Marek ma dziś 45 lat. Wygląda poważnie. Rzuca się w oczy gęsta, bujna fryzura. I siwizna.
- Wie pan, że jeszcze nie tak dawno miałem włosy czarne jak węgiel - zaczyna opowiadać. - Dopiero niedawno osiwiałem. Tak mi los przyprószył włosy siwizną.
Rzadko się uśmiecha. Nie to co kiedyś. Ania powiedziała mu wiele lat temu, że to ten jego uśmiech zawrócił jej w głowie.
Poznał ją w gabinecie stomatologicznym.
- Tak, wiem, to mało romantyczne - mówi. - Tak mnie rozbolał ząb, że zaraz po pracy pojechałem do dentysty. To po drodze do domu. Bolało jak diabli. Ona siedziała w poczekalni i czekała na swoją kolejkę. Sama zaproponowała, że mnie przepuści. Widziała, że z bólu nie mogę wysiedzieć.
Dentystka na szczęście pocieszyła go, że to na szczęście mały ubytek w zębie, uśmierzyła ból i umówiła na kolejną wizytę.
Kiedy wchodził do gabinetu, nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. Myślał jedynie o swoim bolącym zębie
Wychodząc, minął się z nią w drzwiach. Była niewiele niższa od niego, krótko przystrzyżone włosy i piękny uśmiech. To zapamiętał.
- Miała w sobie tyle ciepła i uroku, że z wrażenia nie mogłem nic sensownego wydukać - mówi Marek. - Coś tam plotłem, że dziękuję i że jestem wdzięczny. Pierwszy raz w życiu zapomniałem języka w gębie. Uśmiechnęła się tylko szeroko i życzyła zdrowia.
Nie odjechał spod gabinetu. Siedział w samochodzie i czekał, kiedy wyjdzie.
- To było zauroczenie od pierwszego spojrzenia - mówi z przekonaniem. - Nie sądziłem, że przeżyję kiedyś coś takiego. Miałem wrażenie, że jeśli odjadę, to stracę coś ważnego. Czułem się jak na jakimś romantycznym filmie z serii Harlequina.
Długo czekał. W tym czasie Marek usiłował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek jakaś kobieta zrobiła na nim takie wrażenie, jak ta z poczekalni. Może kiedyś Marta. To jego była zona. Byli razem przed dwa lata. Nie wyszło.
Tylko na początku iskrzyło między nimi. Potem wszystko się zmieniło
- Może zbyt krótko byliśmy razem przed ślubem? - zastanawia się Marek. - Jak już zamieszkaliśmy wspólnie, doszły obowiązki, to okazało się, że więcej nas różni niż łączy. Z miesiąca na miesiąc oddalaliśmy się od siebie, aż w końcu doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu tego dalej ciągnąć i rozeszliśmy się.
Kiedy rozmyślał o swoim dawnym małżeństwie, drzwi gabinetu otworzyły się. To ona. To na nią czekał prawie godzinę w samochodzie. - Dała się zaprosić na kawę - mówi Marek. - Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Dla mnie była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem
Ania, bo tak miała na imię, była psycholożką. Na etacie w przychodni, miała też własny gabinet. Na brak pacjentów nie narzekała. Nic dziwnego. Wzbudzała zaufanie już przy pierwszym kontakcie. W psychologii to jest kluczowe.
- Spędziłem najpiękniejszy wieczór od lat - przyznaje Marek. - Ania była przede wszystkim bardzo naturalna. Ujęła mnie też ogromną empatią. Okazało się, że mamy także podobne zainteresowania - książki i teatr.
Przez kolejne miesiące nie odstępowali siebie na krok. Widywali się praktycznie codziennie. Jeśli nie - dzwonili do siebie.
- Byłem zakochany jak sztubak - przyznaje Marek. - Na samą myśl o Ani czułem motylki w brzuchu. Nie sądziłem, że po rozwodzie z Martą będę w stanie jeszcze związać się z kimkolwiek.
Przeżywał drugą młodość. Dwa lata po rozwodzie myślał znów o małżeństwie
Z Anią rozumieli się bez słów. Wkrótce zamieszkali razem - w domu Marka. - Wszystko robiliśmy razem - mówi. - Nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. Nie wiem, ile razy dziennie mówiłem jej, że ją kocham, a ona potrafiła do mnie zadzwonić, żeby powiedzieć mi tylko te dwa słowa.
Najbardziej go rozczuliła, kiedy któregoś dnia musiał wyjechać w delegację. Pierwszy raz od dłuższego czasu mieli spędzić oddzielnie weekend.
- W przeddzień wyjazdu Ania późno wróciła z pracy - mówi Marek. - Już spałem. Miałem wyjechać o świcie. Kiedy się obudziłem, zobaczyłem na stole przygotowane przez nią w nocy kanapki i karteczkę, żebym ją obudził, bo chce się pożegnać. Strasznie mnie to rozczuliło. Cała Ania.
