Oto treść listu:
Wydawało się, że moje życie było proste, szczęśliwe. Do czasu. Wszystko zaczęło się od pogrzebu. To był listopad ubiegłego roku. Na raka zmarła moja przyjaciółka - Dorota. Jej choroba była jak grom z jasnego nieba. Czterdzieści lat, zawsze zdrowa, mama pięknego syna, który właśnie dostał się na studia do Warszawy.
O raku piersi dowiedziała się na wiosnę
Wyczuła guz wcześniej, ale trochę zwlekała z badaniami, najpierw był COVID, a potem jej syn przygotowywał się do matury, wiadomo nerwy i zamieszanie z egzaminami na studia, szukaniem stancji. Gdy usłyszała diagnozę, było już za późno. Przerzuty. Nie mogliśmy uwierzyć, że to jest prawda. Ona nigdy nie paliła, nie nadużywała alkoholu, dbała o siebie. Dorota to był wulkan energii. Kolegowałyśmy się od podstawówki. Mieszkamy w małym mieście w centralnej Polsce, więc potem trafiłyśmy do jedynego liceum w mieście.(...)
(...) Na studia dostałyśmy się do Kielc. Ja zostałam bibliotekarką, ona nauczycielką w szkole podstawowej. To sfeminizowane studia, więc trudno nam było znaleźć kogoś do pary. Miałam jakieś randki, ale to nie miało sensu. Jeden kolega mieszkał z mamą, nie potrafił zrobić nawet jajecznicy. Mama robiła mu kanapki do pracy. Szukał matki a nie żony.
Drugi, owszem, spotykał się ze mną, snuł plany na przyszłość, ale jak się okazało, nie byłam ta jedyna. Moja znajoma zobaczyła, jak się całował na ulicy z inną. Gdy o to zapytałam, nawet nie zaprzeczał, stwierdził, że to tylko koleżanka I to nic nie znaczy. Nie chciałam faceta z koleżankami.
W domu rodzice coraz mniej delikatnie pytali, kiedy im przedstawię narzeczonego, bo jak na studiach nikogo nie znajdę, to w rodzinnym mieście tym bardziej. Babcia była jeszcze bardziej brutalna, otwarcie zaczęła mnie nazywać starą panną.
Miałam wieść smutne, samotne życie jak ciocia Magda, której nikt nie chciał
Może dlatego, że nie znała umiaru w jedzeniu, nie wyglądała atrakcyjnie, nawet dla zdesperowanych mężczyzn. Wolałam nie sprawdzać. Przed obroną tytułu magistra Dorota wyciągnęła nas na rajd rowerowy w Bieszczady. Ludzie z uczelni chcieli jakoś wyjątkowo uczcić koniec studiów. Liczyłyśmy na przygodę I może jakąś nową znajomość. To nie był dobry pomysł, wszystkich znałyśmy, do tego jechały prawie same dziewczyny. (...)
(...) Szybko chciałam wyzionąć ducha na tych stromych drogach. W końcu nadciągnęłam ścięgno. Musiałam odpuścić wycieczkę. Dorota została ze mną, też już miała dosyć tej jazdy. Znalazłyśmy sklep spożywczy, niestety nie mieli nic przeciwbólowego ani żadnej maści. Piłyśmy ciepłą oranżadę i kombinowałyśmy co robić. To było absolutne zadupie z jednym sklepem i przystankiem autobusowym, gdzie autobus przyjeżdża dwa razy dziennie. Chciało mi się płakać.
Wtedy pod sklep podjechał rozklekotany jeep
Za kierownicą siedział nieogolony, dobrze zbudowany blondyn w podartym podkoszulku z bandamą na głowie. To był Marek. Obok niego szczupły, delikatny, brunet - Rafał.
Tak poznałyśmy...naszych mężów. Byli kuzynami, pracowali na budowie. Marek wrócił z saksów z Ameryki, założył właśnie firmę, dostał zlecenie remontu starej chałupy. Zatrudniał jednego pracownika, na wakacje dał zarobić kuzynowi Rafałowi, studentowi AGH.
