Plac Grunwaldzki we Wrocławiu cieszył się złą sławą. W tym miejscu pod koniec wojny zginęło wiele osób podczas ostrzału sowieckiej artylerii. Wyburzono też wiele budynków. Po wojnie znajdował się tu plac targowy. W latach 60. ub. w. rozpoczęto w tym miejscu budowę gmachów wyższych uczelni - w tym budynku wydziału melioracji Wyższej Szkoły Rolniczej. Zajęli się tym pracownicy nieistniejącego już Wrocławskiego Przedsiębiorstwa Budownictwa Przemysłowego nr. 1 - tzw. Jedynki.
Tego dnia wiało. Pogoda była kapryśna. Jeden ze świadków widział przez okna plac budowy. Zaniepokoiło go, że płyta betonowa, która była zaczepiona do dźwigu huśta się gwałtownie na wietrze. Było tuż po godz. 14. Płyta hustała się coraz bardziej, aż w pewnej chwili uderzyła w powstający budynek. I wtedy mocniej zawiało. Przy pierwszym podmuchu wiatru cała konstrukcja przechyliła się. Po chwili wróciła jednak do pionu. Dopiero drugie uderzenie silnego wiatru miało tragiczne skutki. Cała konstrukcja o długości 80 metrów zawaliła się z hukiem w kilka sekund. Wokół było pełno kurzu. Nic nie było widać. Po chwili słychać było krzyki. Zbiegli się ludzie. Powstał chaos. Z budynku nie zostało nic - ani jedna cała ściana.
Rozpoczęła się akcja ratunkowa - jedna z największych w powojennej Polsce. Ratownicy musieli jeszcze pomóc zejść opertorowi dźwigu, który w czasie katastrofy był w kabinie i widział co się wydarzyło. Był w szoku. Na miejscu była nie tylko milicja, straż, pogotowie, ale także wojsko. Sprowadzono także spawaczy z Pafawagu, którzy przecinali stalowe konstrukcje chcąc dostać się do przysypanych pod gruzami robotników. Co pewien czas przerywali prace, nasłuchując, czy ktoś nie wzywa pomocy. Były też psy tropiące. W sumie w akcji ratowniczej brało udział kilkaset osób. Trwała trzy dni. Nikogo nie uratowano.
Jeden z murarzy wspominał po latach laty, że akurat tego dnia pracował w piwnicy. W pewnej chwili poczuł, że ziemia pod nogami porusza się. Zdążył jeszcze krzyknąć, że budynek się wali. Kiedy się ocknął, wokół były tylko gruzy. Cudem ocalał. Szczęścia nie miał za to jego kolega obok. Zginął pod płytą stropową. Tak jak kilku innych.
- Mój brat wtedy zginął - napisała w komentarzu pod filmem dokumentalnym jedna z internautek. - Miał niespełna 18 lat, dopiero skończył budowlankę. Nie nacieszył się życiem. Pamiętam tę tragedię ze strony zrozpaczonych rodziców, którzy stracili jedynego syna.
Drugie życie otrzymała dwójka robotników, którzy tego dnia nie pojawili się na budowie. Jeden pojechał do chorej matki, drugiego nie puściła do pracy żona. Podobie los był łaskawy dla kilku cieśli, którzy wyszli na przerwę do pobliskiego baru. Kiedy wrócili - budynku już nie było, tylko gruzy.
Tuż po katastrofie rozeszła się po Wrocławiu plotka, że władze tuszują liczbę zabitych. Mówiono, że pod gruzami mogło zginąć nawet kilkadziesiąt osób. Pierwszego dnia odnaleziono zwłoki ośmiu osób, w tym trzech więźniów, którzy pracowali na tej budowie. Następnego dnia - kolejne dwie. W sumie zginęło dziesięć osób.
Media po tej katastrofie nie poświęciły zbyt dużo miejsca na swoich stronach. Nawet w lokalnej prasie jak "Słowo Polskie" nie był to temat czołówkowy. Dopiero po kilku dniach ukazało się więcej artykułów o postępach w śledztwie.
Dzień po tragedii powołano specjalną komisję, która miała wyjaśnić przyczyny wypadku, Milicja zatrzymała pięciu pracowników budowy. Głównym oskarżonym był kierownik budowy. Został przez sąd uznany winnym umyślnego spowodowania katastrofy. Zarzucano mu m.in. "chęć wykonania tzw. planu przerobu za wszelką cenę". Cała piątka otrzymała kary od 1,5 do 5 lat więzienia. Ówczesny kierownik budowy zmarł w więzieniu. Nie przeżył kolejnego zawału serca.
Oficjalnie zostali skazani za zaniedbania. Nieoficjalnie - co po latach potwierdzili rzeczoznawcy - przyczyną zawalenia się budynku był pośpiech przy prowadzonych pracach. Jeden z ekspertów w filmie poświęconym tej tragedii przyznał, że spotykał się z przypadkami, kiedy dany obiekt budowany w tamtych latach był oficjalnie już oddany do użytku, a tymczasem jego fundamenty jeszcze nie były do końca gotowe. Podkreślił, że było wiele przyczyn zawalenie się niedokończonego gmachy przy pl. Grunwaldzkim. Wśród kilkunastu było m.in. zaniechanie "usztywniania na bieżąco konstrukcji poprzez budowie ścian". Potwierdził to inny robotnik. Wystarczył silny podmuch wiatru, żeby cała konstrukcja runęła. A feralnego dnia wiatr we Wrocławiu wiał z prędkością prawie 65 km/h.
W tym miejscu powstał podobny budynek, na tych samych fundamentach - ale inaczej skonstruowany i inaczej budowany - z innymi współczynnikami bezpieczeństwa.
Po latach podjęto próby wyjaśnienia jeszcze raz przyczyn katastrofy. Nie do końca sie to udało. Część akt sądowych, dokumentacji i ekspertyzy zniszczyła powódź, która nawiedziła Wrocław w 1997 roku.
Źródło:
Czarny Serial. Konstrukcja. Odcinek 10 - https://www.youtube.com/watch?v=Dv7O9GQWWzc
Wrocław 1966 - Katastrofa budowlana na placu Grunwaldzkim - https://www.facebook.com/watch/?v=1600427916757083
https://gazetawroclawska.pl/najwieksza-katastrofa-budowlana-w-powojennym-wroclawiu-zginelo-10-robotnikow-zdjecia/ar/c9-16430283