyszałem, że powinienem pójść na psychoterapię.

 


Jacek jest już po prawie rocznej terapii. Jest o niebo lepiej

 


- Długo to trwało, kiedy zrozumiałem, że te wszystkie moje objawy fizyczne związane są z psychiką - mówi. - To skomplikowany proces, który w moim przypadku sięga trudnego dzieciństwa i złej relacji z ojcem. Dopiero kiedy to zrozumiałem, podchodzę do swoich zaburzeń bardziej racjonalnie. Wiem, że moje "umieranie" to krzyk podświadomości, która chce mi coś ważnego powiedzieć. Ale wiem też, że to są jedynie myśli, które w żaden sposób nie są dla mnie żadnym zagrożeniem.

Jacek dzisiaj funkcjonuje w miarę "normalnie". Nie wybiera już miejsca w kinie blisko wyjścia, nie boi się aż tak bardzo dużych skupisk ludzi, nie unika imprez, a ciśnieniomierz schował głęboko w szufladzie. Nie nosi też już przy sobie leków na uspokojenie. Jeszcze nie tak dawno dokładnie sprawdzał przed wyjściem, czy ma je w portfelu.

- Przykład pana Jacka jest książkowym opisem zaburzenia lękowego - wyjaśnia Marek Kasperski, psychoterapeuta z Lublina. - Mechanizm jego powstawania jest niby prosty w wytłumaczeniu, ale trudny w zrozumieniu. Bo jak kogoś przekonać, że jest zdrów jak ryba, skoro objawy somatyczne są dla wielu nie do zniesienia. A to są "tylko" emocje. Nie da się tego wszystkiego ogarnąć na poziomie logiki. Tu dochodzi podświadomość, nad którą chcemy mieć pełną kontrolę. Wiele zaburzeń lękowych ma swoje źródła w dzieciństwie i dotyczy to często okresu, którego wcale nie pamiętamy, jak chociażby niemowlęctwa. Ale to w nas tkwi. Ataki paniki, które często towarzyszą zaburzeniom lękowym są formą ucieczki od złych emocji. Ale nie da się od tego uciec. Bo jak można uciec od własnych myśli? To jest złożony proces, a w jego zrozumieniu może pomóc właśnie psychoterapia. Na pewno kluczowa jest wiedza o mechanizmach powstawania zaburzeń i ich akceptacja. Ważne jest również to, żeby naszym "złym" myślom nie poświęcać aż tak dużo uwagi i nie skupiać się na nich. Pan Jacek cały czas analizował swoje objawy somatyczne, szukał w internecie potwierdzenia, że inni też tak mają, to ciągłe zamartwianie się, mierzenie ciśnienia, tętna, doprowadziło do tego, że jego ciało było w permanentnym pogotowiu, a on sam w przekonaniu, że zaraz nastąpi jakaś katastrofa. To klasyczny lęk przed lękiem, czyli boję się, że się będą bał. To droga donikąd.

 


 

 

 

 

 

 

Tagi:

nerwica,  lęk,  psychoterapia, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz