Maciek raz za razem sięga po papierosa. Nerwowo wciąga dym. Ma 52 lata, ale wygląda dużo starzej. Nerwy.
- Pieniądze z tej działki miały odmienić moje życie - zaczyna opowiadać. - Wydawało mi się, że złapałem pana Boga za nogi. Miałem takie plany...
Pole, które odziedziczył po ojcu, przez lata nie miało specjalnej wartości. Wydzierżawił je kuzynowi, który siał na nim rzepak.
- W spadku dostałem całe gospodarstwo - mówi Maciek
- Po śmierci mamy ojciec uprawiał jeszcze przez pewien czas pole. Chciałem go zabrać do siebie, do miasta, ale nie chciał. Twierdził, że tu się urodził i tu umrze. Złościłem się na niego za takie gadanie, ale rok po śmierci mamy pochowałem i jego. Myślę, że umarł ze zgryzoty. Z mamą przeżyli tyle lat razem, a na starość został sam. Nie wytrzymał tego.
Maciek był jedynakiem. Dzieciństwo spędził na wsi. Dzisiaj jest to dzielnica miasta. Kiedyś do centrum można było dojechać pekaesem, potem była komunikacja miejska. Ale każdy wyjazd to była prawie wyprawa. Na miejscu była jednak szkoła podstawowa. Do średniej musiał już jednak dojeżdżać.
- Autobusy kursowały coraz częściej, ludzie zaczęli się chętnie tu budować i tak z niewielkiej wioski zrobiła się dzielnica miasta - tłumaczy Maciek. - Zrobili nam nawet chodniki po obydwu stronach ulicy, powstały nowe sklepy, park, a nawet orlik.
Po maturze nasz bohater poszedł na studia. Wybrał politechnikę. Po drugim semestrze dał sobie spokój.
- Kolega namówił mnie na wyjazd do pracy do Holandii - mówi. - Skusiły mnie zarobki. Marzyłem, żeby mieć własne mieszkanie. Nie chciałem mieszkać z rodzicami
W Holandii spędził z przerwami prawie cztery lata. Pracował przy tulipanach, potem w fabryce mebli. Nie palił, nie szastał pieniędzmi, oszczędzał, sporo odłożył. Na tyle, że kupił wreszcie wymarzone mieszkanie. Nieduże, trzypokojowe, w starym budownictwie.
- Znalazłem też pracę w firmie ogrodniczej - mówi. - Znałem się na tym, docelowo chciałem zająć się aranżacją ogrodów.
Tak też się stało. Po pewnym czasie zwolnił się z firmy. Założył własną. Na brak klientów nie narzekał. Zwłaszcza w sezonie. Gorzej było w zimie.
- Kokosów może nie zarabiałem, ale ta praca przynosiła mi przede wszystkim radochę - podkreśla Maciek. - W Holandii nauczyłem się m.in. jak przycinać iglaki, formować je, znałem się na prześwietlaniu drzew owocowych; dużo czytałem, wciąż się uczyłem. Inwestowałem także w sprzęt ogrodniczy.
Często odwiedzał rodziców. Jako jedni z nielicznych na dzielnicy uprawiali jeszcze pole. Co roku coraz mniej. A to ziemniaki, a to zboże. Ojciec Maćka tuż przed śmiercią żony miał jeszcze nawet konia. Nawet pomagał sąsiadom w urządzaniu ogrodów. Zamiast żmudnego kopania łopatą.
- Z czasem coraz głośniej mówiło się, że będą przekształcać pola na działki budowlane - mówi Maciek. - Tu, gdzie było nasze pole miało powstać osiedle domków jednorodzinnych
Ale o tym głośno było już wiele lat temu i nic się nie działo. Ojciec zresztą zawsze mówił, że nigdy swojego pola nie sprzeda. To ojcowizna.
Po śmierci rodziców Maciek początkowo planował przenieść się do rodzinnego domu. Myślał o jego remoncie, rozbudowie. Kolega, który znał się na budownictwie sprowadził go na ziemię. Koszt remontu i modernizacji przewyższyłby wartość nowego budynku. Maciek nie miał aż tyle oszczędności. Nie chciał też brać kredytu. Nie chciał też sprzedać nieruchomości.
- Postanowiłem, że poczekam - mówi. - O budowaniu już nie myślałem. Dobrze mi było w moim mieszkaniu.
Trzy lata temu wszystko się zmieniło. Gotowy były plan zagospodarowania. Okazało się, że pole po ojcu, które odziedziczył mogło być przeznaczone pod budownictwo jednorodzinne.
- Już wcześniej dzwonili do mnie różni deweloperzy, którzy proponowali kupno ziemi - mówi Maciek. - Nie wiem, skąd wiedzieli, że to moje pole i skąd zdobyli numer telefonu do mnie. Mówiłem, że na razie nie sprzedaję. Proponowali coraz więcej.
W końcu Maćka skusiła zawrotna kwota - milion sto dziesięć tysięcy. W życiu nie widział tylu pieniędzy. A taka kwota widniała któregoś wieczoru na jego koncie. Wtedy właśnie przyszedł przelew.
- Wcześniej to do mnie jakoś nie docierało, że będę milionerem - przyznaje. - To wszystko się tak szybko działo, że się nawet nie zastanawiałem co zrobię z tymi pieniędzmi
Nie miał się z kim naradzać. Był sam. Od czasu do czasu spotykał się z kobietami, żeby nie zniewieścieć, ale z żadną nie związał się na dłużej. Chodziło jedynie o przelotny, niezobowiązujący do niczego seks. Najlepiej czuł się sam.
