Pierwszą poważniejszą sprzeczkę odbyli tuż przed ślubem.
- Ala najpierw skrytykowała fryzurę mojego świadka, najlepszego kumpla - mówi Jarek. - Nie spodobał jej się jego kucyk. Karol przyjechał specjalnie z Anglii na nasz ślub. Zawsze miał ten kucyk. Jakoś udało mi się przekonać Alę, żeby to zaakceptowała. Ciężko było.
"Co babcia powie, jak chłopa z warkoczem zobaczy?" - to był jej argument
Poznali się w przychodni. Ala pracuje tam jako rejestratorka. Jarek był częstym pacjentem, bo od dziecka był alergikiem. Do tego ciągłe problemy z zatokami. Chodził od lekarza do lekarza. Miałe też już kilka operacji.
- Ala mnie już znała z imienia i nazwiska - mówi. - Kiedyś byłem ostatnim pacjentem, poczekałem na nią przed przychodnią. Co tu ukrywać, podobała mi się. Jak wyszła, to udałem, że akurat wracam ze spaceru i zagadałem ją. Odprowadziłem ją do domu. Po drodze fajnie nam się rozmawiało. Umówiliśmy się niezobowiązująco na kawę i tak się zaczęło.
Ala była jedynaczką. Ojciec to emerytowany oficer wojska. Zasadniczy, poważny, zawsze elegancko ubrany. Zmarł rok przed ich ślubem. Miał raka płuc.
- Jak go pierwszy raz zobaczyłem, to poczułem się jak rekrut na komisji poborowej - śmieje się Jarek. - Ala zaprosiła mnie kiedyś do domu na niedzielny obiad, żebym wreszcie poznał jej rodziców. O wszystko mnie wypytał. Nie było tematów tabu. Nawet o polityce tak wyraził swoje zdanie, że nawet nie próbowałem z nim o tym dyskutować. Po prostu się bałem. Zresztą Ala mnie uprzedziła wcześniej, żebym nie wdawał się w żadne polityczne dyskusje.
Przyszła teściowa w zasadzie się nie odzywała. Widać było, że jest w domu zdominowana przez męża. Bała się odezwać. Odżyła po jego śmierci. Widać to było gołym okiem.
Ala - niestety - odziedziczyła wiele cech po ojcu. Też nie znosiła sprzeciwu. Zawsze chciała mieć ostatnie słowo. Była uparta, czasami apodyktyczna i bardzo łatwo wybuchała
- Dobraliśmy się chyba na zasadzie przeciwieństw - mówi Jarek. - Ja byłem zawsze ugodowy, unikałem kłótni, trudno mnie do dzisiaj wyprowadzić z równowagi. Myślałem, że po ślubie z Alą jakoś się to ułoży. Jej wybuchowość tłumaczyłem stresem przed ślubem.
Mylił się. I to bardzo. Nic się nie zmieniło, a Ala z roku na rok stawała się coraz bardziej kłótliwa i roszczeniowa.
- Zamieszkaliśmy u niej - mówi Jarek. - Ojciec zadbał kiedyś o mieszkanie dla niej. Było duże, przestronne, na pierwszym piętrze.
Kiedy tylko się sprowadził, zauważył, że sąsiedzi omijają go szerokim łukiem. Wprawdzie kłaniali się, ale czuł, że nie mają ochoty na jakiekolwiek pogawędki i bliższe kontakty. Wszystko na dystans. Wkrótce przekonał się, że nie chodziło o niego, tylko o Alę. Właściwie o jej wybuchowy charakter.
- Okazało się, że była prawie ze wszystkimi skłócona - mówi nasz bohater. - Potrafiła wykłócać się o wszystko. Nawet o to, że sąsiedzi zza ściany, młode małżeństwo z dwójkę małych dzieci, nie są w stanie zapanować nad ich płaczem. To jej przeszkadzało. Innego sąsiada ochrzaniła, że jak wychodzi na balkon, to nie zamyka drzwi i słychać muzykę z jego mieszkania. To przecież też powód do afery.
Jemu też się coraz częściej zaczęło obrywać. Nawet za głupstwo potrafiła mu zrobić awanturę
- Na początku się buntowałem, tłumaczyłem jej spokojnie, że niepotrzebnie się unosi, a z czasem do tego po prostu przywykłem - mówi. - Kiedyś poszedłem do niej do pracy. Na korytarzu już słyszałem, jak strofuje jakiegoś pacjenta, który spóźnił się na wizytę i do tego nie miał maseczki. Była taka jak w domu.
Jarek pracuje w urzędzie. Jest planistą. Lubi swoją pracę. chciał być kiedyś architektem, ale nie dostał się na wymarzony kierunek.
- Zdarza się, że z niektórymi pracami nie wyrabiam się w biurze i zabieram je do domu - mówi. - Rozkładam wtedy papiery na stole w kuchni. Tam jest najbardziej widno. Kiedyś Ala przyszła po pracy z zakupami. Była wściekła już w progu kuchni. Okazało się, że dzwoniła do mnie wiele razy, żebym jej pomógł z tymi zakupami, a ja miałem wyciszoną komórkę. Nie patrzyła na te moje dokumenty. Zaczęła rzucać tymi siatami po stole i część papierów zalała kefirem czy śmietaną. Musiałem do późna w nocy to wszystko poprawiać, odtwarzać. Co dziwne, ale po takim wybuchu wściekłości, potrafi szybko zamienić się w czułą, kochającą żonę. To jest coś, czego zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć.
