Dwa tygodnie później w The New York Times ukazał się artykuł opisujący morderstwo. Zainspirował on dwóch psychologów społecznych do przeprowadzenia badań, dzięki którym odkryto fenomen nazwany efektem widza (ang. bystander effect).
Bibb Latane i John Darley, bo o nich mowa, uważali, że to duża ilość obserwatorów, a nie stres i strach sąsiadów, doprowadziła do tragedii, której można było uniknąć. Dzisiaj po ponad 45 latach od tamtego wydarzenia, prawie każdy wie na czym polega efekt rozproszonej odpowiedzialności (ang. diffusion of responsibility). Jednak niewiele osób zdaje sobie sprawę jak seria pomysłowych eksperymentów Latana i Darleya oraz odkryty przez nich efekt widza, pozwolił nam zrozumieć ludzką naturę udzielania pomocy.
Psychologów interesowało, dlaczego w obecności innych świadków jesteśmy mniej skłonni do udzielenia pomocy. W szczegółowy sposób opisali oraz zweryfikowali empirycznie pięć etapów podejmowania decyzji w sytaucji nagłego wypadku. Zacząć należy oczywiście od jego dostrzeżenia.
Zauważenie zdarzenia
Pośpiech, tak powszechny w dzisiejszych czasach, może decydować o tym, czy wogóle zauważymy bliźniego w potrzebie. Pokazało to badanie Darleya oraz w tym przypadku wyjątkowo Daniela Batsona.
W pomysłowym eksperymencie psychologowie poprosili studentów seminarium duchownego o przejście do drugiego budynku na spotkanie. Drogą, która do niego prowadziła, była obwarowana żywopłotem, więc trudno było nie zauważyć leżącego na ziemi mężczyzny – pomocnika eksperymentatora. Mężczyzna udawał, że potrzebuje pomocy w momencie, gdy zbliżali się do niego przyszli duchowni. Części z nich powiedziano, że są już spóźnieni i muszą się spieszyć, gdy pozostałych poinforomowano, że mają mnóstwo czasu, więc spieszyć się nie muszą. Oto jedna z współczesnych wersji eksperymentu:
Wyniki Darleya i Batsona były wręcz przytłaczające. Wśród studentów którzy nie musieli się spieszyć, pomocy mężczyźnie udzieliło 63%, jednak w grupie pośpiechu odsetek ten spadł do marnych 10%. Nie miało znaczenia czy badani spieszyli się na rozmowę o pracy seminarnej czy przypowieść o dobrym Samarytaninie, tak samo jak niewielką rolę odegrały ich cechy osobowościowe. Liczył się tylko pośpiech.
Zinterpretowanie zdarzenia jako nagłego wypadku
Jeśli już zauważymy wypadek, pojawia się kolejny problem: interpretacja. Musimy w dość krótkim czasie ocenić czy dane wydarzenie rzeczywiście jest niebezpieczne. Mężczyzna leżący na ulicy mógł zostać pobity, jednak równie dobrze może być pijany. Kiedy nie wiemy jak się zachować, patrzymy na reakcje innych osób i na ich podstawie interpretujemy zdarzenie. W psychologi zjawisko to nazwane jest informacyjnym wpływem społecznym (ang. informational social influence), ponieważ w niejasnej sytuacji bardziej polegamy na interpretacji innych niż własnej.
Latane i Darley zaprojektowali eksperyment, który w kontrolowanych warunkach pokazał jak ludzie interpretują wydarzenie w obceności inny osób. Badani proszeni byli o wypełnienie kwestionariusza w niewielkim pomieszczeniu w którym przez kratkę wentylacyjną wpuszczany był dym. Badane osoby znajdowały się w pokoju albo same albo z dwoma współpracownikami psychologów. Jedna ze współczesnych wersji eksperymentu (z większą ilością współpracowników) świetnie pokazuje jak szukamy informacji obserwując innych:
Tym razem wyniki nie zaskoczyły badaczy. Gdy osoby były same w pokoju, w ciągu dwóch minut 55% odszukało eksperymentatora. W ciągu 5 minut odsetek ten wzrósł do 75%. Jednak gdy w pokoju znajdowały się jeszcze dwie osoby, w ciągu dwóch minut zareagowało tylko 12% osób. Do szóstej minuty (przerwanie eksperymentu) poszukiwań podjęło się tylko 38% osób.
Przyjmowanie odpowiedzialności
Gdy zauważymy i prawidłowo zinterpretujemy nagłe wydarzenie, musimy zdecydować czy jesteśmy w stanie wziąć odpowiedzialność za udzielenie pomocy. Reanimacja umierającego człowieka to poważna sprawa. A co jeśli nam się nie uda? Czy będziemy wtedy winni jego śmierci? Właśnie w takich okolicznościach kluczową rolę odgrywają inne osoby, tworząc efekt rozproszonej odpowiedzialności.
Latane i Darley umieszczali badanych w osobnych kabinach, w których rozmawiali ze sobą za pomocą mikrofonów. W rzeczywistości zawsze badana była tylko jedna osoba, która słyszała głosy nagrane na taśmie. W pewnym momencie jeden z wirtualnych uczestników symulował napad padaczki. Oto kolejna odsłona eksperymentu:
Gdy studenci myśleli, że są jedynymi świadkami 85% z nich zaczęło szukać potrzebującego. W przypadku dwóch świadków (w tym badany) procent ten zmalał do 62%, a gdy dodatkowych świadków było 4, zaledwie 31% osób pospieszyło z pomocą.
Nawet jeśli przebrniemy przez 3 pierwsze fazy i zdecydujemy się udzielić pomocy, pojawią się jeszcze dwa etapy. Po pierwsze wiele zależy od tego czy znamy właściwe formy pomocy. Bez tej wiedzy możemy dojść do wniosku, że brakuje nam kompetencji aby jej udzielić. Po drugie bierzemy pod uwagę koszty wynikające np. z zagrożeń związanych z ratowaniem innych. Rzucenie się na pomoc tonącej osobie, gdy sami nie należymy do mistrzów pływactwa, może skończyć się tragicznie.
W świetle badań Latane i Darley udzielenie pomocy w nagłym przypadku, wydaje się być skomplikowanym procesem. Według badaczy na każdym z etapów może dojść do rezygnacji z podjęcia działania, a tym samym podjęcia decyzji o nie udzieleniu pomocy.
Konrad Bocian http://badania.net/dlaczego-wolimy-patrzec-kiedy-powinismy-pomoc/