Uroczyste otwarcie Zalewu Zemborzyckiego odbyło się 16 lipca 1974 r. Do Lublina przyjechał sam ówczesny I sekretarz PZPR – Edward Gierek, który najpierw był na otwarciu trasy WZ (odcinek od al. Warszawskiej do ul. Lubartowskiej), a potem pojechał do Zemborzyc. Towarzyszył mu m.in. premier Piotr Jaroszewicz. Na pamiątkę tej uroczystości powstał monument, który stanął w pobliżu obecnego posterunku wodnego policji.
Obiekt powstał m.in. dzięki społecznej pracy mieszkańców Lublina. Wiele zakładów pracy zwoziło w to miejsce swoich pracowników, którzy przygotowywali teren pod przyszły zbiornik. Czyny partyjne odbywały się po pracy, często w niedziele. Przy budowie pomagali także uczniowie lubelskich szkół.
W sumie prace społeczne wykonywało ok. 40 tys. osób
Jacek Mirosław, były fotoreporter lubelskich mediów wielokrotnie fotografował postępy prac. Pamięta też jedną, dość zabawną historię z tym związaną.
- Którejś niedzieli odbywał się czyn partyjny – mówi. – Przyjechała tu cała egzekutywa, w tym najważniejsi działacze partyjni miasta. Było wielu dziennikarzy i fotoreporterów. Każdy skupił się na najważniejszej wtedy osobie: był to towarzysz Piotr Karpiuk, I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Lublinie. Pracował małą siekierką przy karczowaniu. Zrobiłem mu kilka ujęć i przyniosłem zdjęcia do redakcji. Odbyła się narada, która trwała wiele godzin. Zdjęcia sekretarza były rozłożone na biurku. W końcu zapadła decyzja: towarzysz Karpiuk ma za mały pieniek! Wybrano inne zdjęcia – z większym pieńkiem, przy którym pracowało dwóch innych działaczy i zmontowano właściwe: sekretarza z dużym pieńkiem. Był to dość ordynarny fotomontaż, ale nikt się z czytelników nie zorientował.
Zalew Zemborzycki być może nigdy by nie powstał, gdyby nie upór jednego z naukowców UMCS – mgr. Kazimierza Bryńskiego. Ten geograf i biolog z wykształcenia (studiował jeszcze przed wojną we Lwowie) zaprojektował w latach 50. „Wielki Park Wodno-Leśny Wrotkowsko-Zemborzycki z Jeziorem w Zemborzycach”. W swoich planach przewidział w tym miejscu m.in. parking na 500 samochodów, muszlę koncertową, zadaszony tor wioślarski, a nawet miejsce dancingowe dla stu par.
Bryński był niewątpliwie wizjonerem, który wykraczał poza ówczesny model komunistycznego myślenia
Nie przejmował się krytyką. W latach, kiedy tworzył swój projekt, władza ludowa nie była zachwycona pomysłami budowania „imperialistycznych udogodnień” służących wypoczynkowi. Wielu nie mogło zrozumieć, po co ma powstać np. parking dla tylu samochodów, skoro w planach gospodarczych PRL był przewidziany jedynie rozwój komunikacji zbiorowej. Nic dziwnego, że władza nie kwapiła się do budowy zalewu.
Mimo, że miał wielu wrogów, to jednak dopiął swego. Po drodze w realizacji swoich planów musiał zmierzyć się z dwoma głównymi przeciwnikami: byli to zemborzyccy rolnicy, którzy nie chcieli się pogodzić z utratą swoich pól i łąk oraz – pod koniec 1958 r. – z dyrekcją kolei, która zdradziła swoje plany inwestycyjne.
W tym miejscu planowała wybudować duży dworzec towarowy. Tory miały przebiegać wzdłuż Bystrzycy, a sam dworzec miał stanąć w pobliżu dzisiejszej tamy
Na szczęście zwyciężyła koncepcja budowy zalewu, do czego w dużej mierze przyczyniły się również ówczesne media forsujące tę inwestycję. Lublin nie zapomniał o „upartym” geografie i dziś ulica jego imienia łączy ul. Janowską z ul. Żeglarską.
Zemborzyce były idealną lokalizacją dla zalewu. Już przed wojną przyjeżdżało tu wielu letników, którzy zażywali kąpieli w Bystrzycy – najbardziej popularne miejsce było w pobliżu młyna, gdzie istniała plaża. Najwięcej osób przyjeżdżało tu w weekendy, ale byli i tacy, którzy wynajmowali pokoje na całe lato. Wśród nich było wiele rodzin żydowskich.
W 1961 r. powstała pierwsza część dokumentacji budowy zalewu. Druga – w 1963 r. Do budowy przystąpiono jednak dopiero w 1973 r. Rok później, w marcu 1974 r. rozpoczęło się napełnianie zbiornika.
Pod czterech dniach spiętrzania, pod wodą znalazło się już 60 hektarów, a poziom wody w Bystrzycy podniósł się do wysokości 2,2 m.
Już po kilku tygodniach napełniania media odnotowały pierwszy przypadek utonięcia w zalewie
Ofiarą był młody człowiek, który założył się z kolegami, że przepłynie na drugi brzeg. Napełnianie trwało do lata, kiedy to 4 mln m sześc. wody wypełniło prawie 300 ha zbiornika.
Kiedy tafla wody podeszła już pod sam las, to wreszcie można było zobaczyć końcowy efekt – zalew pełen uroczych zakoli, i cypelków oraz niewielkiej wysepki, która przez lata budziła wiele emocji. Wszystko przez nudystów, którzy opanowali ten skrawek zalewu. Dziś golasów już na niej nie ma; jest za to ostoja ptaków.
W 1974 r. media pisały już o przygotowaniach do otwarcia drugiej wypożyczalni (pierwsza miała być w Dąbrowie) sprzętu pływającego. Miała się mieścić w dawnych budynkach majątku dworskiego. Przygotowano tam miejsce dla 150 kajaków, 30 łodzi wiosłowych „Wanda” i 6 żaglówek „Omega”. Miasto zamówiło także m.in. 50 rowerów wodnych i 60 pontonów gumowych. W szczecińskiej stoczni zamówiono również dwie duże, dwumasztowe łodzie żaglowe. W roku otwarcia zalewu Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji miał mieć do dyspozycji aż 416 jednostek pływających.
„Lubelskie morze” okazało się strzałem w dziesiątkę
Od samego początku zalew cieszył się ogromną popularnością. W sezonie letnim odbywały się liczne imprezy, a autobusy komunikacji miejskiej pękały w szwach.
- W latach 70. czy 80. dojazd nad Firlej czy jez. Białe to była wyprawa – mówi Adam Bieniek, 89-letni dziś mieszkaniec Lublina. – Mało kto miał wtedy samochód, a zad zalew można było w miarę szybko dojechać z kocykiem pod pachą i koszykiem z kanapkami. Pamiętam, że było wtedy też mało kiosków gastronomicznych i trzeba było stać w długiej kolejce, ale nigdzie tak nie smakowała smażona rybka jak właśnie nad zalewem. Dzisiaj mam tu w pobliżu działkę rekreacyjną i często robią spacerek nad wodę. Wie pan, ja tu też pracowałem i spędziłem tu wiele dni z łopatą, dlatego to miejsce jest mi tak bliskie.