Rozmowa z dr Małgorzatą Sitarczyk, psychologiem z Akademii WSEI w Lublinie, biegłym sądowym w zakresie psychologii
Czy alkoholicy powinni pani zdaniem korzystać ze zwolnień lekarskich?
- To w dużej mierze zależy od charakteru ich pracy, okoliczności. Takie zwolnienia zapobiegają przede wszystkim wypadkom w miejscu pracy. Znam przypadek, kiedy "niewyzerowany" alkoholik rozpoczął poniedziałek w pracy od tzw. klina i usnął z zapalonym papierosem w ręku. Puścił z dymem magazyn z lekami. Myślę, że pracodawcy mogliby częściej wysyłać takich "niewyzerowanych" pracowników na L4. Straty w tym spalonym magazynie z lekami były ogromne.
Czy jest coś takiego jak bezpieczne picie?
- To jeden z wielu mitów alkoholowych. Nie mamy wpływu na funkcjonowanie naszego mózgu. Samą siłą woli nie jesteśmy w stanie powstrzymać biopsychicznych procesów degradacji w chorobie alkoholowej. Gdyby tak było, to nie byłoby alkoholizmu. Takie tłumaczenie, że ktoś pije "bezpiecznie" jest charakterystyczne właśnie dla alkoholików. Nic bardziej błędnego.
Ale w przypadku palenia jest inaczej. Niektórzy potrafią zapalić kilka razy w roku, a miesiącami obywają się bez "dymka"
- Ale my rozmawiamy o piciu, które jest w fazie chronicznej, kiedy mózg alkoholika nie funkcjonuje jak u zdrowego człowieka. Proszę zauważyć, że jest mnóstwo osób, które piją jedynie alkohol okazjonalnie, towarzysko i to może trwać całe życie. Ale to zupełnie inny etap picia.
Co się zmieniło przez ostatnie kilkadziesiąt lat w procesie leczenia alkoholików?
- Kilkadziesiąt lat temu większą wagę w terapii przykładano do słowa, pogadanek, rozmów. Więcej pacjentów leczono w szpitalach, ambulatoriach. Dzisiaj doszła do tego zaawansowana farmakologia jako panaceum na wszystko. To nie jest moim zdaniem najlepsze rozwiązanie. Wciąż wierzymy, że chemia, tabletka, zastrzyk rozwiąże ten problem. Nie rozwiąże, bo alkoholizm to choroba duszy. A tej choroby nie da się wyleczyć lekko, łatwo i przyjemnie. Leczenie alkoholizmu to przede wszystkim praca nad sobą. To długi i żmudny proces. I nie ma tutaj drogi na skróty. Musimy iść po wybojach.
Czy alkoholicy powinni unikać spotkań towarzyskich, którym towarzyszy alkohol?
- Wręcz przeciwnie. W tej chorobie niezwykle ważne jest wsparcie społeczne. Coraz częściej wielu alkoholików przyznaje się do swojej choroby. "Nie lejcie mi, bo jestem alkoholikiem" - te słowa już tak nie szokują przy stole. Większość to szanuje i często obraca np. w żart, że ma na szczęście duże zapasy oranżady. I o to chodzi. Jeden zachorował na grypę, inny ma zwyrodnienie kręgosłupa, a ktoś inny został alkoholikiem. Choroba nie wybiera. Przy alkoholizmie ważna jest też czytelna konfrontacja z tym problemem, a nie zamiatanie tego pod dywan. Pamiętajmy, że alkoholizm nie jest żadną patologią. On wywołuje patologię. A to zupełnie co innego. Im więcej będziemy wiedzieć o alkoholizmie, tym łatwiej będzie nam zrozumieć pewne procesy w tej chorobie. Niedawno rozmawiałam z nastolatką, która po śmierci matki-alkoholiczki stwierdziła, że płakać to po niej nie będzie, ani nosić żałoby. "Wie pani, ona dzwoniła tylko wtedy jak była pijana" - powiedziała. Spytałam, czy wie, że to ten alkohol dodawał jej odwagi, żeby zadzwonić? Była zaskoczona. Nikt jej wcześniej tego nie powiedział. "Gdybym o tym wiedziała, to pewnie inaczej bym patrzyła na to wszystko" - stwierdziła. Jak widać, o alkoholizmie wciąż mało wiemy. O wiele za mało.
Czy jak ktoś przez 50, 60 lat pił alkohol jedynie okazjonalnie, to czy może na stare lata zostać alkoholikiem?
- Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi. Alkoholizm nie zna ograniczeń wiekowych. Ale nie tylko o wiek tu chodzi. To także osobowość, cechy charakteru, geny, temperament, budowa fizyczna. Na pewno im wcześniej ktoś zacznie nadużywać alkoholu, kiedy mózg jest jeszcze niedojrzały, to jest większe prawdopodobieństwo, że też wcześniej osiągnie fazę krytyczną. Przyjmuje się, że od dnia pierwszego upicia się do wystąpienia u alkoholika pierwszych objawów delirium upływa 20-25 lat.
