Adam nigdy nie brał pod uwagę tego, że żona go kiedykolwiek zdradzi. I to nie jeden raz. Kiedy dowiedział się o jej romansie, świat zawalił mu się na głowę.
- To było czternaście lat po ślubie - mówi. - Nasza jedyna córka miała już dwanaście lat. Z przyszłą żoną byliśmy w jednej klasie. Już w liceum chodziliśmy ze sobą. Pobraliśmy się na ostatnim roku studiów. Wszyscy mówili, że jesteśmy dobraną para. Bo tak było.
Po ślubie zamieszkali w domu Adama. Duża, przestronna willa z ogrodem była spadkiem po jego dziadkach. Z żoną dużo podróżowali, kochali polskie góry, mieli wspólną pasję - książki i teatr. Rzadko się kłócili. Jeśli już, to szybko się godzili. Ale nigdy nie dochodziło między nimi do ostrzejszych spięć.
Jak się urodziła córka, mieli coraz mniej czasu na rozrywki. Robili kariery zawodowe; żona Adama pisała pracę doktorską, dużo pracowali, w domu jedynie spotykali się wieczorami. Córką zajmowali się głównie ich rodzice.
- Dwa lata temu coś się zaczęło między nami psuć - dodaje Adam. - Żona coraz częściej wracała później z pracy, mniej ze sobą rozmawialiśmy, już nie było całusów na powitanie, czułem, że coś jest nie tak. Ale jeszcze wtedy nie dopuszczałem myśli, że ona się z kimś spotyka. Tego w ogóle nie brałem pod uwagę.
Zdradził ją telefon. Nie sądziła, że Adam podsłuchał jej rozmowę na tarasie
Była przekonana, że jest w toalecie. Usłyszał, jak się z kimś umawiała tuż po pracy. Mówiła szeptem, ale i tak usłyszał. Następnego dnia Adam nie miał innego wyjścia: chciał sprawdzić, czy ona rzeczywiście z kimś się umówiła. Tuż przed końcem jej pracy, usiadł na ławce, skąd widać było jej biurowiec. I serce mu zamarło, kiedy wkrótce zobaczył, jak żona wita się z obcym mężczyzną - rzeczywiście tuż po pracy. Potem wsiedli do samochodu i pojechali.
- Wróciła późno w nocy - mówi nasz bohater. - Łudziłem się jeszcze, że to może jakiś kolega, że to nic poważnego. Przyznała się od razu. To trwało ponad rok. Spotykali się co najmniej raz w tygodniu. On miał drugie mieszkanie w centrum. Był żonaty, miał dwójkę dzieci. Gdybym nie podsłuchał tej rozmowy, to pewnie nigdy nie dowiedziałbym się o tej zdradzie, bo tego dnia oni spotkali się po raz ostatni. Jej kochanek wyjeżdżał na staż za granicę.
Adam mieszka cały czas z żoną. Śpią oddzielnie. Nie chodzą nigdzie razem - chyba, że z córką.
- Myślałem na samym początku, żeby się rozwieść - przyznaje Adam. - Serce mi się jednak łamało, kiedy patrzyłem na naszą córkę. Ona jest z nami tak zżyta, że nie wiem, jak przeżyłaby rozwód. Staramy się przy niej zachowywać normalnie, ale ona wyczuwa, że coś się stało. Pytała już, dlaczego razem nie śpimy. Na razie wierzy, że to przez moje chrapanie. Nie wybaczyłem żonie. Kilka razu próbowała o tym rozmawiać. Nie chcę, żeby się tłumaczyła. Mówią, że czas leczy rany, ale w moim przypadku to raczej nie działa.
Co na to psycholog?
- Zdradę nie tylko można wybaczyć, zdrada może być też impulsem do naprawy związku - mówi
Paweł Franczak, psychoterapeuta i filozof z Warszawy, który prowadzi też z żoną warsztaty dla par. - To wydaje się bardzo trudne, ale jest możliwe. Za każdym razem takie wydarzenie oznacza ogromną zmianę dla relacji: albo kruszy się, albo wzmacnia. Od obojga partnerów zależy, co z tym zrobią. Jeśli jest między nimi miłość i mają na to odwagę, mogą pracować nad związkiem, mogą też przekonać się dzięki zdradzie, że ich relacja uschła, a zazwyczaj dzieje się to długo przed samym aktem zdrady. Wtedy zdrada odziera oboje z iluzji; pokazuje, jak naprawdę wygląda małżeństwo.
Jeśli chcemy walczyć o związek po takim wydarzeniu, to ważne, by pamiętać o kilku podstawowych sprawach: przede wszystkim, że zdrada należy do obojga partnerów.
To zazwyczaj jest wynikiem tego, że związek już wcześniej był marnej jakości, a to zawsze jest skutkiem działań obojga małżonków. W gabinecie terapeuty bardzo często okazuje się, że o skoku w bok od dawna myśleli oboje partnerzy.
Zazwyczaj zdrada jest przecież skutkiem, rzadko przyczyną kłopotów w małżeństwie
Można więc powiedzieć, że osoba, która dopuściła się zdrady, wzięła na siebie ciężar samego czynu. To zaś oznaczałoby, że zdradzony mąż, jak w opisanym przypadku, nie ma moralnej przewagi nad żoną. Pozycja, w której pan Adam zacząłby patrzeć na zdradzającą żonę z góry, prowadzi donikąd. Oboje partnerzy są sobie równi - to podstawa do dalszej pracy nad związkiem po zdradzie. Nie jest to łatwe, bo dla zdradzonego męża czy żony oznacza, że nie mogą dłużej pielęgnować poczucia krzywdy i postawy ofiary, a być ofiarą jest całkiem przyjemnie, ofiary dostają tak wiele społecznego wsparcia…
Owszem, jest miejsce na złość i smutek u osoby zdradzonej, czas na wyrażenie tych emocji, ale nie warto się zatrzymywać w tym miejscu. Zachęcam raczej, by sprawdzić, np. w gabinecie psychoterapeuty, co tak naprawdę doprowadziło związek do tego miejsca. Kto wie, może taka praca doprowadzi do tego, że w związku miłości będzie więcej.