Magda nigdy nie miała do czynienia ze sportem. Maciek wciąż nie może zrozumieć, skąd u niej nagle pojawiło się zainteresowanie bieganiem, kolarstwem, joggingiem i w ogóle ruchem.
- Jesteśmy już 26 lat po ślubie - pisze w liście nasz bohater. - Niedługo stuknie nam "pięćdziesiątka".
Do tej pory w naszym małżeństwie nie było żadnych nieporozumień. Cisza, spokój, harmonia. To wszystko się zmieniło przez Elę, jej przyjaciółkę
Ela trenowała kiedyś siatkówkę. Kontuzja przerwała jej karierę. Wciąż jednak jest aktywna. Uczy WF-u w miejscowym liceum. To ona namówiła Magdę do wspólnego biegania.
- Zdziwiłem się, bo moja żona nawet jak spojrzała na jakiś fragment meczu w telewizji, to śmiała się, że już się zziajała, widząc biegających piłkarzy po boisku. Kiedyś przyznała się, że w szkole często nie ćwiczyła na lekcjach WF-u, bo zawsze prosiła mamę o wypisanie zwolnienia.
Magda z Elą znają się od dzieciństwa. Chodziły do jednej klasy. Nie miały przed sobą tajemnic. Spędzały dużo czasu ze sobą, dzwoniły do siebie co najmniej raz w tygodniu.
- To bieganie to był właśnie jej pomysł - mówi Maciek. - Fakt, Madzi się nieco przytyło w ostatnim czasie. Na badaniach kontrolnych okazało się także, że ma nieco podwyższony cholesterol. Zaczęła też mieć problemy z ciśnieniem. Nie miała może aż tak alarmujących wyników, ale się zaniepokoiła, bo do tej pory była okazem zdrowia. Kiedy powiedziała o tym Eli, to ta wzięła się za swoją przyjaciółkę.
- Jak zobaczyłem Madzię w dresach i sportowych butach, to oniemiałem - mówi Maciek. - Nawet zrobiłem jej pamiątkowe zdjęcie i wysłałem synowi
Jacek zaraz odpisał. Pytał, czy "mama wszystko wyprała i tylko dresy w szafie znalazła".
Pierwsze dni były dla Maćka żony straszne. Następnego dnia ledwo wstała z łóżka. Ela ją uprzedzała, że mogą pojawić się zakwasy. To normalne. Zaparła się jednak i codziennie wieczorem wyruszała z Elą nad pobliski zalew. Część trasy początkowo pokonywała szybkim marszem, od czasu do czasu truchtała, ale po dwóch tygodniach potrafiła już ją przebiec w całości.
- Myślałem, że jej szybko zapał minie - tłumaczy Maciek. - A ona złapała bakcyla. I to zupełnie się zafiksowała. Siedziała wieczorami w internecie, dużo czytała o joggingu, bieganiu. Zamówiła też nowe buty do biegania, koszulki i dresy, który miały "same oddychać". Zainteresowała się też zdrowym odżywianiem. Skończyły się wkrótce moje ulubione mielone z buraczkami, mogłem też zapomnieć o kluskach z serem i skwarkami, nie mówiąc o golonce. Magda zaczęła też krzywym okiem patrzeć na moje piwa, które od czasu do czasu - zwłaszcza w weekendy - lubiłem wypić przed telewizorem.
Na bieganiu Magdy się jednak nie zakończyło. Przypomniała sobie o rowerze, który stał od kilku lat zakurzony w garażu
- Kiedyś kupiliśmy je z myślą o rowerowych wycieczkach - mówi Maciek. - Raz nawet wybraliśmy się za miasto. Ledwo wróciliśmy i tak nas to zniechęciło, że daliśmy sobie spokój z rowerami na wiele lat.
