Z początku nie chciałem uwierzyć w historię, którą opowiedział mi zaprzyjaźniony nauczyciel WF-u. Sądziłem, że mnie wkręca. Ale to nie był żart. Kilka dni odwiedzili go w szkole rodzice jednego z uczniów liceum - pierwszoklasisty. Początkowo - tak jak ja - sądził, że to jakiś żart. Matka chłopaka już w drzwiach pokoju wuefistów groziła, że tego tak nie zostawi. Padały epitety, ostre słowa. Ale po kolei.
Okazało się, że ich syn zachorował. Przeziębił się. Poszedł do lekarza. Dostał zwolnienie, miał gorączkę, katar, bóle głowy. Co ma do tego mój zaprzyjaźniony nauczyciel? Według rodziców, ich synek spocił się nadmiernie na lekcji WF-u, potem musiało go gdzieś przewiać i zachorował. Kolega nie miał żadnych argumentów, bo nie sądził, że oni na poważne chcą go oskarżyć o przyczynienie się do choroby syna. Na odchodne usłyszał, tym razem od ojca tego ucznia, że będą się z nim kontaktować już jedynie przez adwokata. Czeka.
Jak się okazuje, nie jest to jednostkowy przypadek. Kilka tygodni temu, jego kolega z innej szkoły miał podobnie nieprzyjemną rozmowę z rodzicami innego ucznia. Tu chodziło o coś innego. Na lekcji WF-u chłopcy grali mecz w piłkę nożną. W pewnym momencie jeden z uczniów sfaulował drugiego. Nastolatek skręcił nogę w kostce. Zdarza się. Następnego dnia doszło do spotkania z rodzicami chłopca w gabinecie dyrektora. Ci od razu przynieśli ze sobą oficjalną skargę na nauczyciela i zagrozili pozwem. Sprawa rozeszła się na szczęście po kościach. A nauczyciel przez pewien czas zrezygnował na lekcjach z gier zespołowych. Opowiadał dzieciom o historii sportu.
" To jest chore - podsumował mój kolega. - Nie dosyć, że rodzice na potęgę wypisują dzieciakom zwolnienia z WF-u, to na dodatek niektórzy wymagają od nas, żeby dzieci - owszem grały, biegały, ale się nie pociły, bo zachorują. A ja już dzisiaj z przerażeniem patrzą, jak niektórzy nastolatkowie dostają zadyszki, wchodząc na pierwsze piętro w szkole".