Tak było m.in. kilka tygodni temu, kiedy Jarek omal nie oberwał od niej szklanką w głowę. A za godzinę usłyszał "dziubasku, chodź, zrobiłam pyszne naleśniki".
Było to tak: Jarek wyjechał na dwa dni na szkolenie z pracy. W kilka osób, w tym jedna z koleżanek Ali. Po powrocie spotkały się przypadkowo na ulicy.
- Nie wiem dokładnie, co ta koleżanka jej nagadała, ale jak Ala wróciła do domu, to wiedziałem, że zaraz będzie znów jakaś potężna awantura - mówi Jarek. - I nie myliłem się. Okazało się, że ta koleżanka jej nagadała, że na tym szkoleniu obściskiwałem wszystkie dziewczyny i w ogóle byłem duszą towarzystwa. Znam dobrze Agatę i jestem przekonany, że powiedziała to w formie żartu. Była z tego znana. Ala jednak wzięła to na serio. Najpierw było "przesłuchanie": z kim się obściskiwałem, z jaką panią piłem bruderszaft i czy nie przesadziłem z alkoholem. Po chwili miałem już dosyć tych jej niedorzecznych oskarżeń, zaśmiałem się i coś burknąłem. Wtedy rzuciła w moją stronę szklanką. Na szczęście pustą. Rozbiła się na ścianie tuż przy mojej głowie. Jej ulżyło, bo za jakiś czas zrobiła te naleśniki i była już miła.
Jarek już się przyzwyczaił do jej wybuchów złości.
Córka jednak wciąż ma do niej żal, kiedy na wywiadówce - z udziałem dzieci i rodziców - zrobiła awanturę wychowawczyni. Przy wszystkich
- Chodziło o wycieczkę klasową - mówi Jarek. - Nie podobało jej się, że powrót był zaplanowany późno w nocy. Jakieś absurdalne pretensje, że trzeba będzie dzieci odbierać, a przecież każdy idzie rano do pracy i będzie niewyspany.
Ala z Jarkiem coraz rzadziej są zapraszani na imprezy do znajomych. Wszystko przez to, że Ala potrafi być przykra nie tylko dla męża, ale i dla przyjaciół czy znajomych.
- Jak się czegoś uprze, to nie przebiera w słowach - tłumaczy Jarek. - Nie da się jej powstrzymać. Nie tak dawno byliśmy na parapetówce u jej koleżanki. Przez cały wieczór krytykowała jej mieszkanie. Że mały przedpokój, hałas z ulicy, i w ogóle, że przepłaciła. Omal się nie pokłóciły. Nie było to fajne. Za jakiś czas ta koleżanka urządzała imieniny. Nas nie zaprosiła. Wcale się nie dziwię.
Jarek niechętnie wspomina także ich ostatni urlop. Nad polskim morzem. Już na recepcji ośrodka najadł się wstydu
- Ala oczywiście zrobiła awanturę, że za parking trzeba płacić pięć złotych za dobę - mówi Jarek. - Ale przecież wiedzieliśmy o tym przed wyjazdem. Rozmawialiśmy o tym. Nie była to żadna niespodzianka. Tak jej też tłumaczyła recepcjonistka. Ale moja żona musiała przecież już na początku kogoś ochrzanić. Mnie też się po drodze kilka razy oberwało. Głównie za tankowanie paliwa. Raz zatankowałem na autostradzie. Do pełna oczywiście. Za kilkanaście kilometrów była kolejna stacja. A na niej paliwo tańsze o kilka groszy. Ala uznała, że na poprzedniej nie powinienem tankować do pełna, tylko na takiej, gdzie będzie taniej. Żadne logiczne argumenty jej nie przekonały. Pół drogi wałkowała ten temat aż mnie głowa rozbolała. A już nie daj Boże w restauracji. Ile razy musiałem ją uspokajać, kiedy robiła aferę kelnerce. I to z byle powodu. A to zupa za gorąca, a to schabowy nie w takiej panierce, nie mówiąc już o tym, że kiedyś awanturowała się w pizzerii, że pizza jest za ostra. Tak, zamówiła "diabolo". Na karcie stało jak byk: "uwaga, ostra!". To jej nie przeszkodziło jednak w bezsensownej awanturze.
W tym roku będą obchodzić dziesięciolecie ich małżeństwa. Okrągła rocznica.
- Nie wiem jeszcze jak spędzimy ten dzień - przyznaje Jarek. - Nie wiem też, co powinienem życzyć Ali. Rok temu, na urodziny, palnąłem, że życzę jej, aby nie była tak nerwowa. Za chwilę pożałowałem tych słów. Całe urodziny szlag trafił. Z pół godziny słuchałem, jak wrzeszczała, że przy mnie trudno zachować spokój. Chciałem dobrze.