To był jeden z moich szkolnych kolegów, z którym zawsze świetnie się rozumiałem. Razem trenowaliśmy, jeździliśmy na obozy, zgrupowania. Spotykaliśmy się czasami na wspólnych imprezach. Zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha, wyluzowany. Często robiliśmy innym wspólnie kawały, a nasza kreatywność w tym zakresie były ogromna.
Potem nasze drogi rozeszły się. Wyjechał na studia do innego miasta. Zamiast sportem zajął się polityką. Pamiętam, że zawsze, od kiedy pamiętam, angażował się w różnego rodzaju akcje, demonstracje, udzielał się społecznie. Żył polityką. Dużo czytał, chodził na różnego rodzaju odczyty.
Wiele lat później, już po studiach, co jakiś czas dowiadywałem się, że znów zmienił ugrupowanie, partię. Został radnym, startował cyklicznie w wyborach. Wielkiej kariery politycznej nie zrobił, ale był często zapraszany jako ekspert do telewizji, udzielał wywiadów, stał się rozpoznawalny.
Przez wiele lat nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Jedynie w mediach społecznościowych co jakiś czas zamieszczał swoje wpisy - często kontrowersyjne; nie uznawał żadnych kompromisów.
Tydzień temu spotkaliśmy się zupełnie przypadkowo w jednej z galerii handlowej. Powitanie - jak na dwóch dorosłych mężczyzn - było niezwykle czułe. Pożegnanie - dość oschłe.
Poszliśmy od razu na kawę. Nie mogliśmy się nagadać. Tyle wspomnień. Co rusz przypominaliśmy sobie jakieś anegdoty, jakiś mecz, wycieczkę ze szkoły.
W końcu mój dawny kolega spoważniał, zmienił się na twarzy, znikł uśmiech. Zaczął mi opowiadać, że my, Polacy powinniśmy teraz się zjednoczyć, bo społeczeństwo zmierza ku zagładzie, zagraża nam Unia, a w ogóle to Niemcy chcą nas przejąć. Zażartowałem, że ja, ze swoim dyplomem magistra germanistyki to jestem chyba zdrajcą narodu.
Kiedyś zaśmiałby się. A teraz nawet się nie uśmiechnął. Przez kolejne minuty miałem wrażenie, że jestem na jakimś zebraniu partyjnym. Mówił do mnie tak jak podczas przemówienia. Slogan za sloganem. W pewnym momencie chciałem mu przerwać, gdzie tam. Nie dało się. Zaczął mówić coraz głośniej. Zawsze był spokojny, a teraz agresywny. Za "gadającą głowę z telewizji" nie obraził się, ale pożegnaliśmy się bardzo oschle. Na odchodne rzucił "zdzwonimy się". Aż mnie korciło odpowiedzieć "a ja nie mam telefonu". A to był kiedyś taki fajny kolega...