Marek pochodził z małej wsi na Podkarpaciu, skończył technikum budowlane, od początku wiedział czego chce od życia. Chciał mieć swój biznes, żonę, dom i dzieci. Od razu wpadłam mu w oko. Jeszcze bardziej, gdy się dowiedział, że jestem jedynaczką z domem. Zabrali nas wtedy na pakę jeepa i zawieźli na pociąg, prawie 100 kilometrów dalej. Uratowali damy w opałach, a właściwie Marek. Potem szybko poszło. Najpierw ja wyszłam za mąż. A potem Dorota, która w sumie sama oświadczyła się Rafałowi - na naszym weselu. Już wtedy była świeżo upieczoną nauczycielką w szkole podstawowej w naszym rodzinnym mieście. Obie wróciłyśmy, bo nie stać nas było na samodzielne mieszkania w dużym mieście.
Marek po ślubie zaczął rozwijać firmę, szybko pojawiły się dzieci, dwie córki.
Wszystko było proste, ja zajmowałam się domem i dziećmi, on pracował na rodzinę
Moi rodzice podarowali nam działkę pod miastem, Marek wybudował duży dom. Ja po odchowaniu córek wróciłam do pracy w miejskiej bibliotece. Wszystko nam się dobrze układało. Może nie było płomiennej miłości, nie mogłam też porozmawiać z Markiem o czymś więcej niż o sprawach domowych. Jego interesował tylko sport i budowlanka.
Lubił spotkać się z kolegami, wyskoczyć na ryby albo na piwo do pubu, by razem z innymi kibicami obejrzeć mecz. Był głośny, czasami rubaszny, nie chamski, ale taki nieokrzesany. Życie bez problemów, ale też bez namiętności. Koleżanki mi zazdrościły idealnego życia, męskiego męża, tylko, że ja wyszłam za mąż właściwie z rozsądku. Nigdy nie było “motyli w brzuchu”.
U Doroty życie wyglądało inaczej. To ona miała ster w rękach swojej rodziny. Rafał pracował w miejscowym banku jako informatyk. Dorota opowiadała, że był delikatny, zawsze elegancki, pachnący, cichy, interesował go świat antyczny. Pochłaniał dziesiątki książek o historii. Czasami wybierał się z Dorotą na szlak w góry. Jeździli na urlop do Grecji, do Włoch, by zwiedzać antyczne budowle i muzea. Zawsze pamiętał o jej urodzinach, przynosił kwiaty, robił jej romantyczne kolacje przy świecach.
Marek miał antyk gdzieś, dla mojego męża liczy się tylko to, co jest.
Zamiast romantycznych kolacji, robił grilla z piwem i kumplami
Na urlop jeździliśmy na Mazury, bo mąż lubi łowić ryby. Albo w zimie do Egiptu – bo wtedy nie ma zleceń w pracy, a dzieci mają ferie w szkole. No niby nie ma w tym nic dziwnego. Dzieci szaleją na zjeżdżalniach, ja się opalam i pływam w basenie, piję drinki z parasolką. Marek nawiązuje znajomości przy barze, gra w piłkę plażową, nurkuje albo jeździ quadem po pustyni. Potem wstawiony chrapie, a ja tylko patrzę na księżyc na tle arabskiej nocy. To tyle jeśli chodzi o romantyczne chwile.
Gdy Dorota umarła, to był dla mnie szok. Nagle uświadomiłam sobie, że jestem śmiertelna, nie wiem ile czasu zostało, że żyję na pół gwizdka, jak wiele rzeczy jeszcze chciałabym zrobić. (...)
(...) Stojąc obok męża i córek, patrzyłam na rozpacz Rafała i syna Doroty - Michała. Szczęściem w nieszczęściu, Michał radził sobie na medycynie, miał już dziewczynę i perspektywy na przyszłe życie w Warszawie. Rafał to co innego, Dorota była fundamentem ich życia. Bez niej był bezbronny. Bardzo mi go było żal. Taki dobry, spokojny człowiek.