- Pamiętam, że tego wieczoru, kiedy dotarł ten przelew, siedziałem do późna w nocy i powoli docierało do mnie, że za te pieniądze mogą sobie na tyle rzeczy pozwolić, o jakich dotychczas nawet nie myślałem. Włączyłem komputer, zacząłem wchodzić na strony salonów samochodowych, biur podróży czy nawet zwykłych marketów.
Wszystko, co było do kupienia, no, prawie wszystko, było w zasięgu moich możliwości. To niezwykłe uczucie, kiedy patrzysz na jakiś luksusowy samochód i masz świadomość, że rano możesz pójść do salonu i go po prostu kupić.
Nie myślał o kupnie nowego mieszkania czy domu. Dobrze się czuł w swoim starym mieszkaniu. Było dla niego w sam raz.
- Przez pierwsze tygodnie skąpiłem każdej złotówki - mówi. - Nie rzuciłem się w jakiś szalony wir zakupów. Chyba w podświadomości chciałem, żeby ta kwota na koncie jak najdłużej się nie zmniejszała.
Do czasu. Któregoś dnia pojechał do sklepu z AGD. Chciał kupić nowy odkurzacz. Stary poprzedniego dnia się zepsuł.
- Jak zobaczyłem te wszystkie nowe telewizory, kuchenki i lodówki, to zgłupiałem - przyznaje Maciek. - Moje sprzęty były już przestarzałe, miały już swoje lata. Prawie wszystko wymieniłem. Kupiłem też najnowszy komputer. Superszybki.
To był dopiero początek zakupów. Wkrótce Maciek usiał za kierownicą swojego nowego mercedesa. Kosztował ponad pół miliona, ale zawsze o takim marzył. Pamiętał, że jego pracodawca w Holandii miał podobnego. Kiedyś Maciek podczas rozmowy powiedział mu, że w przyszłości też takiego będzie miał. Ten tylko się uśmiechnął pod nosem.
- Nie myślałem o inwestowaniu tych pieniędzy, lokatach - mówi Maciek. - Zrobiłem sobie wolne od pracy. Nie brałem zleceń, nie odbierałem telefonów. Dokupiłem też sporo sprzętu - spalinowy rozdrabniacz do gałęzi, glebogryzarkę i traktorek ogrodniczy. To był jeden z moich rozsądniejszych pomysłów związanych z tą kasą.
Maciek nie jest w stanie określić dokładnie na co wydał resztę pieniędzy.
- Na koncie mam dzisiaj kilkaset złotych - mówi, zapalając kolejnego papierosa. - Poza tym, że zmieniłem prawie wszystko w mieszkaniu, łącznie z meblami oraz że zainwestowałem sporo w sprzęt ogrodniczy i jeżdżę wypasionym mercedesem, to reszta poszła na głupoty.
Owszem, był na trzech wycieczkach, m.in. na Kubie. Wydał mnóstwo pieniędzy na zabawy.
- Kasa przewróciła mi w głowie - przyznaje dziś z żalem.
Jak miałem ochotę na seks, to dzwoniłem do agencji. Z niektórymi dziewczynami nie wychodziłem z łóżka przez cały weekend. Zamawiałem wtedy jedzenie do domu. Nie żadne pizze czy kebaby, ale z najdroższej restauracji w mieście. Przecież stać mnie było.
Na swoje pięćdziesiąte urodziny zafundował sobie lot balonem, a potem tydzień w ekskluzywnym spa. Z masażami, biczami wodnymi i innymi atrakcjami. Wydawał pieniądze na lewo i prawo.
- Sięgnąłem też po narkotyki, nie mówiąc o drogich alkoholach - mówi. - Miałem nawet swojego zaufanego dostawcę trawki. Poszedłem na całość.
Maciek zyskał też mnóstwo znajomych. Lgnęli do niego. Nic dziwnego. Wiedzieli, że przy nim można się dobrze zabawić. Jedyne, czego Maciek zdołał uniknąć, to nie pożyczał pieniędzy.
- Tutaj akurat rozsądku nie straciłem - przyznaje. - Ale zdarzało się, że płaciłem w restauracji rachunki po pięć tysięcy złotych. Niektóre paragony mam do dzisiaj. Znalazłem je w spodniach. Nawet nie pamiętam dokładnie z kim byłem wtedy w knajpie.
Otrzeźwiał, kiedy chciał zapłacić kolejne ubezpieczenie za mercedesa. Nie miał tyle na koncie. Brakowało dwóch tysięcy. Zapłacił tylko OC.
- Wtedy dotarło do mnie, że źródełko kasy wyschło - mówi. - Boję się liczyć, ile ja przetupałem pieniędzy. Chyba bym zwariował. Pocieszam się czasami, że przynajmniej żyłem przed pewien czas jak lord.
Co dalej? Mercedesa odda za grosze. Rozbił go. Był trzeźwy, ale przeszarżował na zakręcie i uderzył w drzewo. Nic mu się nie stało, ale na naprawę musiałby wydać fortunę. Nie ma z czego.
- Na razie muszę się wziąć przede wszystkim za siebie - kończy swoją historię. - Nie ćpam już, ale z nerwami nie jest najlepiej. Zacząłem terapię, biorę też leki. Jak tylko wyjdą na prostą, to nie ma wyjścia - muszę się wziąć do roboty. Więcej już działek do sprzedaży nie mam. A ta, którą miałem doprowadziła mnie do psychiatry.