Oto fragmenty listu:
(...) Basia koniecznie chciała ostatnie święta spędzić w domu. Lekarze nie ukrywali przede mną, że może nie zdążyć. Tak się stało. Zmarła tydzień przed wigilią. Nad ranem. W swoim łóżku. Kiedy się obudziłem, już nie żyła. Rękę wciąż trzymała na albumie ze zdjęciami. Dzień wcześniej chciała jeszcze obejrzeć rodzinne fotografie. Nie miała siły przewracać kart w albumie, pomagałem jej. Kilka razy cichutko się zaśmiała. Wiedziałem jednak, że odchodzi, ale cieszy się, że jest w domu.
(...) To był rak płuc. Diagnoza, jaka usłyszeliśmy trzy lata temu zwaliła nas z nóg
Nigdy nie paliła papierosów, dbała o dietę, dużo jeździła rowerem. Regularnie się badała, wyniki były zawsze w normie. (...) Zaczęło się od zadyszki i kaszlu. Myśleliśmy, że to po covidzie jest osłabiona. Nie pomagały żadne leki. Straciła apetyt. I ten cholerny kaszel. Nie dawał jej spać. Lekarka rodzinna dała jej skierowanie na prześwietlenie. Potem dodatkowe badania. Lekarze chcieli mieć pewność. Niestety, rokowania były fatalne. Basia o tym wiedziała. Jej ojciec zmarł na raka. Jeden, jedyny raz widziałem, jak po tej diagnozie sprawdzała coś w internecie. "Musimy się Jasiu spieszyć" - powiedziała wtedy smutnym głosem. Zacząłem coś jej tłumaczyć, pocieszać, ale machnęła tylko ręką i wyłączyła komputer.
(...) Syn z córką są już dorośli. Mają swoje rodziny. Na początku obdzwonili wszystkich znajomych lekarzy, profesorów. Szukali najlepszego, chcieli żeby ktoś jeszcze przejrzał wyniki, mieli nadzieję, że ktoś inny inaczej je zinterpretuje. Wypytywali o eksperymentalne metody leczenia za granicą. Poruszyli niebo i ziemię.
Wszędzie słyszeli to samo - trzeba mieć nadzieję
(...) Każda kolejna chemia była dla Basi koszmarem. Długo dochodziła potem do siebie. Był okres, kiedy wyniki się poprawiły. I to znacznie. Wstąpiła w nas wtedy otucha, że może zdarzy się cud. Nie zdarzył. Kolejne badania nie pozostawiały złudzeń. Były przerzuty. Basia więcej przebywała w szpitalu niż w domu. (...)
(...) Po kolejnym pobycie wróciła na oddział po dwóch dniach. Potem już pogotowie przyjeżdżało tylko po to, żeby dać kolejny zastrzyk przeciwbólowy. Wtedy przez jakiś czas nie cierpiała. Dzwoniła wówczas do Jacka, syna, żeby przyjechał z ukochaną wnusią.
Kasia była jej oczkiem w głowie. Jedyna wnuczka w naszej rodzinie
Jak się lepiej czuła, to czytała jej bajki, razem coś rysowały, co rusz się śmiały. Kasia miała niecałe cztery latka i wciąż się pytała, kiedy babcia w końcu wyzdrowieje i pójdzie z nią na spacer. A Basia wtedy miała problem, żeby samodzielnie dojść nawet do łazienki. Tak jej ta chemia dała popalić.
(...) Pierwszą wigilię bez żony spędziłem jak we śnie. Znajomy lekarz przepisał mi jakieś leki na uspokojenie i tylko dzięki nim jakoś funkcjonowałem. Wigilia była u Jacka. Nie miałem siły płakać. Już wcześniej się wypłakałem. Dzieci mnie zagadywały, wnusia ciągle chciała, żebym się z nią bawił, a ja myślami wciąż byłem przy Basi. Nie byłem w stanie myśleć o czymś innym. Wciąż widziałem, jak się śmieje, coś mówi, uśmiecha.
Przed rok od jej śmierci niewiele się zmieniło. Gdybym powiedział, że jest mi ciężko, to tak, jakby nic nie powiedzieć
Mam 59 lat. Z Basią byliśmy razem przez trzydzieści dwa lata. Wszystko razem robiliśmy, chodziła ze mną nawet na mecze żużlowe. Wspólnie oglądaliśmy mecze piłkarskie w telewizji. Ja nawet nie przypominam sobie, żebyśmy się kiedykolwiek tak na poważne pokłócili. Nie wiedzieliśmy co to są ciche dni, obrażanie się na siebie czy podniesiony głos.
(...) Na szczęście mogę liczyć na swoje dzieci. Też im brakuje mamy. Widzę, że martwią się o mnie. Odwiedzają mnie w każdej wolnej chwili. Zostawiają mi też czasami Kasię. Kocham tego mojego szkraba. Najbardziej mnie wzrusza, kiedy pyta, czy babcia ją widzi z góry, bo przecież jest razem tam z aniołkami. Tak to sobie wytłumaczyła. Ania, moja córka stara się co tydzień coś dla mnie pysznego upichcić. Ale i tak nie mam apetytu (...)
(...) Wigilię w tym roku chcę spędzić sam. Długo o tym myślałem.
Nie wiedziałem, jak powiedzieć o tym dzieciom. Zawsze ten dzień spędzaliśmy razem
Przyjęli to jednak ze zrozumieniem. Uszanowali moją decyzję. Z tą samotną wigilią to nie jest tak do końca. Będą z Basią. Bo cały czas czuję, że ona jest obok mnie. Śni mi się zresztą prawie codziennie. Często z nią w myślach rozmawiam. Moje dzieci o tym wiedzą. Też im się czasami śni. Na początku, jak im powiedziałem o tych moich wigilijnych planach, to nie chcieli o tym słyszeć. Pierwsza zrozumiała moja córka. Że nie będę się czuł samotny. I że jest mi to potrzebne. (...)
(...) Ugotowałem już bigos. To zawsze było to moje zadanie na święta. Basia go uwielbiała. Przepis mam jeszcze od swojego dziadka. Barszczyk zrobię taki jak Basia - na zakwasie i koniecznie dużo majeranku. Podzielę się z nią opłatkiem. Zawsze była wtedy wzruszona, bo jak składałem jej życzenia, to najczęściej mówiłem, że czuję sie przy niej najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. A ona mówiła to samo. I dzisiaj pewnie chciałaby, żebym znów był szczęśliwym człowiekiem. Cieszyłaby się z tego. Wiem o tym. Przeciez ona wszystko z góry widzi...