Zazdrościli im tej miłości. I znajomi i rodzina
- Mój brat stwierdził kiedyś, że tę moją Anię to można "łyżeczką jeść" - dodaje Marek. - Nie dało się jej nie lubić. Robiła na każdym ogromne wrażenie tym swoim ciepłem, życzliwością. Miała też dar słuchania. Uwielbiała dzieci. Gdyby mogła, to przygarnęłaby pewnie też wszystkie bezdomne psy i koty. Ciągle się nimi gdzieś opiekowała. Miała złote serce. Nigdy nie przeszła obojętnie obok kogoś, kto akurat zbierał pieniądze na jakąś zbiórkę charytatywną czy pomoc. I zdarzało się, że niektórzy to wykorzystywali.
Kiedyś Marek miał z niej niezły ubaw. Przed sklepem zaczepił ją młody chłopak. Prosił o wsparcie. Chciał pieniędzy.
- Ania powiedziała, że mu kupi coś do jedzenia - mówi Marek. - Tak zrobiła. Chłopak na widok konserw, makaronów i chleba popukał się w czoło i odszedł. Te konserwy długo potem jedliśmy na kolacje. Ania zawsze jednak powtarzała, że pomagać i tak trzeba.
Oświadczył się w Toskanii. Tam pojechali na urlop. Pod starym, rozłożystym cisem spytał, czy zostanie jego żoną
- Ania rozbeczała się jak dziecko - wspomina nasz bohater. - Tak się wzruszyła, że słowa nie mogła wykrztusić. Już się bałem, że mnie nie zechce. Ale po chwili usłyszałem "oczywiście, że tak". Byłem wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Po powrocie do Polski zaczęli planować ślub. Mały, kameralny, bez fajerwerków. Dla najbliższych. A potem podróż poślubna. Tu także byli zgodni jak we wszystkim - ukochane przez nich Włochy. Nigdy nie wierzyli w żadne przesądy, zabobony. Ślub miał być w maju - bez litery "r" w nazwie, co dla niektórych było złym znakiem.
- Miesiąc przez ślubem mieliśmy już prawie wszystko zapięte na ostatni guzik - mówi Marek. - Lokal już dawno zarezerwowany, menu ustalone, zaproszenia wysłane. Tak jak zaplanowaliśmy, ślub miał być w małym gronie - wyszło nam, że będzie 36 osób.
To był ostatni weekend przed weselem. Jak z koszmarnego snu. A zaczął się tak spokojnie...
- Spaliśmy do późna - mówi Marek. - Śniadanie zjedliśmy w łóżku. Ania od samego rana była wesoła, uśmiechnięta, radosna. Cały czas żartowaliśmy, śmieliśmy się bez powodu. Pamiętam, że dla kawału napisałem jeszcze na karteczce "kocham cię" przez samo "h".
Koło południa Ania przypomniała sobie, że musi na chwilę pójść do sklepu. Wieczorem mieli przyjść znajomi, a ona zaplanowała zrobić focaccię - jej ulubioną, z oliwkami. A tych akurat w domu nie było.
- Goliłem się w łazience, kiedy wychodziła - mówi Marek. - Jeszcze cmoknęła mnie na pożegnanie i wybiegła
Do sklepu nie miała daleko. Większe zakupy robili w ulubionym markecie kilka kilometrów od domu, ale te mniejsze w niewielkim sklepiku za rogiem. Po drugiej stronie ulicy.
- Nie wiem, ile czasu minęło, ale jeszcze się myłem, kiedy usłyszałem jakieś syreny - mówi Marek. - Na ulicy nieopodal często były jakieś stłuczki, wypadki, blisko był też szpital. Te syreny było codziennie słychać. Ale tym razem coś mnie jednak zaniepokoiło. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale w pewnej chwili miałem jakieś złe przeczucia. Podświadomie czułem, że stało się coś złego. Zaraz potem usłyszałem jeszcze kolejne syreny. Coś mi kazało zadzwonić do Ani. Był sygnał, ale nie odebrała. Szybko się ubrałem i wybiegłem z domu.
Przy najbliższym od domu skrzyżowaniu stał tłumek gapiów. Policja i straż. Zobaczył też odjeżdżającą na sygnale karetkę.
A potem dostrzegł torebkę Ani. Leżała tuż przy przejściu
Kupił ją w Sienie, w Toskanii. Ani się strasznie podobała.
- Zmarła w karetce - kończy Marek. - Pijany kierowca wjechał na przejście, kiedy miał czerwone światło. Nawet nie hamował.
Kolejne dni pamięta jak przez mgłę. Podobnie jak pogrzeb Ani. Były tłumy. Gdyby nie brat, załamałby się kompletnie. - Nie odstępował mnie na krok - mówi. - Nie, nie miałem myśli samobójczych. Nie miałem siły na nic. Z tamtych dni pamiętam tylko, że miałem żal do wszystkich i do wszystkiego. Najgorsze były noce, kiedy wydawało mi się, że to wszystko to jest jakiś koszmarny sen.
W maju przyszłego roku obchodziliby dziesięciolecie ślubu. Jej suknia ślubna wciąż wisi w szafie. Obok jego garnituru. Nigdy go nie ubrał.
- Mówią, że czas leczy rany - kończy. - W moim przypadku to nie działa. Nawet wczoraj wydawało mi się, że widzę Anię na ulicy. A rok temu, w maju pojechałem do Toskanii. Usiadłem pod tym samym cisem, pod którym jej się oświadczyłem. Wie pan, że w pewnej chwili usłyszałem, jak mi szepcze do ucha, że wyjdzie za mnie? Nie, nie przesłyszałem się...