Po pogrzebie zaprosiliśmy Rafała na kolację, był załamany, szybko się upił. Płakał, że nie widzi sensu tego wszystkiego, że nie ma siły. Martwiłam się, że zrobi coś głupiego. Po naradzie z Markiem, zaczęliśmy go zapraszać na imprezy do nas, aby nie siedział sam. Zresztą czułam, że robię to dla pamięci Doroty. Postanowiłam go zeswatać. Przystojny, kulturalny, z czteropokojowym mieszkaniem. Dobra parta. Najpierw próbowaliśmy z kuzynką Marka, Małgosią. Dziewczyna po trzydziestce, pielęgniarka z dyplomem. Umówili się, dwa spotkania i nic z tego. Małgosia się skarżyła, że czuła się jak z mumią. Wszystko musiała sama proponować. Gdy drugim razem nie zaproponowała spotkania, Rafał się pożegnał i tyle.
Potem umówiłam go z Anią, moją koleżanka z pracy. Rozwódką z małym synkiem. Miła, sympatyczna dziewczyna, po przejściach z agresywnym pijakiem. Sytuacja skończyła się już po pierwszej randce, bo Ania była zbyt nieśmiała by w ogóle wyjść z propozycją ponownego spotkania.
Sięgnęłam po grubszy kaliber - Kaśkę z Kielc. Dziewczynę bez zahamowań, miała najwięcej chłopaków na roku, była już po dwóch rozwodach
Pomyślałam, że może Rafałowi jest potrzebny gorący romans z obytą w świecie dziewczyną. Był akurat maj, moje dziewczyny studiowały we Wrocławiu, załatwiły sobie praktyki na lato w renomowanej firmie - obie wybrały informatykę. Byłam z nich bardzo dumna, lecz trochę zazdrosna i samotna po tym jak szybko stały się dorosłe i samodzielne. (...)
(...) Miałam syndrom pustego gniazda. Mogłam się skupić pomaganiu innym. Akurat Kaśka właśnie wróciła z Anglii po drugim rozwodzie. Był ponoć burzliwy. Dzieci zostały z mężem. Zaprosiłam ją do nas na tydzień, żeby u nas lizała rany po Anglii i oczywiście by za jej pomocą przywrócić do życia Rafała. Delikatnie nakierowałam zainteresowanie koleżanki na samotnego faceta, do wzięcia. No i się zaczęło.
Na grillu i Rafał i Kaśka nie wylewali za kołnierz
Tak jak myślałam Kaśka szybko zajęła się Rafałem, były tańce, siadanie na kolanach, potem zamówiła taxi i pojechali do niego.
Kaśki nie widziałam przez dwa dni. Wróciła sama, niezadowolona. Gdy delikatnie zapytałam jak było, powiedziała tylko, że jest beznadziejny. A w łóżku to zupełna katastrofa. A w ogóle to chyba mu się coś stało, bo musiała wzywać pogotowie.
Zostawiłam Kaśkę z Markiem i szybko pojechałam do szpitala. Rafał leżał na sali pod kroplówką. Był bardzo zmieszany. Z trudem wydusiłam z niego, że miał ostre zatrucie, bo chyba Kaśka coś mu podała z drinkiem, bo nie bardzo mu wychodziło. Domyśliłam się, że w łóżku. Diabli wiedzą co przywiozła ze sobą z tej Anglii. Byłam wstrząśnięta. To była moja wina. Siedziałam z Rafałem do późna. Gadaliśmy. Bardzo się otworzył, zaczął opowiadać jaki jest samotny, jak potrzebuje miłości, wspólnych spacerów, pocałunków, wypraw we dwoje do pięknych miejsc. Jak brakuje mu ukochanej kobiety, której by mógł przyrządzać kolacje z lampką wina. Zaczęłam to widzieć, ten blask księżyca i dwoje kochanków całujących się na brzegu morza.
