Partner: Logo FacetXL.pl

Jacek Mirosław, fotoreporter lubelskich mediów, przez wiele lat fotografował uroczyste otwarcia nowego roku szkolnego. W latach 70. i 80. ub. w. był m.in. w szkole w Krężnicy Jarej pod Lublinem. Odwiedził również lubelskie podstawówki.

- W Krężnicy zapamiętałem, jak pani zaprowadziła dzieci przed toaletę znajdującą się na zewnątrz i tłumaczyła, jak z niej należy korzystać – mówi Jacek Mirosław. – Warto też wspomnieć, że w większości szkół obowiązywały wcześniej jednolite mundurki – dziewczynki nosiły fartuchy w kolorze niebieskim, chłopcy – w czarnym; do tego obowiązkowe białe kołnierzyki i tarcze szkolne. Czwartki były z kolei dla harcerzy: do szkoły chodziło się w mundurkach. W tamtych latach nikogo nie dziwiło, że wychowawca lub wychowawczyni mogła bez zapowiedzi przyjść wieczorem do domu ucznia i porozmawiać z rodzicami. Dotyczyło to jednak głównie tych, którzy sprawiali w szkole kłopoty. W miastach natomiast – zwłaszcza mniejszych – były tzw. trójki klasowe, składające się z rodziców uczniów, którzy wieczorami odwiedzali kawiarnie i kluby; pilnowali, żeby młodzież po godz. 22 raczej siedziała w domu. Na pewno była o wiele większa dyscyplina niż dzisiaj.

fot. NAC

 

System oświatowy w PRL-u był oparty na 8-klasowej szkole podstawowej. Po niej - do wyboru - były licea (4 klasy), szkoły zawodowe (2- i 3-letnie) lub technika (5 klas). Studia trwały zazwyczaj 5 lat.

 

- Myślę, że poziom nauczania w latach 80. był o wiele wyższy aniżeli dzisiaj – mówi Krzysztof Dudek, absolwent liceum. – Do dzisiaj znam wszystkie stolice europejskie oraz dopływy Wisły czy Odry. To, czego uczyliśmy się w ósmej klasie podstawówki, to mój syn miał w trzeciej klasie liceum. Podobnie matura. Żadne testy, tylko wypracowania. Do tego ustne odpowiedzi, a nie jakieś prezentacje. Mój dziadek zawsze powtarzał, że przedwojenna, tzw. duża matura dorównuje poziomem dzisiejszej obronie pracy magisterskiej. Nas uczono nie tylko w tamtych latach teorii, ale i praktyki. Pamiętam chociażby zajęcia z wychowania technicznego, gdzie uczyliśmy się, jak cerować skarpetki, jak posługiwać się młotkiem lub jak prawidłowo podłączyć gniazdko elektryczne.

 

Szkolne apele

 

Dzisiejsze pokolenie 60-latków pamięta również szkolne apele, które zazwyczaj odbywały się w poniedziałki – przed rozpoczęciem lekcji. Zaczynały się odśpiewaniem patriotycznej pieśni – często był to harcerski hymn. Potem była część oficjalna: komunikaty, zarządzenia, a nawet życzenia urodzinowe. Podczas apelu dyrektor lub dyrektorka odczytywali nazwiska uczniów, którzy „podpadli” lub odnieśli jakiś sukces. Zdarzało się, że z szeregu występowali uczniowie, którzy np. zostali przyłapani na paleniu papierosów. W takiej sytuacji do szkoły byli również wzywani rodzice. Każde przewinienie lub wyróżnienie było zapisywane w dzienniczku ucznia. Podobnie oceny. W specjalnej rubryce było miejsce na podpis rodzica. Zdarzało się, że niektórzy podpisywali się zamiast rodziców, ale takie fałszerstwa wychodziły na jaw podczas zebrania.

fot. NAC

- Przed nauczycielami czuło się duży respekt – mówi Jacek Mirosław. – Nikomu do głowy nie przyszłoby, żeby mu odburknąć czy napyskować

 

- Takie zachowanie kończyło się od razu wezwaniem rodziców do szkoły. Uczeń był karany za to przez szkołę, a drugi raz – w domu. Nikogo nie bulwersował fakt, że ojciec po wywiadówce łapał za pas i spuszczał dziecku lanie. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia. Pamiętam także, że nawet w szkole nauczyciel za jakieś przewinienie potrafił złapać ucznia za pejsy albo uderzyć linijką po dłonie. Jak ktoś się poskarżył na to w domu, to rodzice często robili to samo. Za karę stawiono także do kąta. Nie wiem, jak to możliwe, ale o ADHD czy dysleksji to usłyszałem dopiero w XXI wieku.