Co jest najtrudniejsze w leczeniu alkoholika?
- Poukładanie w nim emocji. Bo niezależnie od etapu choroby, to przyczyną są problemy emocjonalne. W trakcie leczenia dochodzą u niego obawy, że nie dotrzyma słowa, zawiedzie bliskich, którzy często po raz kolejny będą zawiedzeni. Temu towarzyszy ciśnienie społeczne, presja. Wyjściu z choroby niewątpliwie pomogą bardzo silne mechanizmy emocjonalne jak miłość, poświęcenie, wizja sukcesu. Leczenie to długotrwały i skomplikowany proces.
Czy nie rażą panią reklamy alkoholu np. w telewizji?
- Irytują. I to bardzo. Oraz szkodzą. Alkohol, zwłaszcza piwo jest pokazywany jako coś, co łączy, towarzyszy temu radość, śmiech, dobra zabawa. Efekt? 80 procent młodych ludzi uważa, że piwo to nie jest alkohol, a 90 procent nie wyobrażają sobie udanej imprezy, na której nie będzie alkoholu. Dzisiaj - jak rozmawiam z młodymi ludźmi - to łapię się za głowę. Proszę sobie wyobrazić, że dla piątoklasistów wyznacznikiem fajnej wycieczki klasowej jest picie piwa na wyjeździe. Im więcej - tym lepiej. Tak działają na ich wyobraźnie m.in. właśnie te reklamy piwa. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby dla równowagi pojawiały się też w mediach spoty ostrzegające do czego może doprowadzić alkoholizm. Tak jak są drastyczne zdjęcia np. płuc palacza na paczkach papierosów.
Kiedy powinna się nam zapalić czerwona lampka, że to nasze picie wymyka się spod kontroli?
- O to najczęściej pytają młodzi ludzie. I zawsze odpowiadam, że to ten dzień, kiedy urwał się komuś film. To już jest sygnał ostrzegawczy dla każdego - niezależnie od wieku. Jeśli ktoś ma luki w pamięci, nie pamięta tak do końca, co na tej hucznej imprezie było - to powinien się już nad tym pochylić. Dużo do myślenia może dać także praktyka tzw. klinowania. To kolejny znak, że dzieje się coś niepokojącego. To nie jest normalne, że ktoś sięga następnego dnia po alkohol i to wkrótce po przebudzeniu.
Co się zmieniło w piciu Polaków przed ostatnie kilkadziesiąt lat?
- Przed 1989 rokiem, na 200 mężczyzn, którzy osiągnęli ostatnią fazę choroby alkoholowej, była statystycznie jedna kobieta. Dzisiaj na 100 mężczyzn w pełnoobjawowej chorobie jest aż 17 kobiet. Warto jednak przypomnieć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu widok kobiet pijących alkohol w lokalu, nie był czymś codziennym. To był rzadko widziany obrazek. Było większe przyzwolenie na picie, ale z całą pewnością nie u kobiet. Dzisiaj to już nikogo nie dziwi, ani nie szokuje. Obniżył się także wiek inicjacji alkoholowej. W porównaniu do minionej epoki jest to różnica 1,5 roku. Kiedyś to było ok. 16-17 lat, teraz nawet 14-latkowie poznali już smak alkoholu. Warto jednak wspomnieć też o tym, że o w wiele mniej albo nawet w ogóle nie pije się alkoholu w pracy. Skończyła się era biurowych imienin. Coraz rzadziej zdarzają się też wypadki w pracy po spożyciu alkoholu. Pracodawcy i służby BHP pilnują tego. Obserwuję także, że rodzice są dzisiaj bardzo tolerancyjni dla swoich dzieci, również w kwestii picia alkoholu. Na to jest dziś większe przyzwolenie. Nie tylko na to. Proszę sobie wyobrazić, że statystycznie aż 20 procent ósmoklasistów posiada papierosy elektroniczne. W jednej ze szkół była o tym mowa. Byłam zdumiona, kiedy usłyszałam, że to jest wina...dyrektora. Wtedy się spytałam rodziców, czy to on dał dzieciom pieniądze na te "elektroniki". Zapadła cisza. W swojej pracy biegłej sądowej mam często do czynienia z chorymi relacjami na linii dziecko-rodzic. Kilka dni temu do prokuratury wpłynęła skarga kilkunastolatki, która w piśmie zarzuca rodzonemu ojcu, że zabrał jej laptop, bo miała się uczyć, a wcześniej wchodził w nocy do jej pokoju i zapalał światło. To nawet trudno skomentować.
Czy uważa pani, że przymusowe leczenie alkoholika ma sens?
- Uważam, że w niektórych przypadkach jest to jedyna szansa dla chorych na wyleczenie. Zwłaszcza dla tych, którzy są już w takim stanie, że nie potrafią podjąć samodzielnej i racjonalnej decyzji. To także często jedyna szansa dla ich bliskich, żeby wrócić do w miarę normalnego życia z alkoholikiem pod jednym dachem. Jest to jednak trudne prawnie do zrealizowania.