Maciek też nigdy nie był typem sportowca. Nie miał nigdy ochoty na jakikolwiek wysiłek, który nie był konieczny. Od czasu do czasu pomagał rodzicom w ogrodzie, rąbał drewno, grabił, ale nie sprawiało mu to żadnej frajdy, zwłaszcza że po tych robotach plecy bolały go przez wiele dni.
- Oboje w Magdą pracujemy od lat za biurkiem - mówi. - Wiem, że trochę ruchu nie zaszkodziłoby, ale mnie to w ogóle nie rajcuje. Najchętniej, i wcale tego nie ukrywam spędzałbym czas na kanapie albo leżaku.
Jego wyobrażenie o takim spędzaniu wolnego czasu nijak się miało do planów Magdy
W pewną sobotę rano niemal siłą zaciągnęła go na rower.
- Do tej pory wystarczała jej Ela - mówi Maciek. - Kiedyś wprawdzie chciała mnie wyciągnąć na truchtanie, ale na szczęście coś mnie kłuło w boku i się wywinąłem. Tym razem jednak nie miałem wymówki. Wsiadłem na ten rower.
Do pierwszej większej górki nawet przyjemnie mu się jechało. Niestety, ale zupełny brak kondycji dał się mu we znaki już w połowie niezbyt stromego podjazdu. A przejechali raptem może pięć kilometrów...
- Myślałem, że ducha wyzionę - mówi Maciek. - Że zaraz zsiądę z roweru i zacznę go prowadzić, a Magda mnie w tym momencie wyprzedza i jeszcze mówi do mnie, żebym zobaczył, jaki stąd piękny widok na miasto. Jak popatrzeć, skoro pot lał się ze mnie strumieniami i tchu nie mogę złapać.
Jakoś dojechał nad zalew. Padł wyczerpany pod drzewem.
- Odpoczywałem kilka godzin - mówi. - Wszystko mnie bolało. Magda zachwycała się a to kaczuszkami, a to kwiatkami, a to śpiewającym ptaszkiem, a ja z przerażeniem myślałem o drodze powrotnej.
Udało się. Wrócili. Maciek wziął jednak następnego dnia urlop na żądanie.
- Nie byłem w stanie chodzić - mówi. - Magda się ze mnie śmiała, ale każdy ruch sprawiał mi ogromny ból.
Za tydzień sytuacja się powtórzyła.
Znów pojechali nad zalew. Wprawdzie bronił się przed tym, ale Magda obiecała, że po powrocie zamówią pizzę i w nagrodę po drodze kupi sobie dwa piwa. To go przekonało
Magda biegała praktycznie codziennie. Sport pochłonął ją bez reszty. W domu co jakiś pojawiły się nowe zakupione przez nią gadżety: smartwatche, opaski, odżywki. I nowe hobby: nordic walking.
- Przez rok nabrała takiego powera, że już nawet nie potrafiła wolno spacerować - mówi Maciek. - Prawie biegłem za nią. Z tymi kijkami jeździła do lasu i robiła trasy nawet 25-kilometrowe.
Maciek wybrał się z nią kiedyś na kijki. Pokłócili się w środku lasu.
- Wcale mi się te kije nie podobały - mówi. - Myliłem krok, gubiłem te kijki, a Magda cały czas mi gadała o jakimś rolowaniu tułowia, żebym najpierw stawiał piętę, potem stopę, wszystko mi się myliło, do tego zaczął padać deszcz.
W końcu się zbuntowałem i mnie wygoniła do samochodu. Wracałem bez kijków. O niebo wygodniej
Nie dał się jednak namówić na jogę. Magda długo go przekonywała, ale bezskutecznie.
- Jak była pandemia, to popołudniami rozkładała karimatę przed laptopem i ćwiczyła online - tłumaczy Maciek. - Dziwnie wyglądały te jej wygibasy. Jeden jedyny raz uległem jej prośbie i chciałem dotknąć palcami podłogi na prostych nogach. Ledwo sięgnąłem za kolana. Brzuch mi przeszkadzał.
