Dobra kuchnia opiera się na dobrych składnikach. Nie jest to żadne epokowe odkrycie. Trudno jednak ugotować w zimie np. smaczną zupę ogórkową, kiedy ogórki kupione w markecie nijak w smaku ogórków nie przypominają. Wszystkie wyglądają podobnie. Ładne, dorodne, czyste, ale w smaku - szkoda mówić. Podobnie jest z młodymi ziemniakami – podawane wiosną z kefirem wciąż cieszą się dużą popularnością. Smak jednak jest już inny. Na próżno szukać także poczciwej rzodkiewki, która piekłaby w usta.
Wołowina rozpływała się w ustach
Starsi kucharze z rozrzewnieniem wspominają bardzo popularną kiedyś wołowinę, która rozpływała się w ustach. Rolady, befsztyki, bitki czy też zrazy wołowe były w jadłospisie wielu restauracji. Ich przyrządzenie nie nastręczało żadnych trudności. Dzisiaj, co przyznają sami kucharze kupno tego mięso to loteria. Chyba, że się ma zaprzyjaźnionego rzeźnika.
Nie brakuje też amatorów świeżonki. Najstarsi dziś konsumenci pamiętają być może, jak restauracje kusiły tym daniem klientów – wywieszały w oknach lub drzwiach duże, czytelne napisy: „Dziś świniobicie!”. Świeżonka na szczęście przetrwała i jej smakosze mogą się czuć usatysfakcjonowani.
Coraz rzadziej w gastronomicznej ofercie znajduje się natomiast forszmak. Swego czasu było to jedno z najbardziej popularnych dań. Dosyć tanie, smaczne i pożywne. Przez wiele lat serwowany był m.in. w restauracji na słynnym statku „Batory”. Najbardziej znaną odmianą był forszmak lubelski. Dla młodszych wyjaśnienie – forszmak to w skrócie gulasz z kiszonymi ogórkami i zaprawiony koncentratem pomidorowym. Jest na liście produktów tradycyjnych.
Swoje „pięć minut” miały też łatwe w przyrządzaniu łazanki z kiszoną kapustą i pieczarkami. Do tego podsmażona kiełbasa. To było tanie danie, którymi rzeczywiście można się było najeść do syta. Niektóre restauracje wciąż je mają w swoim menu.
Nieliczne już lokale – nawet w sezonie – podają dziś zupę owocową. Podobnie jak słynną soljankę – z oliwkami na wierzchu. Trudniej jest zamówić dziś chociażby nerki w śmietanie, cynaderki, ozorek, czy też płucka, żołądki w różnej postaci. Te dania wymagały sporo pracy w przyrządzaniu, ale cieszyły się dużym powodzeniem. Cynaderki (w sosie pieczarkowym lub śmietankowym) – to było jedno z podstawowych dań m.in. w zakładowych stołówkach czy studenckich bufetach.
Coraz rzadziej w jadłospisie można dziś znaleźć także fasolkę po bretońsku (pomijając fakt, że z Bretanią nie ma nic wspólnego, a rodowici mieszkańcy tego regionu we Francji z życiu o taki daniu nie słyszeli), nie mówiąc o móżdżku czy gulaszu z serc wołowych. Warto wspomnieć, że grzanki z móżdżkiem to była jedna z ulubionych przystawek w czasach PRL-u.
Równie popularny był i na szczęście jest nadal kotlet mielony
Największą karierę zrobił po drugiej wojnie światowej. Klasyczny mielony składa się ze zmielonej karkówki lub szynki z dodatkiem bułki namoczonej w wodzie lub mleku. Do tego usmażona na maśle cebulka. Niektórzy dodają jeszcze posiekaną natkę pietruszki. Danie uzupełniają ziemniaki i koniecznie zasmażane buraczki. Inną odmianą typowego mielonego jest kotlet pożarski wykonany z mięsa drobiowego lub indyczego. Dzisiaj jest to rzadko spotykane danie.
Niewiele barów ma też w swojej ofercie słynną zupę „zalewajkę” (na bazie żurku z ziemniakami i kiełbasą lub boczkiem) lub kiełbasę smażoną z cebulką plus ziemniaki. Podobnie jak kotlety ziemniaczane w sosie pieczarkowym.
Dziś – jako rarytas – w niewielu lokalach można zamówić również stary, poczciwy kompot – kiedyś podstawowy napój PRL. Coca cola w czasach PRL-u dostępna były tylko w najlepszych restauracjach. W latach 70. zaczęto podawać polo coctę; polski wyrób przypominający w smaku oryginalną colę. Przez wiele lat królowała jednak oranżada, mandarynka i lemoniada. Popularny był także tzw. napój firmowy. Jej skład pozostaje do dziś tajemnicą…
Już tylko nieliczne bary podają swoim klientom tak „wyszukane” dania, jak kasza gryczana ze skwarkami (pycha!) oraz kluski z serem i na wierzchu w „bogatszej” wersji także chrupiące, dobrze wysmażone skwarki. Ze świecą też można szukać domowych, prawdziwych gołąbków z sosem pomidorowym.
Wiele osób z nostalgią wspomina także pierwsze pizzerie, które w latach 80. cieszyły się ogromną popularnością. Było to coś zupełnie nowego. Z prawdziwą, włoską pizzą nie miały jednak nic wspólnego – poza nazwą.
- Pamiętam, że w Lublinie były wtedy dwie państwowe pizzerie – jedna przy Ogrodzie Saskim, a druga obok kina Wyzwolenie. – wspomina Marek Krawczyk. – Zawsze była tam kolejka, czasami stało się nawet na dworze. Pizza to był placek na grubym cieście z różnymi dodatkami – najczęściej był to kurczak lub pieczarki. Jeśli był problem z mięsem, to serwowano nawet pizzę z kiszoną kapustą. Amatorów na nią nie brakowało.
Pod koniec lat 80. zaczęły powstawać liczne „bary na kółkach” – przyczepy kempingowe przerobione na punkty sprzedaży zapiekanek i hot-dogów. Były również stacjonarne. Cieszyły się ogromną popularnością, mimo że przez pewien czas – z braku parówek – hot-dog miał nadzienie np. tylko z pieczarek.
I tak doszliśmy do deserów. Przez wiele lat bardzo popularny był krem sułtański – jeden z najbardziej popularnych deserów PRL-u. Podawany w szklanych pucharkach, był bardzo słodki. „Zagrał” również epizod w filmie „Dziewczyny do wzięcia” z Ewą Szykulską, Janem Himilsbachem i Zdzisławem Maklakiewiczem i w „Czterdziestolatku” z Andrzejem Kopiczyńskim.
Dużym wzięciem cieszyła się także stefanka (ciastko w różnych wersjach m.in. z miodem i kremem grysikowym) i napoleonka (nadziewana budyniem).