Podobne artykuły:
Saturatory były na kółkach. Motocyklowych. Pierwsze były sprowadzone do Polski zza wschodniej granicy.
Czysta woda sodowa kosztowała na początku 30 gr, potem 50 gr. Z sokiem płaciło się odpowiednio złotówkę, po podwyżce o 50 gr więcej. Najczęściej był to sok malinowy. Niektórzy dodawali wiśniowy, cytrynowy lub porzeczkowy. To często przyciągało rój os.
Urządzenia były pomalowane głównie na niebiesko. Sprzedawcy pobierali wodę z miejskiej sieci wodociągowej – była to zwykła „kranówka”. Czasami sprzedawca podłączał też wąż do hydrantu. Na noc saturator zabierano w bezpieczne miejsce lub przywiązywano łańcuchem do drzewa lub ogrodzenia. Na wyposażeniu był również kolorowy parasol. Sprzedawcą był albo właściciel urządzenia albo jego dzierżawca.
Saturator był bardzo prosty w użyciu. Butla z dwutlenkiem węgla znajdowała się dole. To on dodany do wody robił „bąbelki” – czyli wodę sodową.
Wiele osób z nostalgią wspomina saturatory. – Rodzice zabraniali mi ją kupować – mówi Anna Jankowska. – Mówili, że można od tego zachorować, ale kto wtedy słuchał rodziców, jak się chciało pić?
Mimo trudnych dziś do zaakceptowania warunków sanitarnych, w jakich sprzedawano wodę z saturatorów, o żadnej epidemii nie było mowy.
- Ludzie byli wtedy chyba bardziej zahartowani – mówi Jacek Kwiatkowski. – Ile razy – jako dziecko – piłem spocony wodę prosto z kranu i nigdy nie miałem z tego powodu żadnych problemów.
Urządzenie produkowane było w poznańskiej fabryce Pofamia. Trudno powiedzieć, ile saturatorów było w kraju. Firma już nie istnieje. Splajtowała.
Oranżada to jest to!
W sklepach PRL-u z kolei królowały gazowane napoje w szklanych butelkach. Nikt wówczas nie słyszał o plastikowych. Najpopularniejsza była oranżada i mandarynka. Później pojawiła się też cytroneta. Napoje były zazwyczaj ciepłe, bo lodówek w sklepach nie było. Podobnie jak w podrzędnych barach czy restauracjach. Lady chłodnicze zarezerwowane były głównie dla przystawek. Popularne w lokalach były natomiast tzw. napoje firmowe – była to niegazowa woda z dodatkiem soku owocowego o smaku najczęściej pomarańczowym. Te napoje były sprzedawane w specjalnych urządzeniach z charakterystycznym przezroczystym kloszem i co ważne – były w nich schładzane.
Napój imperialistów
Coca cola była okrzyknięta w czasach PRL-u napojem imperialistów (w latach 60. można się było dowiedzieć, że jest to stonka ziemniaczana w płynie) i przez wiele lat nie była powszechnie dostępnym napojem. Namiastką kultowego napoju była rodzima polo cocta, club cola czy quick cola. Z czasem jednak w Polsce powstały rozlewnie pepsi coli, ale jeszcze na początku lat 90. po pepsi sprzedawaną z żuka (ciepłą zresztą) na giełdzie samochodowej przy ul. Zemborzyckiej w Lublinie ustawiała się długa kolejka. Oryginalna cola czy pepsi była jednak powszechnie serwowana w lepszych lokalach i kosztowała zazwyczaj kilkakrotnie więcej niż „zwykły” napój. W Polsce do koncentratu pepsi, na którą kupiliśmy licencję dolewano jedynie syrop cukrowy o odpowiednim stężeniu. Co ciekawe, autorem znanego hasła reklamowego „Coca cola. To jest to” jest Agnieszka Osiecka.
W sklepach można było czasami trafić na prawdziwy rarytas – były to soki owocowe w litrowych butelkach, które większość osób rozrabiała w domu z wodą. Wśród napojów owocowych najpopularniejszy był Ptyś i Kaskada. Później pojawiły się słynne soki dodoni w puszkach.
Woda na naboje
Dużą popularnością cieszyły się również syfony z wodą sodową. Początkowo były sprzedawane w jednorazowych, charakterystycznych butlach, które po opróżnieniu wymieniało się na pełne. Były dostępne nawet w typowych, peerelowskich warzywniakach. Wcześniej napełniano je w specjalnych punktach. Potem w sklepach pojawiły się aluminiowe automaty do wody sodowej (autosyfony), do których trzeba było dokupywać specjalne naboje z CO2 i samodzielnie robiło się gazowaną wodę. Pierwsze autosyfony pochodziły z importu m.in. z NRD. Problemem były przed długi czas naboje, które po kupnie okazywały się puste lub napełnione jedynie częściowo.
W latach 70 i na początku 80. wiele prywatnych zakładów produkujących napoje sprzedawało plastikowe woreczki z wodą zabarwioną na żółty lub czerwony kolor, która w smaku przypominała napój pomarańczowy lub cytrynowy. W „komplecie” była rurka, przez którą można było skosztować ten „specjał”. Pomysł sprzedaży napojów w woreczkach wynikał z faktu, że w kraju brakowało po prostu butelek.