Dużą wagę przykładano w szkole do higieny. Zdarzało się, że nauczyciel sprawdzał czystość rąk, uszu oraz szyi ucznia. Do tego paznokcie. Pilnowano również, żeby uczniowie nosili raczej krótkie włosy. Już w pierwszej klasie nauczyciele uczyli dzieci podstawowych zasad dobrego wychowania.

fot. NAC

Chłopcy pilnowali się, żeby w drzwiach zawsze przepuszczać dziewczynki, a cała klasa wstawała, kiedy ktoś z dorosłych wszedł do klasy

 

Zawsze odpowiadano również na stojąco. Klasy rywalizowały również o miano najczystszej. Specjalna komisja, składająca się z uczniów chodziła po klasach i sprawdzała porządek. Uwagi wpisywano do specjalnego zeszytu. Ta klasa, który wygrała – w nagrodę jechała np. na wycieczkę. Warto dodać, że w wielu szkołach zatrudniony był lekarz, pielęgniarka i stomatolog.

 

Zajęcia po zajęciach

 

Największą popularnością cieszyły się SKS-y. W piłkę grał prawie każdy. W każdej klasie można było jednak znaleźć kilku uczniów, którzy nie potrafili zrobić przewrotu czy skoczyć przez kozła. Większość nastolatków robiła to bez problemu; dużą popularnością cieszyły się również biegi przełajowe (szczególnie w małych miejscowościach), a zimą wszyscy jeździli na łyżwach. Lodowiska były organizowane praktycznie przy każdej szkole.

Nie brakowało też chętnych do kół zainteresowań. W szkołach funkcjonowały liczne organizacje, jak spółdzielnie uczniowskie, które „zarządzały” szkolnymi sklepikami, Klub Wiewiórka zachęcający do dbania o zęby, PCK – dzięki niemu każdy brał udział w szkoleniach udzielania pierwszej pomocy, Szkolna Kasa Oszczędzania, oczywiście Związek Harcerstwa Polskiego. Co jakiś czas w szkole przeprowadzano fluoryzację zębów oraz organizowano – zwłaszcza zimą – dni „mleczne”: uczniowie dostawali podczas przerwy duży kubek ciepłego mleka.

Nauczyciele zwracali dużą uwagę na czytelnictwo. Uczniowie, a nawet całe klasy rywalizowali o największą liczbę przeczytanych książek. Najlepsi byli nagradzani. Trudno było oszukiwać, bo przy oddawaniu książki bibliotekarki często zadawały pytania dotyczące danej lektury.

 

Podręczniki do szkół zmieniano bardzo rzadko. Zazwyczaj uczyły się z nich dwa, trzy pokolenia

 

Kosztowały grosze. Zakup książek i zeszytów nie był w czasach PRL-u finansową katastrofą dla domowego budżetu. Wszyscy uczniowie mieli zazwyczaj podobne tornistry, zeszyty, a nawet strój do gimnastyki. Szczytem marzeń w latach 70. były kolorowe flamastry lub długopisy z wkładami o różnych kolorach. Starsi pamiętają z pewnością także pachnące chińskie gumki do ścierania, drewniane piórniki z przegródkami oraz kałamarze. Przez wiele lat nauczyciele nie pozwalali zresztą uczniom na używanie długopisów. Za niestaranne pisanie obniżano oceny.

fot. NAC

 

Były też ciemne strony peerelowskiego systemu kształcenia. Dopiero w latach 80. zaczęto nieśmiało mówić w szkole o zbrodni katyńskiej, o 17 września 1939 i o wielu innych – dotychczas przemilczanych – faktach historycznych. Wcześniej za taką „szczerość” wobec uczniów nauczyciele byli zwalniani ze szkoły, w dodatku z wilczym biletem. Na rocznicę rewolucji październikowej organizowano uroczyste apele. 1 maja obowiązkowo trzeba było pójść w pochodzie pierwszomajowym. Przy każdej okazji wpajano w uczniów propagandowe hasła i idee.

W czasie stanu wojennego do szkół przyjeżdżali prelegenci, głównie wojskowi, którzy przekonywali o wyższości ówczesnego systemu nad „zgniłym” Zachodem. Zazwyczaj takie pogadanki przynosiły odwrotny skutek.

 

 

Materiał powstał dzięki współpracy portalu Facetxl z partnerem - Narodowym Archiwum Cyfrowym, którego misją jest budowanie nowoczesnego społeczeństwa świadomego swojej przeszłości. NAC gromadzi, przechowuje i udostępnia fotografie, nagrania dźwiękowe oraz filmy. Zdigitalizowane zdjęcia można oglądać na nac.gov.pl.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz