Najbardziej nie lubi klientów, którzy patrzą mu na ręce.
- Nie dlatego, że mam coś do ukrycia, ale dlatego, że przeszkadzają w pracy – mówi. - Pytają, komentują, zdarza się, że podobnie jak ja stękają, kiedy nie mogę odkręcić zapieczonej śruby. Nie pomaga to w pracy.
Kiedyś do jego warsztatu przyjechał oplem starszy mężczyzna. Chciał wymienić tarcze i klocki hamulcowe. Kiedy opel wjechał do środka, właściciel samochodu wyjął z bagażnika składane krzesełko i usadowił się obok mechanika.
- Uprzedziłem go, że wymiana potrwa co najmniej kilka godzin – mówi Arek. - Odparł, że to nie szkodzi. Ma czas. I siedział koło mnie do końca, dopóki nie przykręciłem ostatniej śrubki. Na szczęście nie wtrącał się do mojej pracy. Okazał się miły i sympatyczny.
Ale nie wszyscy są tacy. Jedna z napraw, której się podjął zakończyła się interwencją...policji
- To był właściciel terenowej toyoty, który przyjechał na wymianę wtrysków – mówi Arek. - Lojalnie go uprzedziłem, że przy ich wykręcaniu mogą się uszkodzić. To jest normalne. Mówiłem mu również, że są specjalistyczne firmy, które tym się zajmują, ale za wykręcenie jednego wtrysku musiałby zapłacił jakieś 300 zł. Zgodził się na moją naprawę.
Arkowi udało się wykręcić dwa wtryski. Dwa uszkodziły się.
- Kiedy mu o tym powiedziałem, zrobił mi awanturę i wezwał policję – mówi Arek. - Stwierdził, że jak oddawał samochód w moje ręce, to wszystkie wtryski były sprawne. Na szczęście miałem świadka, który akurat był przy naszej rozmowie, kiedy uprzedzałem go o konsekwencjach wymiany. Straszył mnie sądem, powołał jakiegoś biegłego, ale w końcu odpuścił. Teraz, jeśli wyczuję, że klient może być bardzo roszczeniowy, to odmawiam jakiejkolwiek naprawy. Nie chcę się potem kłócić.
Z tego powodu przestał też reperować samochód stałego klienta, który kiedyś zarzucił mu nieuczciwość
- Robiłem mu zawieszenie – mówi. - Odebrał auto, powiedział, że pojedzie do bankomatu i wróci za chwilę z pieniędzmi za naprawę. Przyjechał za dwie godziny. Pamiętam, że poprzednim razem była podobna sytuacja. Tym razem wrócił z pretensjami.
- Panie Arku, dlaczego nie wymienił mi pan nakrętki na nową? - spytał.
- Domyśliłem się, że po każdej naprawie jechał do kogoś na podnośnik i sprawdzał, czy mu czegoś nie sknociłem albo nie wymieniłem. W tym przypadku wyjaśniłem mu, że ma nową nakrętkę, tylko jest schowana pod plastikowym zabezpieczeniem. Głupio mu się zrobiło. Grzecznie mu powiedziałem, żeby więcej już do mnie nie przyjeżdżał.
Lubi, kiedy na naprawę samochodu przyjeżdżają kobiety
- Mają większe zaufanie, nie zadają tylu pytań i są miłe. Czasami można się tez pośmiać. Jedna z klientek - było to już wiele lat spytała - czy filtrów oleju nie ma w innym kolorze, bo czarne są smutne.
Nie lubi z kolei naprawiać samochodów po innych mechanikach-partaczach.
- To najgorsza robota – mówi. - Miałem kiedyś taki przypadek, że przyjechał klient skarżąc się na dziwne odgłosy, które jego fiat wydawał na dziurawych drogach. Okazało się, że miesiąc wcześniej pojechał do innego warsztatu, gdzie mu wymieniali chłodnicę. Komuś nie chciało się wkręcić wszystkich śrub i zderzak był przymocowany plastikowymi trytytkami, które z czasem puściły.
- Najgorsze do wyceny są naprawy starszych samochodów – mówi. - Jeśli klient przyjeżdża autem wartym 1500 zł, to nie zapłaci 5000 za remont silnika. Chociaż są wyjątki.
Jednym z jego klientów jest emerytowany już prawnik, który ma dwa samochody – nowiutką toyotę hybrydę i prawie 40-letniego volkswagena golfa I.
- Golfa kupił kilka lat temu od znajomego. Blacharsko był w bardzo dobrym stanie. Przyprowadził go do mnie – mówi.
- Panie Darku, niech go pan dokładnie przejrzy, co trzeba wymienić, to nich pan wymieni. - powiedział.
Roboty nie miał dużo. Golf nie wymagał kosztownych inwestycji. Po wymianie olejów, płynów, klocków z tarczami hamulcowymi trzeba było jedynie wymienić sworzeń wahacza.
- Remont zawieszenia to była czysta przyjemność – mówi Darek. - Nie bawiłem się w wymianę samego sworznia, bo cały wahacz kosztował ok. 100 zł. I to oryginał, nie jakaś podróba. Właściciel golfa jeździ nim sporadycznie, nigdy w zimie i samochód będzie mu służyć jeszcze latami.
Innego klienta, właściciela 30-letniego audi usiłował zniechęcić do inwestowania w ten samochód.
- Ten konkretny samochód jest skarbonką – mówi. - Mówiłem mu, że nie opłaca mu się już w niego inwestować. Uparł się jednak. Twierdzi, że ma go od 20 lat i nie chce żadnego innego. Ostatnio zrobiłem mu remont silnika za 4500 zł. Był przeszczęśliwy. Audi jest warte może 600 zł. Na pewno niedługo przyjedzie, bo znów coś mu stuka w zawieszeniu.
Kilkanaście lat temu Arek wyjechał do Stanów. Ma tam rodzinę. Pracował w warsztacie samochodowym
- Zaskoczyło mnie, że wielu kierowców nie dba tam zupełnie o swoje samochody – mówi. - W wielu stanach nie ma nawet obowiązku dokonywania badań technicznych. W innych wykonuje się je raz na dwa lata i polega to na badaniu jakości spalin. Nic więcej. Do warsztatu, gdzie pracowałem, wjeżdżały czasami auta, które u nas w Polsce nigdy nie zostałyby dopuszczone do ruchu.
Pewnego dnia przeżył szok, kiedy jeden z klientów wjechał do warsztatu dużym fiatem. Okazało się, że to jeden członków polskiego klubu miłośników polskich samochodów.
Arek czuje sentyment do starszych aut. Uważa, że do 2000 roku produkowano jeszcze „uczciwe” samochody.
- Tyle się mówi o ekologii, o tym, żeby oszczędzać, a samochody oraz części do nich są coraz gorszej jakości - mówi. - Niedawno wymieniałem klientowi łożysko koła w mitsubishi. Wziąłem łożysko ze średniej półki cenowej. Po kilku dniach klient przyjechał z reklamacją, że łożysko mu huczy i że pewnie coś źle zrobiłem. Wybiłem to łożysko i okazało się wadliwe. Wymieniłem na inne, droższe i sytuacja się powtórzyła. Dopiero trzecie łożysko, innej firmy zdało egzamin. Miałem też przypadki, kiedy nowe tarcze hamulcowe były skrzywione. Czasami znajomi sprzedawcy – kiedy zamawiam na przykład łącznik stabilizatora – to pytają czy ma być taki na miesiąc czy na dłużej.
Arek nie jest w stanie też pojąć, dlaczego kiedyś akumulatory służyły nawet kilkanaście lat, opłacało się je regenerować, a teraz są tak kiepskiej jakości, że wytrzymują dwa czy trzy lata. Potwierdzają to także jego koledzy z branży.
- To prawda, że nowe auta są naszpikowane elektroniką, są coraz bardziej bezpieczniejsze, ale naprawy są często koszmarne – mówi. - Właściwie to trudno mówić o naprawach jak kiedyś. Teraz to się wymienia całe podzespoły. Inaczej się nie da. W trosce o ekologię, w samochodach montuje się też coraz więcej filtrów, czujników, które po jakimś czasie się psują. Wiele podstawowych napraw nie można zrobić bez komputera i oprogramowania, jak chociażby wymiany klocków hamulcowych. Od niedawna mam też więcej klientów starszych aut. Takich, na które jeszcze 5-6 lat temu nikt nie chciał nawet spojrzeć.
W ubiegłym tygodniu przyjechał do niego znajomy, który po latach zdecydował się na naprawę swoje starego mitsubishi. Chodziło o blacharkę. Mechanicznie 20-letnie auto było w doskonałym stanie.
- Miał już zmieniać auto na dużo nowsze – mówi Arek. - Już prawie je kupował. Do wymiany miała być linka sprzęgła. Drobiazg. Stąd okazyjna cena. Dobrze, że do mnie zadzwonił. Wytłumaczyłem mu, że w tym aucie nie ma linki tylko wymienia się moduł. Nie ma zamienników. Tylko oryginał. Za 5 tysięcy złotych. Zrezygnował.
Nie dziwią go już klienci nowszych aut, którzy przyjeżdżają na wymianę żarówki.
- Kiedyś taka wymiana była dziecinnie prosta – mówi Arek. - Miałem niedawno klienta z citroenem. Inżynier jak się okazało. Na obydwu dłoniach miał przyklejone plastry. Okazało się, że próbował przez półtorej godziny w swoim garażu wymienić właśnie żarówkę w samochodzie. Pokaleczył tylko ręce i poddał się.