Swoich zwolenników miał również frument – produkowany do dzisiaj. Niegazowany napój o orzeźwiającym, miętowo-jabłkowym smaku. „Złota rosa” – to z kolei była nazwa gazowanego napoju, który charakteryzował się wyjątkowo słodkim smakiem. Podobnie jak herbavit. Były również napoje kawowe (mało popularne – w butelkach jak po oranżadzie).
Wiele starszych już osób z nostalgią wspomina również tak lubiane przez wszystkich oranżady w proszku. Według przepisu, należało je wymieszać z wodą. Najlepiej jednak smakowały, kiedy zlizywano proszek prosto z dłoni lub torebki. Zdarzało się, że właściciel takiej oranżady otwierał torebkę, w której po chwili koledzy wsadzali zaślinione palce.
W domu, zwłaszcza podczas niedzielnego obiadu, na stole pojawiał się poczciwy kompot, który i dzisiaj jest w ofercie niektórych barów czy restauracjach. I na brak klientów nie narzeka.
Picie w kryzysie
W czasach kryzysu zdarzało się, że w sklepie nie było nic do picia poza słonawą w smaku wodą stołową. Zdesperowani i spragnieni klienci sięgali wówczas po mlekopodobny wyrób o nazwie serwowit. Był rozlewany w szklane butelki jak do kefiru i miał dość specyficzny smak. Ważne, że gasił pragnienie. Faktem jest, że tylko nieliczni decydowali się na ten napój. Złośliwi twierdzili, że jest to szampan robiony z serwatki.
Niedostatki napojów chłodzących były zmorą wielu ekip rządzących w PRL-u. Media często nie zostawiały suchej nitki na uspołecznionym handlu, który zwłaszcza w okresie żniw i upałów nie radził sobie z zaopatrzeniem, tłumacząc to albo brakiem butelek, albo kapsli lub jednym i drugim. Przed sezonem letnim w całym kraju odbywały się liczne narady, padały deklaracje o dobrym zaopatrzeniu handlu w napoje i wystarczyło kilkanaście upalnych dni, żeby cały plan spalił na panewce. Trzeba pamiętać, że podstawowe surowce do produkcji napojów, czyli kwasek cytrynowy, cukier, a zwłaszcza CO2 były dzielone według centralnego rozdzielnika. Nic dziwnego, że niektóre gazety w latach 80. – już wiosną – zachęcały czytelników tytułami „Pij oranżadę, bo latem może nie będzie”.
Plusem było to, że prawie wszystkie butelki były zwrotne – po mleko szło się z wymytą butlą po poprzednim na wymianę, a dzieci po rodzinnej imprezie mogły sprzedać butelki po alkoholu i oranżadzie i miały na słodycze…
ROZPORZĄDZENIE
MINISTRA ZDROWIA
z dnia 11 lipca 1947 r. – wybrane fragmenty
wydane w porozumieniu z Ministrami: Przemysłu i Handlu, Aprowizacji, Administracji Publicznej, Ziem Odzyskanych, Skarbu oraz Pracy i Opieki Społecznej o dozorze nad wyrobem i obrotem napojami chłodzącymi gazowanymi.
– W każdym pomieszczeniu musi się znajdować spluwaczka z czystą wodą, codziennie zmienianą
– Saturatory, używane do produkcji napojów chłodzących, powinny być z miedzi, wewnątrz bielonej czystą cyną, mogącą zawierać najwyżej 0,3% ołowiu
– Za należyte bielenie saturatorów odpowiedzialny jest wytwórca napojów chłodzących gazowanych
– Saturatory powinny być kontrolowane przynajmniej 2 razy do roku
– Syfonice do napełniania syfonów i obciągaczki do napełniania butelek powinny być zawsze czysto utrzymane oraz posiadać pancerze ochronne dla zabezpieczenia pracujących od wypadków
– Do produkcji i obrotu napojami chłodzącymi gazowanymi mogą być używane tylko butelki szklane oraz syfony szklane
– Do zakwaszania napojów chłodzących w rodzaju lemoniad i kwasów mogą być używane kwasy: cytrynowy, winowy, jadalny mlekowy. Stosowanie kwasu octowego jest zabronione
– Do słodzenia napojów chłodzących może być używany tylko czysty biały cukier (sacharoza)
– Na etykietach napojów chłodzących gazowanych nie wolno umieszczać rysunków owoców
Warto wspomnieć postać radzieckiego dowódcy Gieorgija Żukowa, który stał się w okresie zimnej wojny wielkim fanem Coca-Coli, jednak z wiadomych powodów nie mógł tej sympatii otwarcie okazywać i dlatego wystosował do koncernu nietypową prośbę o produkcję Coca-Coli bezbarwnej. Tak wyglądający płyn miał przypominać wódkę, przez co marszałek nie musiałby rezygnować ze względów politycznych ze smaku, do którego się przyzwyczaił. Przedsięwzięcie powiodło się – do Związku Radzieckiego dostarczona została bezbarwna Coca-Cola z czerwoną pięcioramienną gwiazdą na etykiecie butelki. Historia ta, w pierwszym odczuciu zabawna, z jednej strony potwierdza negatywny stosunek władz komunistycznych do produktów kapitalistycznego Zachodu, a z drugiej świadczy o sukcesie, jaki odnosiły one w krajach komunistycznych.
Źródło: histmag.org