Magda nie musi się motywować do treningów. Przez półtora roku schudła kilkanaście kilogramów. Niektóre ubrania są dla niej już za duże. To także efekt zdrowego odżywiania.
- Mam już dosyć kiełków i różnej zieleniny - skarży się jej mąż. - Wiem, że to jest zdrowe. Pizza z kalafiora nie będzie jednak nigdy prawdziwą pizzą. Jedyne, co mi jeszcze smakuje to smalczyk z fasoli. Rzeczywiście, tutaj Magda mnie zaskoczyła, bo jak spróbowałem, to myślałem, że kupiła prawdziwy smalczyk ze skwarkami. Aż się ucieszyłem, że wracamy do tradycyjnej kuchni. Ale do picia podała znów buraczane smoothie. Czyli jednak dieta.
Magda nie rozstaje się ze swoimi kijkami do nordic walking. W samochodzie wozi też ze sobą sportowe buty i koszulki
Któregoś razu zadzwoniła do Maćka do pracy, że zepsuł się jej samochód. Na drugim końcu miasta.
- Poprosiłem kolegę; podwiózł mnie - mówi Maciek. - Okazało się, że zepsuł się jakiś czujnik. Na szczęście niedaleko był warsztat, którego właścicielem był mój kolega. Samochód miał zostać u niego na dwa dni. Byłem pewny, że do domu wrócimy taksówką. Magda jednak miała inne plany. Przebrała się w toalecie w sportowy strój i stwierdziła, że do domu pobiegnie. I pobiegła. A ja po jakimś czasie zauważyłem, że nie mam portfela. Został w biurku, w pracy. Musiałem pożyczyć pieniądze na taksówkę od kolegi. Magda musiała biec na skróty i to w szybkim tempie, bo niedługo po mnie była w domu. Nawet się nie zziajała.
Od czasu do czasu żona Maćka chodzi również na sztuczne lodowisko.
- Jako dziecko dużo jeździłem na łyżwach - przyznaje. - Poszedłem nawet raz z ciekawości. Pech chciał, że był mój rozmiar butów, a noszę 47.
Byłem przekonany, że wciąż potrafię poruszać się po lodzie. Przy moich 197 centymetrach wzrostu i słusznej wadze okazało się to jednak trudniejsze niż myślałem
Do domu ledwo się dowlokłem, tak mnie bolała od upadków kość ogonowa.
Rower nawet polubił. Do czasu, kiedy Magda nie zaczęła przesadzać z długością tras.
- Taki wypad nad zalew stał się z czasem nawet przyjemny - mówi. - To raptem kilkanaście kilometrów. Dla Magdy taki dystans to rozgrzewka, ja na początku strasznie się męczyłem. Potem było łatwiej. Magda jednak była "nienasycona". Wymyślała coraz inne, dłuższe oczywiście trasy. Jeszcze pięćdziesiąt kilometrów pętli wokół miasta dałem radę, chociaż w pewnym momencie myślałem, że mi serce stanie pod górkę. Za jakiś czas Magda stwierdziła, że zanim się zestarzejemy, to musi nam pęknąć setka przejechanych kilometrów. I to jednego dnia.
Maciek nic jej nie odpowiedział. Wieczorem przyłapała go jednak jak przeglądał w internecie ofertę rowerów elektrycznych.
- Zapomnij o elektrykach - usłyszał. - Dopóki dajemy radę, to nie będziemy szli na łatwiznę.
Maciek ma obawy związane ze zbliżającym się sezonem turystycznym. Kilka dni temu Magda wspomniała o Diademie Polskich Gór. To odznaka, którą się otrzymuje za zdobycie 80 najwyższych szczytów w Polsce. Wyczytała, że niektórym zajmuje to nawet kilka lat. Nie zniechęciło to jej. Zobaczył w jej oczach dziwny blask...