Wróciłam do domu późno. Marek i Kaśka siedzieli przy grillu i pili piwo. Oboje wstawieni
Nie chciałam z nimi siedzieć, miałam wyrzuty sumienia, za Rafała i za to, że zostawiłam Markowi na głowie tą niewyżytą Kaśkę. Postanowiłam, że jutro poproszę Kaśkę, by wróciła do Kielc. W pracy nie mogłam przestać myśleć o Rafale, o jego samotności i cierpieniu. Gdy wróciłam do domu, zastałam Marka razem z Kaśką. Obiad ugotowany, a oni zajmowali się montowaniem basenu przydomowego.
Ponoć Marek wpadł na pomysł, że przyda się na upały. Gdy powiedziałam mu, że poproszę Kaśkę, żeby już pojechała do siebie - zaprotestował. Wcale mu nie przeszkadzała. Zresztą ponoć miała niezłe kontakty w Anglii, no i jakiś kapitał. Gadali coś o jakimś biznesie. Było mi to na rękę. Zadzwoniłam do Rafała. Był już w domu. Powiedziałam, że wpadnę do niego zobaczyć jak się czuje. Przygotowałam sernik na zimno z truskawkami, część zostawiałam w domu. Marek i Kaśka właśnie kosili trawę i podcinali żywopłot. Rozpalili ognisko by spalić stare gałęzie. Oboje byli w swoim żywiole.
Dziwnie się czułam jadąc do Rafała, trochę jak złodziej, jakbym robiła coś złego - no, ale co jest złego w odwiedzinach chorego przyjaciela? Rafał otworzył drzwi, zaprosił mnie do salonu, a tam - jak w moich marzeniach. Piękny bukiet kwiatów i stół nakryty obrusem ze świecami, do tego szampan w wiaderku z lodem i delikatny jazz sączący się z głośników. Rafał pocałował mnie w dłoń, powiedział tylko - "dziękuję za wszystko".
Odłożyłam sernik na stół, a on bez słów objął mnie i zaczął całować. Straciłam rozum. Gdy skończyliśmy się kochać, z przerażeniem zobaczyłam na zegarze, że jest druga w nocy. W popłochu i pełna wyrzutów sumienia wracałam do domu. Nie wiedziałam jak ja się wytłumaczę. Nie umiałam kłamać, nigdy nie zdradziłam męża. (...)
(...) Z drugiej strony nigdy nie miałam takiego seksu. Pierwszy raz w życiu miałam orgazm, nie miałam pojęcia jaka to rozkosz. Miałam mętlik w głowie. Gdy podjechałam, w domu było ciemno, w ogrodzie dopalało się ognisko. Po cichu weszłam do środka. Jak złoczyńca, na palcach doszłam do sypialni. Wsunęłam się do łóżka, było puste. Najpierw się ucieszyłam, ale potem poczułam niepokój. Lecz wyrzuty sumienia nie pozwoliły mi się nad tym zastanawiać. Rano szybko wzięłam prysznic, chciałam się wytrzeć ręcznikiem. Zamiast na wieszaku - leżał na podłodze. Gdy go podniosłam, wypadły koronkowe stringi. Nie moje. To była nasza łazienka, przy sypialni. W kuchni zadowolony Marek pił kawę, o nic nie zapytał, tylko spytał jak Rafał? Coś wymamrotałam.
Kaśki nie było. Złapałam jakiegoś banana i szybko bez śniadania wybiegłam do pracy. Teraz siedzę przy biurku i nie wiem co robić, co myśleć, w co ja się wpakowałam? Rafał już szósty raz dzwoni. Nie odbieram. Przysłał SMS-a z wielkim sercem. Napisał, że mnie kocha. Powinnam się chyba ucieszyć, ale ja myślę o zadowolonej minie Marka. Co to ma znaczyć? Po cholerę zajęłam się tym swataniem! Właściwie to kogo z kim zeswatałam?